Zbigniew Oleśnicki - Jan Matejko.
"Kiedy ich szeregi zwróciły się w stronę, gdzie król polski stał jedynie ze strażą przyboczną, wydawało się, że godzą w niego wyciągniętymi kopiami. Król zaś przekonany, że wojsko wrogów dybie na niego specjalnie z powodu małej liczby otaczającej go rycerzy, obawiając się, że grozi mu śmiertelne niebezpieczeństwo, wysyła swego sekretarza Zbigniewa z Oleśnicy do znajdujących się w pobliżu jego wojsk walczących pod chorągwią dworzan z rozkazem, by szybko przyszli mu z pomocą, by swego króla osłonić przed śmiertelnym niebezpieczeństwem, na które będzie narażony, jeśli mu szybko nie nadejdzie pomoc. Chorągiew ta była wystarczająco blisko, żeby zetrzeć się z wrogim hufcem. Przeto rycerz królewski, jeden z walczących w pierwszym szeregu, Mikołaj Kiełbasa herbu Nałęcz zamierzając się mieczem na wysłańca królewskiego sekretarza Zbigniewa łaje go głośno nakazując mu odejść. "Nieszczęśniku - powiada - czy nie widzisz, że wrogowie na nas nacierają? A ty nas zmuszasz, byśmy poniechawszy walki, która w tej chwili ma się zacząć, poszli bronić króla. Czyż to jest co innego niż ucieczka z szeregów, podanie tyłów wrogowi oraz narażenie zarówno nas, jak króla w razie załamania się naszych sił na oczywiste niebezpieczeństwo?" Zbigniew z Oleśnicy odpędzony tymi ostrymi słowami wycofał się z chorągwi nadwornej, w którą się wmieszał, a ludzie królewscy natychmiast ścierają się z wrogami, a walcząc również bardzo zawzięcie miażdżą i rozbijają wrogów. Po powrocie do króla Zbigniew z Oleśnicy doniósł, że wszyscy rycerze są zajęci walką oraz dodał, że walczący lub czekający na walkę nie dadzą się nakłonić do niczego ani nie wykonają żadnego rozkazu. Do innych zajętych walką oddziałów Zbigniew - jak doniósł królowi - nie doszedł, bo te z powodu wrzawy i zamieszania nie mogły usłyszeć żadnej namowy ani rozkazu.
Mała chorągiew króla noszona za nim a mająca jako godło białego orła na czerwonym polu została przezornie usunięta, by nie zdradzała, że król się tam znajduje. Na polecenie przybocznej straży króla schowano ją, a króla osłonili końmi i ciałami otaczający go rycerze, by nie przypuszczano, że on tam stoi. Król rwał się z wielkim zapałem do boju i dźwigając konia ostrogami usiłował wskoczyć w najbardziej zwarte szeregi wrogów. Straż przyboczna stojąc mu na drodze z trudem go powstrzymywała. Toteż jednego ze swej straży przybocznej, Czecha Solawę, który silnie schwycił konia za wędzidło, by nie mógł się dalej posunąć, król uderza końcem swej kopii, lekko jednak, i prosi, żeby go puścił do walki. Wycofał się dopiero powstrzymany twardym i zdecydowanym żądaniem straży przybocznej, która oświadczyła, że się narazi raczej na wszelkie, najgorsze niebezpieczeństwo, nim do tego dopuści.
Tymczasem z pruskiego wojska wyskoczył na ryżym koniu rycerz, z pochodzenia Niemiec, Dypold Kökeritz z Ecber z Łużyc, ze złotym pasem, w białym płaszczu, który po polsku nazywamy jakką, i w pełnym uzbrojeniu. Od szeregów większej chorągwi pruskiej znajdującej się między innymi szesnastoma biegł aż do miejsca, gdzie stał król i wymachując kopią na oczach całego stojącego pod szesnastu chorągwiami wojska pruskiego zamierzał, zdaje się, zaatakować króla. Kiedy król polski Władysław usiłował z nim walkę, wywijając własną kopią, starł się z nim, osłaniając króla od ciosu pisarz królewski, Zbigniew z Oleśnicy bez zbroi i broni, mając na pół złamaną kopię. Ugodził Niemca w bok i zwalił z konia na ziemię. Leżącego na wznak wśród drgawek król Władysław ugodziwszy włócznią w czoło, które miał odsłonięte wskutek odsłonięcia się przyłbicy do góry, zostawił nietkniętego. Ale natychmiast zabili go rycerze trzymający straż nad królem, a piesi [ściągnęli] z niego zbroję i odzież.
Czy zdołał ktoś w tej bitwie dokonać czegoś pomyślniejszego? Ale, zaiste, nie było nic odważniejszego ani śmielszego od czynu Zbigniewa. Ten [człowiek] bez zbroi i broni odważył się stanąć do boju ze świetnie uzbrojonym rycerzem, młodzieniec niemal chłopiec podjął walkę z dojrzałym mężem i weteranem. Na pół złamaną kopią wytrącił bardzo długą [kopię] przeciwnika i strącając zaciętego wroga z konia odsunął niebezpieczeństwo grożące nie tylko królowi, ale całemu wojsku w razie upadku i śmierci króla. I kiedy król polski Władysław wobec pochwał, w jakich jego straż przyboczna wynosiła wobec króla na wyścigi jego odwagę, pragnął mu nadać jako wyróżnienie pas rycerski i nagrodzić jego wyjątkowo chwalebny czyn, szlachetny młodzieniec nie zgodził się na to zaszczytne wyróżnienie ze strony króla, ale kiedy mu król usilnie pragnął nadać godność rycerską, odpowiedział, że on winien być wcielony nie do świeckiego wojska, ale do duchownego i że woli walczyć zawsze dla Chrystusa niż dla ziemskiego i śmiertelnego króla. Wtedy król Władysław rzecze: "Skoro wybrałeś lepszy los, ja jeżeli zwyciężę, by nagrodzić twój czyn, nie zaniecham cię wznieść do godności biskupiej". Od tego też czasu król zaczął darzyć wspomnianego Zbigniewa większą sympatią. Wyróżniany wobec wszystkich względami i życzliwością, miał z biegiem czasu dzięki poparciu króla zostać biskupem krakowskim. Papież Marcin V udzielił mu dyspensy od zmazy, którą na siebie ściągnął niezwykłym czynem".
Mała chorągiew króla noszona za nim a mająca jako godło białego orła na czerwonym polu została przezornie usunięta, by nie zdradzała, że król się tam znajduje. Na polecenie przybocznej straży króla schowano ją, a króla osłonili końmi i ciałami otaczający go rycerze, by nie przypuszczano, że on tam stoi. Król rwał się z wielkim zapałem do boju i dźwigając konia ostrogami usiłował wskoczyć w najbardziej zwarte szeregi wrogów. Straż przyboczna stojąc mu na drodze z trudem go powstrzymywała. Toteż jednego ze swej straży przybocznej, Czecha Solawę, który silnie schwycił konia za wędzidło, by nie mógł się dalej posunąć, król uderza końcem swej kopii, lekko jednak, i prosi, żeby go puścił do walki. Wycofał się dopiero powstrzymany twardym i zdecydowanym żądaniem straży przybocznej, która oświadczyła, że się narazi raczej na wszelkie, najgorsze niebezpieczeństwo, nim do tego dopuści.
Tymczasem z pruskiego wojska wyskoczył na ryżym koniu rycerz, z pochodzenia Niemiec, Dypold Kökeritz z Ecber z Łużyc, ze złotym pasem, w białym płaszczu, który po polsku nazywamy jakką, i w pełnym uzbrojeniu. Od szeregów większej chorągwi pruskiej znajdującej się między innymi szesnastoma biegł aż do miejsca, gdzie stał król i wymachując kopią na oczach całego stojącego pod szesnastu chorągwiami wojska pruskiego zamierzał, zdaje się, zaatakować króla. Kiedy król polski Władysław usiłował z nim walkę, wywijając własną kopią, starł się z nim, osłaniając króla od ciosu pisarz królewski, Zbigniew z Oleśnicy bez zbroi i broni, mając na pół złamaną kopię. Ugodził Niemca w bok i zwalił z konia na ziemię. Leżącego na wznak wśród drgawek król Władysław ugodziwszy włócznią w czoło, które miał odsłonięte wskutek odsłonięcia się przyłbicy do góry, zostawił nietkniętego. Ale natychmiast zabili go rycerze trzymający straż nad królem, a piesi [ściągnęli] z niego zbroję i odzież.
Czy zdołał ktoś w tej bitwie dokonać czegoś pomyślniejszego? Ale, zaiste, nie było nic odważniejszego ani śmielszego od czynu Zbigniewa. Ten [człowiek] bez zbroi i broni odważył się stanąć do boju ze świetnie uzbrojonym rycerzem, młodzieniec niemal chłopiec podjął walkę z dojrzałym mężem i weteranem. Na pół złamaną kopią wytrącił bardzo długą [kopię] przeciwnika i strącając zaciętego wroga z konia odsunął niebezpieczeństwo grożące nie tylko królowi, ale całemu wojsku w razie upadku i śmierci króla. I kiedy król polski Władysław wobec pochwał, w jakich jego straż przyboczna wynosiła wobec króla na wyścigi jego odwagę, pragnął mu nadać jako wyróżnienie pas rycerski i nagrodzić jego wyjątkowo chwalebny czyn, szlachetny młodzieniec nie zgodził się na to zaszczytne wyróżnienie ze strony króla, ale kiedy mu król usilnie pragnął nadać godność rycerską, odpowiedział, że on winien być wcielony nie do świeckiego wojska, ale do duchownego i że woli walczyć zawsze dla Chrystusa niż dla ziemskiego i śmiertelnego króla. Wtedy król Władysław rzecze: "Skoro wybrałeś lepszy los, ja jeżeli zwyciężę, by nagrodzić twój czyn, nie zaniecham cię wznieść do godności biskupiej". Od tego też czasu król zaczął darzyć wspomnianego Zbigniewa większą sympatią. Wyróżniany wobec wszystkich względami i życzliwością, miał z biegiem czasu dzięki poparciu króla zostać biskupem krakowskim. Papież Marcin V udzielił mu dyspensy od zmazy, którą na siebie ściągnął niezwykłym czynem".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz