Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Grunwald wg. Długosza. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Grunwald wg. Długosza. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 20 września 2011

Bitwa pod Grunwaldem wg. Jana Długosza (fragmenty) cz. VI.

Chorągiew większa Wielkiego Mistrza.


"Wojsko krzyżackie składające się z 16 chorągwi, z którego Kökeritz rycerz miśnieński zamierzając zaatakować króla zginął wskutek nierozważnego raczej niż śmiałego czynu, widząc, że wspomniany rycerz Kökeritz został zarąbany, zaczęło się natychmiast wycofywać na hasło pewnego krzyżaka, dowódcy chorągwi, który siedząc na białym koniu kopią dawał znak do odwrotu rycerzom w pierwszym szeregu i krzyczał po niemiecku: "Herum, herum". Po zawróceniu, skierowało się na prawą stronę, na której znajdowała się większa chorągiew królewska, już po dokonaniu rzezi na wrogach, ,z pewnymi innymi chorągwiami królewskimi. Większość rycerzy królewskich zobaczywszy wojsko rozmieszczone pod 16 godłami uznała je, zgodnie z rzeczywistością, za [wojsko] wrogów. Reszta, ulegając słabości ludzkiej skłonnej do spodziewania się czegoś lepszego, twierdziła, że jest to wojsko litewskie z powodu poręcznych włóczni, [zwanych] inaczej sulicami, których była w nim wielka liczba, i nie zaatakowała ich natychmiast wstrzymana niepewnością i sporami, które wśród niej wynikły. Pragnąc im położyć kres rycerz Dobiesław z Oleśnicy, z rodu zwanego Dębno, mającego w herbie krzyż, z podniesioną kopią jedyny dźga konia ostrogami w kierunku wroga. Wyskakuje na niego spośród jazdy pruskiej Krzyżak, dowódca chorągwi i oddziałów i zabiegając drogę atakującemu go Dobiesławowi, zręcznymi ruchami swej lancy, wyciągniętą kopię Dobiesława przerzuca przez głowę i w pierwszej chwili unika ciosu usiłującego go ugodzić Dobiesława. A Dobiesław widząc wyraźnie, że jego cios chybił, uznając za rzecz ryzykowną i nierozsądną walczyć z całym oddziałem, wracał szybko do swoich. Krzyżak, który puścił się za nim w pogoń, dźgając konia ostrogami i godząc groźnie włócznią w Dobiesława, zadał tylko koniowi Dobiesława przez zasłonę, którą zwiemy kropierzem, ranę w lędźwie, ale nie śmiertelną i szybko przyłączył się znów do swoich, żeby go nie zagarnęli rycerze polscy”.
Oddział polskie zatem wyzbywszy się wahania, które ich wstrzymywało, wieloma chorągwiami rzucają się na wrogów, ustawionych w 16 chorągwiach, do których schroniła się również reszta, która pod innymi znakami poniosła klęskę, i staczając z nimi śmiertelną walkę. I chociaż wrogowie przez jakiś czas stawiali opór, w końcu jednak, otoczeni zewsząd mnóstwem wojska królewskiego, zostali wycięci w pień i niemal wszystkie oddziały walczące w 16 chorągwiach wyginęły lub dostały się do niewoli. Po zwyciężeniu i rozgromieniu tego zastępu wrogów, w którym - jak wiadomo - zginęli wielki mistrz pruski Ulryk, marszałkowie, komturowie, i wszyscy znaczniejsi rycerze i panowie z wojska pruskiego, pozostały tłum nieprzyjacielski podjął odwrót, a kiedy raz podał tyły, zdecydowanie zaczął uciekać. Król zaś polski i jego wojska odnieśli późne i z trudem zdobyte, ale pełne i zdecydowane zwycięstwo nad mistrzem i Zakonem Krzyżackim. Wtedy też rycerz Jerzy Gersdorff, który niósł w wojsku krzyżackim chorągiew św. Jerzego a który wolał z honorem dostać się do niewoli, niż haniebnie uciekać, z 40 towarzyszami broni zabiegając drogę rycerzowi polskiemu herbu Dryja, Przedpełkowi Kropidłowskiemu, padłszy na kolana dostał się do niewoli, jak rycerz, tak jak sobie tego życzył, po oddaniu również chorągwi. Pojmano też dwu książąt, którzy z własnymi wojskami i pod własnymi znakami pomagali Krzyżakom: Kazimierza szczecińskiego wziął Skarbek z Góry, Konrada Białego oleśnickiego-Czech Jost z Salcu. Prócz tego dostało się do niewoli wielu rycerzy z różnych wojsk i różnych narodowości. Znaczna liczba rycerzy, którzy uciekli z oddziałów pruskich, schroniła się za tabory pruskie i w obozie. Zaatakowana ostro przez wojska królewskie, które wdarły się do taborów i obozu pruskiego, wyginęła lub dostała się do niewoli. Także obóz nieprzyjacielski pełen wszelkich bogactw i wozy oraz cały dobytek mistrza pruskiego i jego wojska uległy rozgrabieniu przez rycerzy polskich. Znaleziono zaś w wojsku krzyżackim kilka ciężkich wozów wyładowanych pętami i kajdanami, które Krzyżacy przywieźli do wiązania jeńców polskich, obiecując sobie pewne zwycięstwo bez liczenia się z interwencją Bożą i nie myśląc o walce, ale o triumfalnym zwycięstwie. Znaleziono też inne wozy pełne sosnowych żagwi pomazanych jeszcze łojem i smołą, także strzały oblane łojem i smołą, którymi mieli ścigać pokonanych i uciekających. W pełnym pychy zadufaniu za wcześnie przygotowywali plany dotyczące sprawy spoczywającej w rękach Bożych, nie zostawiając miejsca na moc Bożą. Za słusznym jednak wyrokiem Bożym, który starł ich pychę, Polacy zakuwali ich w te pęta i kajdany. Było to wydarzenie godne oglądania i zaskakujące, gdy chodzi o ocenę spraw dotyczących ludzkiego losu, że panów zakuwano w ich własne, przygotowane przez nich pęta i łańcuchy, a wozy wrogów w liczbie kilku tysięcy zostały w ciągu jednego kwadransa rozgrabione przez wojsko królewskie do tego stopnia, że nie pozostało z nich najmniejszego śladu.
Było prócz tego w obozie i na wozach pruskich wiele beczek wina, do których po pokonaniu wrogów zbiegło się umęczone trudami walki i letnim upałem wojsko królewskie celem ugaszenia pragnienia. Jedni rycerze gasili je czerpiąc wino hełmami, inni rękawicami, wreszcie inni butami. A król polski Władysław w obawie, by jego wojsko po upiciu się winem nie stało się niesprawne i łatwe do pokonania przez tchórzliwego wroga, gdyby ktoś miał odwagę podjąć walkę, nadto by nie popadło w choroby i nie osłabło, kazał zniszczyć i porozbijać beczki z winem. Gdy je na rozkaz króla bardzo szybko porozbijano, wino spływało na trupy zabitych, których na miejscu obozu wrogów był niemały stos i widziano, jak zmieszane z krwią zabitych ludzi i koni płynęło czerwonym strumieniem aż na łąki wsi Stębarku i wskutek jego bystrości stworzyło koryto potoku. Opowiadają, że to dało okazję do zmyśleń wśród ludu i opowieści, które głosiły, że w tej bitwie wylano tyle krwi, że spływa ona jak strumień".

Bitwa pod Grunwaldem wg. Jana Długosza (fragmenty) cz. V.

Zbigniew Oleśnicki - Jan Matejko.
"Kiedy ich szeregi zwróciły się w stronę, gdzie król polski stał jedynie ze strażą przyboczną, wydawało się, że godzą w niego wyciągniętymi kopiami. Król zaś przekonany, że wojsko wrogów dybie na niego specjalnie z powodu małej liczby otaczającej go rycerzy, obawiając się, że grozi mu śmiertelne niebezpieczeństwo, wysyła swego sekretarza Zbigniewa z Oleśnicy do znajdujących się w pobliżu jego wojsk walczących pod chorągwią dworzan z rozkazem, by szybko przyszli mu z pomocą, by swego króla osłonić przed śmiertelnym niebezpieczeństwem, na które będzie narażony, jeśli mu szybko nie nadejdzie pomoc. Chorągiew ta była wystarczająco blisko, żeby zetrzeć się z wrogim hufcem. Przeto rycerz królewski, jeden z walczących w pierwszym szeregu, Mikołaj Kiełbasa herbu Nałęcz zamierzając się mieczem na wysłańca królewskiego sekretarza Zbigniewa łaje go głośno nakazując mu odejść. "Nieszczęśniku - powiada - czy nie widzisz, że wrogowie na nas nacierają? A ty nas zmuszasz, byśmy poniechawszy walki, która w tej chwili ma się zacząć, poszli bronić króla. Czyż to jest co innego niż ucieczka z szeregów, podanie tyłów wrogowi oraz narażenie zarówno nas, jak króla w razie załamania się naszych sił na oczywiste niebezpieczeństwo?" Zbigniew z Oleśnicy odpędzony tymi ostrymi słowami wycofał się z chorągwi nadwornej, w którą się wmieszał, a ludzie królewscy natychmiast ścierają się z wrogami, a walcząc również bardzo zawzięcie miażdżą i rozbijają wrogów. Po powrocie do króla Zbigniew z Oleśnicy doniósł, że wszyscy rycerze są zajęci walką oraz dodał, że walczący lub czekający na walkę nie dadzą się nakłonić do niczego ani nie wykonają żadnego rozkazu. Do innych zajętych walką oddziałów Zbigniew - jak doniósł królowi - nie doszedł, bo te z powodu wrzawy i zamieszania nie mogły usłyszeć żadnej namowy ani rozkazu.
Mała chorągiew króla noszona za nim a mająca jako godło białego orła na czerwonym polu została przezornie usunięta, by nie zdradzała, że król się tam znajduje. Na polecenie przybocznej straży króla schowano ją, a króla osłonili końmi i ciałami otaczający go rycerze, by nie przypuszczano, że on tam stoi. Król rwał się z wielkim zapałem do boju i dźwigając konia ostrogami usiłował wskoczyć w najbardziej zwarte szeregi wrogów. Straż przyboczna stojąc mu na drodze z trudem go powstrzymywała. Toteż jednego ze swej straży przybocznej, Czecha Solawę, który silnie schwycił konia za wędzidło, by nie mógł się dalej posunąć, król uderza końcem swej kopii, lekko jednak, i prosi, żeby go puścił do walki. Wycofał się dopiero powstrzymany twardym i zdecydowanym żądaniem straży przybocznej, która oświadczyła, że się narazi raczej na wszelkie, najgorsze niebezpieczeństwo, nim do tego dopuści.
Tymczasem z pruskiego wojska wyskoczył na ryżym koniu rycerz, z pochodzenia Niemiec, Dypold Kökeritz z Ecber z Łużyc, ze złotym pasem, w białym płaszczu, który po polsku nazywamy jakką, i w pełnym uzbrojeniu. Od szeregów większej chorągwi pruskiej znajdującej się między innymi szesnastoma biegł aż do miejsca, gdzie stał król i wymachując kopią na oczach całego stojącego pod szesnastu chorągwiami wojska pruskiego zamierzał, zdaje się, zaatakować króla. Kiedy król polski Władysław usiłował z nim walkę, wywijając własną kopią, starł się z nim, osłaniając króla od ciosu pisarz królewski, Zbigniew z Oleśnicy bez zbroi i broni, mając na pół złamaną kopię. Ugodził Niemca w bok i zwalił z konia na ziemię. Leżącego na wznak wśród drgawek król Władysław ugodziwszy włócznią w czoło, które miał odsłonięte wskutek odsłonięcia się przyłbicy do góry, zostawił nietkniętego. Ale natychmiast zabili go rycerze trzymający straż nad królem, a piesi [ściągnęli] z niego zbroję i odzież.
Czy zdołał ktoś w tej bitwie dokonać czegoś pomyślniejszego? Ale, zaiste, nie było nic odważniejszego ani śmielszego od czynu Zbigniewa. Ten [człowiek] bez zbroi i broni odważył się stanąć do boju ze świetnie uzbrojonym rycerzem, młodzieniec niemal chłopiec podjął walkę z dojrzałym mężem i weteranem. Na pół złamaną kopią wytrącił bardzo długą [kopię] przeciwnika i strącając zaciętego wroga z konia odsunął niebezpieczeństwo grożące nie tylko królowi, ale całemu wojsku w razie upadku i śmierci króla. I kiedy król polski Władysław wobec pochwał, w jakich jego straż przyboczna wynosiła wobec króla na wyścigi jego odwagę, pragnął mu nadać jako wyróżnienie pas rycerski i nagrodzić jego wyjątkowo chwalebny czyn, szlachetny młodzieniec nie zgodził się na to zaszczytne wyróżnienie ze strony króla, ale kiedy mu król usilnie pragnął nadać godność rycerską, odpowiedział, że on winien być wcielony nie do świeckiego wojska, ale do duchownego i że woli walczyć zawsze dla Chrystusa niż dla ziemskiego i śmiertelnego króla. Wtedy król Władysław rzecze: "Skoro wybrałeś lepszy los, ja jeżeli zwyciężę, by nagrodzić twój czyn, nie zaniecham cię wznieść do godności biskupiej". Od tego też czasu król zaczął darzyć wspomnianego Zbigniewa większą sympatią. Wyróżniany wobec wszystkich względami i życzliwością, miał z biegiem czasu dzięki poparciu króla zostać biskupem krakowskim. Papież Marcin V udzielił mu dyspensy od zmazy, którą na siebie ściągnął niezwykłym czynem".

Bitwa pod Grunwaldem wg. Jana Długosza (fragmenty) cz. IV.

Półkozic - herb Marcina z Wrocimowic.

"Wstrząśnięty tymi słowami wspomniany chorąży czeski Jan Sarnowski przekonany, że je skierowano pod jego adresem, uchyliwszy przyłbicy odpowiada Mikołajowi: "Czcigodny ojcze, przeniosłem się tutaj nie ze strachu ani z własnej woli, ale pod usilnym naciskiem znajdujących się w mojej chorągwi rycerzy, którzy opuszczali pole walki". Na to rycerze z przedniej straży spośród Czechów i Morawian: Zygmunt Rakowiec z Rankowa i inni, mówią z naciskiem: "Przysięgamy ci, znakomity mężu, że nas zepchnął przyprowadził do tych lasów ten najgorszy człowiek, nasz rotmistrz i by nam ktoś nie mógł wyrzucać występnej ucieczki, porzuciwszy jego dowództwo i chorągiew, którą niesie, wracamy na pole walki". I po tych słowach zostawili natychmiast Jana Sarnowskiego i chorągiew i możliwie jak najszybciej zmieszali się z powrotem z oddziałami walczących na polu boju rycerzy polskich. Od tego zaś czasu wspomniany Czech Jan Sarnowski uchodził za człowieka bez czci i wiary. Kiedy po wojnie wracał z Królestwa Polskiego, własna żona nie chciała go przyjąć ani na zamku, ani do łoża małżeńskiego, wyrzucając mu tchórzostwo i ucieczkę. Przejęty tymi wyrzutami i zniewagami żył niedługo. Zmarł znosząc ustawicznie bolesną hańbę. Zdrada bowiem, jakiej się sam w tym dniu dopuścił wobec króla polskiego Władysława, i tchórzostwo, którego dał wyraźnie dowody opuszczając dobrowolnie pole walki, stały się znane i na dworze króla węgierskiego Zygmunta i wśród panów Czech i Moraw i nie można ich było w żaden sposób nawet z biegiem czasu całkowicie zatrzeć lub puścić w niepamięć. Nie wiedziano zaś dokładnie, czy wspomniany Jan uciekł i wycofał się z tchórzostwa, czy też został przekupiony złotem krzyżackim. Kiedy po przepędzeniu wojska litewskiego lekki, łagodny deszcz stłumił potężną kurzawę, która zasypywała pole walki i walczących, między wojskiem polskim a pruskim zawrzała od nowa w różnych miejscach bardzo zawzięta walka. Ponieważ także Krzyżacy zabiegali z uporem o zwycięstwo, wielka chorągiew króla polskiego Władysława z białym orłem w herbie, którą niósł chorąży krakowski, rycerz Marcin z Wrocimowic herbu Półkozic, pod naporem wrogów upada na ziemię. Ale walczący pod nią najbardziej zaprawieni w bojach rycerze i weterani podnieśli ją natychmiast i umieścili na swoim miejscu, nie dopuszczając do jej zniszczenia. Nie dałoby się jej podnieść, gdyby się nią nie zajął znakomity oddział najdzielniejszy rycerzy i gdyby jej byli nie obronili własnymi ciałami i orężem. Rycerze zaś polscy, pragnąc zetrzeć haniebną zniewagę, w najzawziętszy sposób atakują wrogów i rozbijają ich kompletnie, kładąc pokotem wszystkie te siły, które się z nimi starły. Tymczasem wojsko krzyżackie, które urządziło pościg za uciekającymi Litwinami i Rusinami, uważając się za zwycięzców, z wielką radością podążało do obozu pruskiego, prowadząc ze sobą tłum jeńców. Widząc zaś, że toczy się bardzo zawzięta i krwawa walka, porzuciwszy jeńców i łupy, rzuca się w wir walki, by przyjść z pomocą swoim, którzy już w tej chwili walczyli opieszalej. Dzięki pomocy nowych walczących zaostrza się walka między obydwoma wojskami. A kiedy po obu stronach padło wielu i wojsko krzyżackie i wojsko krzyżackie doznało ogromnych strat w ludziach, gdy nadto w oddziałach wszczęło się zamieszanie, kiedy ich dowódcy wyginęli, spodziewano się, że wojsko krzyżackie będzie skłonne do ucieczki. Dzięki jednak wytrwałości Krzyżaków i Zakonu oraz rycerzy czeskich i niemieckich wznowiono słabnącą w wielu miejscach bitwę. W czasie zawziętej walki między obydwoma wojskami król polski Władysław stał opodal przyglądając się odwadze walczących, a złożywszy swą ufność w miłosierdziu Bożym, ze spokojem oczekiwał również ucieczki i ostatecznej klęski wrogów, których widział w kilku miejscach rozbitych i pokonanych. Tymczasem podejmowało walkę 16 nowych, nietkniętych i takich, które jeszcze nie doświadczyły losów wojny, oddziałów wrogów pod tylomaż chorągwiami".

poniedziałek, 19 września 2011

Bitwa pod Grunwaldem wg. Jana Długosza (fragmenty) cz. III.

Znak Chorągwi Św. Jerzego.

"Na początku bitwy prawie przez godzinę obydwa wojska walczyły ze zmiennym szczęściem i ponieważ żadne z nich nie ustępowało, ale bardzo dzielnie zabiegało o zwycięstwo, było rzeczą niepewną, na którą stronę przechyli się szala, która strona wyjdzie z walki zwycięsko. Kiedy bowiem krzyżacy zauważyli, że na lewym skrzydle wojska polskiego toczy się zawzięta i niebezpieczna dla nich walka, ponieważ wycięto już znaczniejsze ich oddziały, przerzucają siły na prawe skrzydło, gdzie znajdowało się wojsko litewskie, które miało rzadsze szeregi, mniej koni i słabsze uzbrojenie, [przez co] wydawało się łatwe do pokonania. Po jego rozbiciu [zamierzali] silnie uderzyć na zastępy polskie. Nie spełniły się całkowicie nadzieje związane z tym planem. Kiedy wrzała zawzięta walka z Litwinami, Rusinami i Tatarami, wojsko litewskie zaczęło słabnąć i nie mogąc wytrzymać naporu wroga, wycofało się na odległość jednego jugera . Ponieważ zaś Krzyżacy napierali na nie silniej, musiało raz po raz cofać się i w końcu zawrócić do ucieczki. Wielki książę litewski Aleksander starał się biczem i potężnym krzykiem powstrzymać ucieczkę, ale na próżno. Pociągnęło ono nadto za sobą mnóstwo zmieszanych z nimi Polaków. Wróg ścigał ich wiele mil wycinając i biorąc do niewoli uciekających w przekonaniu, że ich już całkowicie pokonał. Uciekających zaś ogarnął tak wielki strach, że wielu z nich nie zatrzymało się, aż przybyło na Litwę i rozgłaszało, że poległ król Władysław oraz wielki książę litewski Aleksander i że wyginęło również kompletnie ich wojsko. W tej walce rycerze ruscy ze Smoleńska, stojąc przy trzech własnych chorągwiach i walcząc nader zawzięcie, zasłużyli na wielką chwałę jako jedyni, którzy nie wzięli udziału w ucieczce. Chociaż bowiem pod jedną chorągwią wycięto ich w najokrutniejszy sposób, a samą chorągiew podeptano na ziemi, w obu jednak pozostałych walczyli bardzo dzielnie, jak przystało mężom i rycerzom. Wyszli zwycięsko i przyłączyli się do zastępów polskich i jedyni w tym dniu uzyskali w wojsku Aleksandra Witolda pochwałę za dzielną i bohaterską walkę. Cała reszta pozostawiwszy Polaków w walce uciekała bezładnie przed pościgiem wroga. A wielki książę litewski Aleksander Witold zaniepokojony ucieczką swoich wojsk i obawiając się, że ich nieszczęsna walka przerazi Polaków, kiedy wysłani przez niego coraz to nowi gońcy na próżno błagali, by król poniechawszy wszelkiego ociągania się ruszył naprzód, przybywa pospiesznie sam, bez zbrojnego orszaku, prosząc gorąco króla, by podjął walkę i swą obecnością dodał walczącym niezłomnego ducha i odwagi.
Zniknęła również w tym czasie z wojska królewskiego chorągiew św. Jerzego, pod którą walczyli wyłącznie najemni rycerze czescy i morawscy, a którą otrzymał do niesienia Czech Jan Sarnowski. Ten z całym wojskiem czeskim i morawskim odszedł do gaju, w którym król polski Władysław odznaczył wiernych rycerzy pasem rycerskim. Chorągiew stała w tym lesie i nie myślała o powrocie do walki. Kiedy ją zobaczył podkanclerzy Królestwa Polskiego Mikołaj nie sądząc, że jest to chorągiew czeska, ale rycerza Dobiesława z Oleśnicy i jego całego rodu - malowany bowiem na tej chorągwi biały krzyż był nieco podobny do białego krzyża, który Dobiesław z Oleśnicy nosił jako znak w herbie - uniesiony ciężkim gniewem wyskoczywszy z namiotów królewskich z pisarzami i duchownymi, przybył aż do miejsca, w którym się ona zatrzymała, a przekonany, że jest tam Dobiesław z Oleśnicy, karci go ostro takimi słowami: "O przeniewierczy, o niegodziwy rycerzu! Czy nie wstydzisz się uciekać i usuwać się od walki, ukrywając się w tym lesie i gnuśniejąc w momencie, kiedy toczy się zawzięty bój twojego króla i jego wojska i kiedy twoi towarzysze, którzy walczą odważnie, są narażeni na śmiertelne niebezpieczeństwo? I to ty, który dzięki twojej niezwykłej odwadze odniosłeś wiele zwycięstw w staczanych przez ciebie pojedynkach. Przystoi to twojej czci? Plamisz przeogromnie tym występkiem siebie i cały swój ród, czego nigdy nie będziesz mógł zmyć".

Bitwa pod Grunwaldem wg. Jana Długosza (fragmenty) cz. II.

Znak Chorągwi Nadwornej.

"Po tych słowach oddał heroldów pod straż rycerzowi Dziwiszowi Marzackiemu herbu Jelita. Nakazawszy podkanclerzemu wrócić do obozu włożył hełm na głowę i w imię Pańskie ruszywszy na czele wojska do walki, nakazał, by zagrano pobudkę i by rycerze wszczęli bój. W gorącej modlitwie błagał niebian, by zwrócili swój gniew na krzyżaków, nie tylko gwałcicieli układów, ale wściekłych zarozumialców, mających w nienawiści każdy uczciwy sposób postępowania, i by pokrzepili i natchnęli jego rycerzy odwagą. Najłagodniejszy król nawet teraz, wśród szczęku oręża i dźwięku surm, zabiegał, zaiste, o sprawiedliwy wyrok, gotów odłożyć oręż, byleby można było zawrzeć pokój na sprawiedliwych warunkach. Ale po wysłuchaniu obelżywych i bezczelnych słów poselstwa krzyżackiego, widząc, że próżne są jego wysiłki, skoro Krzyżacy obnoszą się z taką pychą, zmienił plan i porzucił wszelką nadzieję zawarcia pokoju, nadzieję, którą żywił do tej godziny. Był to, zaiste, najlepszy król, który pokonywał swych wrogów nie tyle mieczem, ile łagodnością i sprawiedliwością, walcząc raczej ofiarami i modlitwą niż strzałami.
W czasie przygotowań, po dojrzałej naradzie postanowiono, że król polski Władysław nie stanie w żadnym określonym szeregu jakiejś chorągwi, ponieważ z największą troską i gorliwością strzeżono wówczas jego głowy i życia. Postanowiono jako rzecz najbardziej oczywistą, by król zatrzymał się w odległym i bezpiecznym miejscu, nie widocznym nie tylko dla wrogów, ale nawet dla swoich, otoczony znacznym oddziałem doborowej straży i rycerzy. Rozstawiono również w różnych miejscach lotne konie, aby zmieniając je, uniknął dzięki nim niebezpieczeństwa w razie przewagi nieprzyjaciela. Jego samego bowiem uznano za wartego 10 tysięcy rycerzy. Miał zaś w oddziałach swojej straży, jak to wyżej przedstawiliśmy, mały proporzec, na którym znajdował się herb biały orzeł, a który nosił Mikołaj Morawiec z Kunaszówki, herbu Powała. Wspomniany zaś oddział straży liczył 60 kopii rycerskich. Znaczniejszymi strażnikami królewskiej osoby byli następujący rycerze: rodzony siostrzeniec króla, książę mazowiecki Siemowit Młodszy, syn Siemowita Starszego, stryjeczni bracia króla, książę litewski Fieduszko, czyli Teodozjusz (21), mający nie do pogardzenia oddział spośród krewnych. Również podkanclerzy Królestwa Polskiego, późniejszy arcybiskup gnieźnieński Mikołaj z domu Trąba, Zbigniew z Oleśnicy herbu Dębno, późniejszy biskup krakowski i kardynał, Jan Mężyk z Dąbrowy herbu Wadwic, późniejszy wojewoda lwowski, pan czeski Jan Solawa z rodu Towaczów, Bieniasz Wierusz z Białej, senior pokojowców królewskich z domu Wieruszów, późniejszy podskarbi Królestwa Polskiego Henryk z Rogowa herbu Działosza, Zbigniew Czajka z Nowego Dworu herbu Dębno, który niósł włócznię królewską, Piotr Medolański z domu, który ma w herbie dwa lemiesze połączone ze sobą szczytami na niebieskim polu, [...] Czech Jan Sokół i wielu innych. Wielki książę litewski Aleksander Witold, zostawiając strzeżenie swej głowy i ciała wyłącznie Bogu, z niewielką drużyną i bez żadnej straży, osobistej biegał na wszystkie strony pomiędzy całym wojskiem tak polskim, jak i litewskim, zmieniając raz po raz konie, przywracając porządek w rozbitych szeregach, wznawiając w wielu miejscach w wojsku litewskim walkę i głośnym rozdzierającym wołaniem powstrzymując na próżno ucieczkę swych wojsk.
Kiedy zaczęły rozbrzmiewać pobudki, całe wojsko królewskie zaśpiewało donośnym głosem ojczystą pieśń: "Bogurodzicę", a potem wznosząc kopie rzuciło się do walki. Pierwsze jednak poszło do starcia wojsko litewskie. Na rozkaz księcia Aleksandra nie znoszącego żadnej zwłoki. Już podkanclerzy Królestwa Polskiego Mikołaj, który zamierzał udać się kapłanami i pisarzami do obozu królewskiego, wśród potoku łez zniknął z oczu króla, kiedy jeden z pisarzy podszepnął mu, żeby się chwilkę zatrzymał i czekał na starcie się w walce tak potężnych wojsk, bo to rzadkie, zaiste, widowisko, którego nigdy później nie miano oglądać. Ten ulegając jego słowom zwraca oczy i twarz na walczące szeregi. A właśnie w tym momencie jedne i drugie oddziały starły się w środku doliny, która rozdzielała wojska, i obydwie strony wzniosły okrzyk, jaki zwykle wznoszą żołnierze przed walką. Krzyżacy na próżno usiłowali podwójnym wystrzałem z bombard porazić i zmieszać oddziały polskie, mimo że wojsko pruskie z głośniejszym krzykiem, silniejszym pędem i z większego wzniesienia zbiegło do walki. W miejscu starcia było 6 wysokich dębów, na które powłaziło i obsiadło ich gałęzie wielu ludzi - nie wiadomo, czy z królewskiego, czy krzyżackiego wojska - by oglądać z góry pierwsze starcie oddziałów i los jednego i drugiego wojska. Przy natarciu bowiem na siebie oddziałów łamiące się włócznie i uderzające nawzajem o siebie zbroje wydawały tak wielki łoskot i huk, tak donośny był szczęk mieczy, jakby się zwaliła się jakaś ogromna skała, tak że słyszeli go nawet ci, którzy byli oddaleni o kilka mil. Następnie mąż nacierał na męża, kruszyły się zbroje pod naciskiem zbroi, a miecze godziły w twarze. A kiedy szeregi tak się zwarły, nie można było odróżnić tchórza od odważnego, dzielnego od opieszałego, bo jedni i drudzy przywarli do siebie jakby w jakimś splocie. Tu zmieniali miejsce albo posuwali się naprzód dopiero wtedy, gdy zwycięzca przez zrzucenie lub zabicie wroga zajął miejsce pokonanego. Kiedy w końcu połamali kopie, przywarły nawzajem do siebie jedne i drugie oddziały i zbroje zbroi tak, że naciskani przez konie, złączeni jedynie walczyli mieczami i wyciągniętymi nieco dalej na drzewcu toporami, a walcząc robili tak potężny huk, jaki zwykle jedynie w kuźniach wydają uderzenia młota. A wśród rycerzy walczących wtedy jedynie wręcz, mieczem, dostrzegano przykłady ogromnej dzielności".

Bitwa pod Grunwaldem wg. Jana Długosza (fragmenty) cz. I.

Znak Wielkiej Chorągwi Ziemi Krakowskiej.

„Podkanclerzy Królestwa Polskiego Mikołaj, przyjąwszy zlecenie królewskie, udał się wcześniej do taborów, król zaś zamierzał włożyć hełm i ruszyć do boju. Nagle zostaje zapowiedzianych dwu heroldów prowadzonych pod osłoną rycerzy polskich celem uniknięcia zaczepek. Jeden z nich, króla rzymskiego, miał w herbie czarnego orła na złotym polu, a drugi, księcia szczecińskiego, czerwonego gryfa na białym polu. Wyszli oni z wojska wrogów niosąc w rękach obnażone miecze, bez pochew, domagając się przyprowadzenia ich przed oblicze króla. Wysłał ich do króla Władysława mistrz pruski Ulryk dodając nadto dumne zlecenie, by podniecić króla do podjęcia niezwłocznie bitwy i stanięcia w szeregach do walki. Król polski Władysław zobaczywszy ich, przekonany, jak też i było, że przychodzą z jakimś nowym, niezwykłym poselstwem, nakazawszy przywołać z powrotem podkanclerza Mikołaja, w obecności jego oraz pewnych panów, którym zlecono straż nad bezpieczeństwem króla, mianowicie: młodszego księcia mazowieckiego Siemowita, rodzonego siostrzeńca królewskiego, Jana Mężyka z Dąbrowy, Czecha Solawy, sekretarza Zbigniewa Oleśnickiego, Dobiesława Kobyły, Wołczka Rokuty, kuchmistrza Boguchwała i Zbigniewa Czajki z Nowego Dworu, który niósł włócznię królewską, Mikołaja Morawca niosącego mały proporzec i Daniłka z Rusi trzymającego strzały króla - bo wielkiego księcia litewskiego Aleksandra nie pozwoliły wezwać pospieszne przygotowania do walki i [jego] zajęcie się ustawieniem swych szyków - wysłuchuje poselstwa heroldów. Ci oddawszy jako tako honory królowi przedstawiają treść swego poselstwa po niemiecku (Jan Mężyk służył za tłumacza) w następujących słowach: "Najjaśniejszy królu! Wielki mistrz pruski Ulryk posyła tobie i twojemu bratu (pominęli imię Aleksandra i tytuł księcia) przez nas tu obecnych posłów dwa miecze, ku pomocy, byś z nim i z jego wojskami mniej się ociągał i odważniej, niż to okazujesz, walczył, a także żebyś się dalej nie chował i pozostając dalej w lasach i gajach, nie odwlekał dalej walki. Jeżeli zaś uważasz, że masz zbyt ciasną przestrzeń do rozwinięcia szeregów, mistrz pruski Ulryk, by cię przynęcić do walki, ustąpi ci, jak daleko chcesz, z równiny, którą zajął swoim wojskiem, albo wreszcie wybierz jakiekolwiek pole bitwy, byś tylko dalej nie odwlekał walki". Tyle heroldowie. Zauważono zaś, że w momencie przemawiania poselstwa wojsko krzyżackie potwierdzając swoje oświadczenie przekazane przez heroldów, wycofało się na znacznie rozleglejsze pole, by dać czynem dowód wierności tajnym zleceniom danym swym heroldom. Głupie to, zaiste, było oświadczenie i nie przystało ich regule. [Postąpili tak], jak gdyby byli przekonani, że los i to, co każdemu w tym dniu przeznaczone zostało, jest zależne od ich planów i jest w ich mocy. A król Władysław, wysłuchawszy pełnych pychy i zuchwalstwa słów posłów krzyżackich, przyjął miecze z ich rąk i bez gniewu i jakichkolwiek niechęci, lecz zalany łzami odpowiada heroldom bez namysłu, z dziwną tylko, jakby z nieba daną pokorą, cierpliwością i skromnością. "Chociaż - rzecze - nie potrzebuje mieczów mych wrogów, bo mam w mym wojsku wystarczającą ich ilość, w imię Boga jednak dla uzyskania większej pomocy, opieki i obrony w mej słusznej sprawie przyjmuję tę dwa miecze przyniesione przez was, a przysłane przez wrogów pragnących krwi i zguby mojej oraz mego wojska. Do Niego się zwrócę jako najsprawiedliwszego mściciela pychy, która jest nie do zniesienia, do Jego Rodzicielki Panny Marii oraz patronów moich i mojego Królestwa: Stanisława, Wojciecha, Wacława, Floriana i Jadwigi i będę ich prosił, by obrócili swój gniew na wrogów równie pysznych co niegodziwych, których nie można ułagodzić i doprowadzić do pokoju żadnym godziwym sposobem, żadną skromnością, żadnymi moimi prośbami, jeżeli nie rozleją krwi, nie poszarpią wnętrzności i nie złamią karku. Pokładając mą ufność w najpewniejszej obronie Boga i Jego Świętych oraz w ich niezawodnej pomocy, jestem pewien, że oni swą mocą i swym wstawiennictwem osłonią mnie i mój lud i nie pozwolą, bym ja i mój lud uległ, przemocy tak straszliwych wrogów, u których raz po raz zabiegałem o pokój. Nie ociągałbym się go zawrzeć i w tej chwili, byleby tylko mogło do niego dojść na sprawiedliwych warunkach. Cofnąłbym wyciągniętą do walki rękę nawet teraz, chociaż widzę, że niebo tymi mieczami, któreście przynieśli, najwyraźniej wróży mi zwycięstwo w walce. Nie pretenduje zaś wcale do wyboru pola bitwy, ale jak przystało chrześcijanowi i chrześcijańskiemu królowi, zostawiam to Bogu, pragnąc mieć takie miejsce do walki i taki wynik wojny, jak w dniu dzisiejszym wyznaczy mi Boże miłosierdzie i los, ufając, że niebo położy kres zawziętości krzyżackiej tak, że dzięki temu zostaje pokonana - w tej chwili i na przyszłość - ich tak niegodziwa i nie do zniesienia pycha. Niebo bowiem, jestem tego pewien, poprze słuszniejszą sprawę. Na polu bowiem, które depczemy, na którym trzeba stoczyć walkę, wspólny i sprawiedliwy sędzia wojny Mars zetrze i upokorzy zuchwalstwo moich wrogów, co wynosi się aż pod niebo. Spodziewam się, że w obecnym starciu Bóg przyjdzie z pomocą mnie i mojemu wojsku". Dwa wspomniane miecze wysłane z pychy przez krzyżaków królowi polskiemu są do dnia dzisiejszego przechowywane w skarbcu królewskim w Krakowie, by ciągle na nowo przypominać i świadczyć o pysze i klęsce jednej strony, a pokorze i triumfie drugiej".