Epitafium Kallimacha dłuta Wita Stwosza.
A. Brückner, Dzieje kultury polskiej.
Nowy duch i język, treść i styl przesiąkały powoli do Polski. Powstały one we Włoszech pod ich niebem jasnym i pod wpływami nigdy zupełnie nie zerwanymi tradycji i sztuki starożytnej; to odżywanie klasyczności, ten najpierwotniejszy renesans przeciw wyłącznemu ascetyzmowi średniowiecznemu, przeciw jego zubożeniu myśli i życia zaczął się już w wieku XIII, a wygórował w XV. Spotykali się z nim Polacy za własnych studiów w Padwie i Bolonii, spotykali na soborach w Konstancji, Bazylei, Florencji. Tu zawiązywali stosunki z wybitnymi humanistami włoskimi; stąd przywozili cenne rękopisy do Krakowa, starożytne i włoskie (Boccaccia), i natychmiast wyróżniamy po stylu i łacinie Polaków padewczyków i bolończyków, Jana z Ludziska, Mikołaja Lasockiego, Grzegorza z Sanoka, od zadomowionych rodaków. Skoro bezpośredni związek z Włochami rozstrzygał, nie dziwi nas, że Węgry, które od początku XIV wieku najżywsze z Włochami (już przez swoich Andegawenów) podtrzymywały stosunki, Polskę wyprzedziły. Taki biskup waradyński Jan Witez (Gara) był skończonym typem księcia kościoła renesansowego, a synowiec jego, przedwcześnie zmarły Jan (Pannonius), był najznakomitszym poetą łacińskim XV wieku (wiersze jego rozeszły się w mnóstwie wydań i w XVI wieku, żaden z naszych neolatynistów równie licznymi nie może się poszczycić). Na dworze tego magnata z rodu, ducha i majątku gościli humaniści, Włoch Paweł Vergerio (autor cennego dzieła o wychowaniu szlachetnej młodzi), Grek z Cypru Podachatherus i in.; tu otrząsł się ostatecznie z średniowieczyzny Grzegorz z Sanoka. Jedyny to dawny Polak, którego rozwój i wizerunek duchowy posiadamy najdokładniejszy; skreślił go obcy, Włoch, na podstawie kilkuletniej zażyłości u schyłku żywota arcybiskupa lwowskiego w jego Dunajowie. Portret Grzegorza skreślony ręką Kallimacha jest literackim klejnocikiem (takiej łaciny i stylu Polska jeszcze nie znała), a dla historii kultury pomnikiem pierwszorzędnej wagi. Występuje w nim jak żywy ten zwłoszały jarosz, stroniący od hucznych biesiad i sprośnych żartów sarmackich, skąpy i porywczy w domu, jowialny i łagodny na ulicy, wymowny i poważny w kościele, wielbiciel medycyny, a unikający lekarzy, wróg alegorii (obniżającej doniosłość cudu i czynu) i zbyt dokładnego wystawiania i badania tajemnic wiary (szczególniej dla prostaków nie wolno zdzierać zasłony!), gardzący dociekaniami scholastycznymi, powtarzaniami cudzych autorytetów (choćby Arystotelesa), ceniący natomiast etykę dla treści, a wzorową łacinę dla stylu, gardzący nieuctwem i lekkim traktowaniem obowiązków duchowieństwa, dowcipny i towarzyski (w szczupłym gronie), co spokój i ciszę nade wszystko umiłował i od życia publicznego' się świadomie odsuwał. Nie przeczymy, że w wizerunku Kallimachowym wiele i przesady, i własnych myśli i życzeń, że idealnego duszpasterza kreślił w postaci Grzegorzowej, ale nie zapominajmy, że to żywot żyjącego skreślony dla kolegi (Oleśnickiego) świadomego rzeczy, wobec którego nie uchodziło czarne za białe wydawać. Gdybyśmy Długoszowi (który chyba niechęć kardynała przeciw Grzegorzowi odziedziczył) zawierzali, widzielibyśmy w Grzegorzu tylko nowe wydanie poznańskiego biskupa Jana z XIV wieku (muzyka, wiersze, kobiety), ależ i on przyznawał Grzegorzowi „ścisłą przyjaźń z Muzami i znaczenie w prozie, jak w wierszu i w innych kierunkach humanizmu, jak i w kazaniach"; co do kobiet zaś stwierdził Kallimach tak stanowczo zupełny defekt fizyczny Grzegorza, że przeciwne plotki Długoszowe niezbyt wiele znaczą: co innego, że Grzegorza „podwika nie mierziała", bo trudnoż bez niej o dobrą myśl u humanisty. Ale wywody Kallimachowe rzucały światło i na inne rzeczy, np. na niemiecki charakter Krakowa („tu widział Grzegorz, że wszystko, czy publiczne, czy prywatne, po niemiecku się odbywa"), a cóż znamienniejszego niż owe słowa znowu o Krakowie: „wtedy (za młodości Grzegorzowej) miasto, oddane najzupełniej teologii przy zaniedbaniu wszelkich sztuk wyzwolonych, muzykę najwyżej ceniło, bo przez nią ceremonie boskie jak najuroczyściej sprawiano" (rozumiemy więc, jak żacy śpiewem w kościele żywić się mogli; i Grzegorz „odznaczał się w sztuce, którą miasto najchętniej uprawiało"). Ale nie od samotnika Grzegorza, który nawet tego, co pisał, nikomu nie udzielał (rzeczy historyczne, o Warneńczyku, i wierszyki, np. na Świętochnę Kallimachową), lecz od jego żywociarza Kallimacha rozszedł się pierwszy humanizm po Polsce. Gdy Włoch ów talentem swoim zdobył względy królewskie i z nauczyciela łaciny synów królewskich na zawołanego dyplomatę, używanego do wszelakich misji, się wzniósł, skupił on około siebie w Krakowie dobrane kółko literatów niby jakąś akademię humanistyczną, w rozmowach towarzyskich o wykwintnym stylu roztrząsającą wszelakie zagadnienia, np. historyczne, i uprawiającą kult książki. Do tego kółka, które przetrwało do śmierci Kallimacha (1496), należeli Piotr Bniński (biskup włocławski), krakowianin z Saksonii Jan Heidecke (Mirica; członkowie tej „akademii" przybierali imiona łacińskie, tłumaczone), pisarz miasta Krakowa i archiprezbiter u P. Marii; lekarz profesor Jakub Bokszyca (podróżnik do Ziemi św.); profesor Mikołaj Tauchan (Mergus) z Nysy; medyk i astronom boloński doktor-Mikołaj Wódka z Kwidzynia; Maciej Drzewicki, wychowanek Kallimacha; słynny astronom Wojciech z Brudzewa (Albertus Brutus), który Celtesa uczył (ale za bytności Kopernika w uniwersytecie 1491— —1495 r. astronomii nie wykładał, i Kopernik tylko z jego pism i wykładów Arystotelesowych korzystał), r. 1494 do Wilna jako sekretarz w. księcia się udał, gdzie już 1495 r. umarł. To kółko prywatne na szerszej widowni nie występowało; Kallimach sam pisywał wiele: wiersze okolicznościowe (i miłosne) w stylu wyborowym (zbierał je Drzewicki) i historyczne dziełka oprócz biografii (Grzegorza i Oleśnickiego) *, ale to szerzyło się w nielicznych odpisach; Piotr z Bnina i Drzewicki wymagali od humanisty skreślenia godnego dziejów polskich, co dopiero M. Kromer dokazał. Obok kółka Kallimachowego, elity towarzystwa krakowskiego, utworzył inne podobne, o Niemców krakowskich i śląskich oparte, wędrowny humanista i poeta uwieńczony Konrad Celtes z Würzburga, który jak i w innych miastach w Krakowie „Akademię Wiślną" (Vistulana) zakładał, wykłady prywatne ( w bursie węgierskiej) miewał, listowania humanistycznego uczył, w Sodalitas Litteraria wiersze pisał i uczniów-wielbicieli skupiał, od 1489 do 1491, kiedy Kraków nagle opuścił, może nie doznawszy uznania, na jakie liczył. Starsi znajomi i młodzi uczniowie garnęli się chętnie około niego, taki Wojciech z Brudzewa, którego sława astronomiczna i Celtesa nęciła; medyk Jan Bar (Iohannes Ursinus) z Krakowa, którego Modus epistolandi (z r. 1496) całkiem humanizmem przejęty; podobny drukował wrocławczyk magister Bernard Feyge (Caricinus) r. 1500, pisany w Krakowie; później Wawrzyniec Eabe (Corvinus) i Jan Rack z Sommerfeld (Ioh. Rhagius Aesticampianus). Ale Sodalitas sama rozwiązała się rychło po wyjeździe Celtesa (który w późniejszych wierszach Krakowa i „Sarmatów" już nie oszczędzał), uniwersytet trzymał się od niej na uboczu. Humanizm odezwał się wprawdzie w traktacie De institutione regii pueri (o nauczaniu syna królewskiego), niby od babki Elżbiety dla spodziewanego syna Władysława czeskiego i węgierskiego, napisany około r. 1502 przez nieznanego (Włocha?); omawiał początkowe i dalsze wykształcenie, uwzględniał obok moralnego i fizyczne, a kładł główną wagę co do umysłowości na nabraniu znajomości czystej łaciny (z Wergiliusza i innych prawych źródeł) i wprawy w retoryce (na podstawie Cycerona); przestrzegał przed pochlebcami, ale zalecał hojność dla uczonych i literatów, bo ci uwieczniają pamięć panujących swoimi utworami. Mimo tego zabarwienia humanistycznego trąciło pisemko jeszcze nieco średniowieczyzną, zbieraniną sentencji i anegdot; wychowanie religijne (niezbędne, bo religią zdobywa się przywiązanie poddanych), ograniczało się zewnętrznymi rysami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz