niedziela, 30 października 2011

Handel - cz. I (Z. Gloger).



Handel (cz. I).
(Encyklopedia Staropolska Zygmunta Glogera). 


Znajdowanie starych monet rzymskich po wszystkich zakątach Mazowsza, Podlasia i innych dzielnic dawnej Polski, również średniowiecznych monet, t. zw. kufickich i niemieckich, a zwłaszcza tych ostatnich z X wieku (w znacznej ilości, po wszystkich zakątach Wielkopolski), stanowi ważną wskazówkę, że w ciągu pierwszego tysiąclecia ery chrześcijańskiej kraina między Karpatami, Baltykiem, Odrą i Bugiem położona, a rdzeniem pierwotnej Słowiańszczyzny będąca, była już w owej epoce względnie zaludnioną (w Wielkopolsce zaludnioną gęsto) i posiadała swego rodzaju stosunki handlowe ze światem. Już sama siła zbrojna Mieszka I i Bolesława Wielkiego, ich przyjazdy na dwór cesarski, odwiedziny Ottona III w Gnieźnie, codzienne zasiadanie do stołu bolesławowego starszyzny narodowej wraz z żonami i budowanie gęstych po kraju warowni czyli grodów, wskazuje wymownie, że były już dostatki i potrzeby życia, którym towarzyszyć musiał właściwy w danych warunkach handel i przemysł. Wiadomo, że słynął bogactwami skarbiec piastowski, a choć źródłem bogactw w owych czasach bywały często łupy wojenne i kontrybucje opłacane przez zwyciężonych, to jednak te same zdobycze dowodzą, że i w ręku narodów słowiańskich znajdowały się już zasoby i bogactwa. Gdy osłabiona przez podziały dynastyczne w XII wieku Polska nadwiślańska stała się celem napadów leśnej Jaćwieży i Litwy, widzimy niebawem w ręku tychże Jadźwingów dużo srebra, którego nikt inny nie mógł im dostarczyć, jak tylko łupy mazowieckie i małopolskie. W XIV wieku widzimy już handel Polski szeroko rozwinięty ze wschodem i zachodem. Arcybiskup gnieźnieński, Mikołaj Kurowski, własnymi okrętami prowadzi zyskowny handel polską mąką i słoniną aż do wybrzeży flandryjskich, Uroczystości kościelne ze swoim napływem pobożnych zewsząd gości bywają zarazem jarmarkami. Król Ludwik nakazuje w r. 1381 wyprawę zbrojną przeciw Bartoszowi z Hotela, który z zamku odolanowskiego napada na kupców francuskich, jeżdżących do Polski z towarami. Aby drogę uczynić nadal bezpieczną, zmuszono Bartosza do sprzedaży zamku tego za 18,000 złotych ówczesnych, z których strącono wynagrodzenie strat dla kupców (Długosz). Mistrz Zakonu Ulrych uwięził kupców litewskich, którzy do Ragnety przybyli ze sprzedażą, i pozabierał im towary. Toż samo uczynili Krzyżacy r. 1414 z kupcami poznańskimi, którzy byli z drogimi towarami, zaufani w przymierzu wzajemnego pokoju, do Gdańska poprzybywali. Jadących z powrotem na drodze złupiono i wymordowano. R. 1444 Bolesław ks. Opolski, zniemczały Piast, ośmielony nieobecnością króla Władysława (Warneńczyka), który właśnie na Węgrzech przygotowywał się na wielką wyprawę turecką, kupców krakowskich, jadących z towarami wielkiej ceny na jarmark świętojański do Wrocławia pod zasłoną licznej straży, w mieście Kruczborgu, kiedy spokojnie spoczywali, żadnej nie spodziewając się napaści, napadł, powiązał i zabrał wszystko srebro, złoto i towary, których średnia cena do 200,000 czerwonych złotych wynosiła. W r. 1449 Mikołaja Wierzynka, kupca krakowskiego, złupiono w drodze na 5000 dukatów w gotowiźnie i drogich towarach. Rozboje panów, siedzących po zameczkach, zagęszczone były na granicy Śląska i Morawy. Był to naturalny wpływ średniowiecznego rozbójnictwa, z którego zrobiło sobie rodzaj powszedniego sportu wielu grafów, baronów i rycerzy niemieckich. Dalej od granic zachodnich Polski, wgłąb jej dziedzin, gdzie przykład rozbójniczego obyczaju rycerstwa niemieckiego mniej oddziaływał, o rozbojach podobnych nie słychać albo wcale, albo bardzo mało. Dopiero kiedy królewicz Zygmunt I osiadł na księstwie Głogowskiem, a w r. 1504 został margrabią Dolnych Łużyc i w roku 1505 w imieniu swego brata Władysława króla czeskiego i węgierskiego zaczął piastować godność „najwyższego hajtmana a sprawcy górnego i dolnego Śląska,” rozbójnictwo publiczne zostało ukrócone. Do skutecznego pośrednictwa zacnego Jagiellona w sprawach ułatwień handlowych zagranicznych – pisze A. Pawiński – uciekały się nieraz miasta śląskie, Wrocław zaś przedewszystkiem. Na sejmie w Neustadzie czyli Prudniku wymógł królewicz polski na stanach śląskich uchwałę zaciągnięcia 200-tu lekkiej jazdy, przeznaczonej do chwytania łupieżców i gwałtowników. Sprężysta władza młodego Zygmunta, hamująca nieokiełznane samowładztwo rycerstwa niemieckiego na Śląsku, osłaniała tarczą opieki bezbronną ludność i jednała mu uznanie, którego ślady dochowały się w poetycznym zwrocie jednego z owoczesnych rymotwórców: „Tyś nam wrócił, największy z Jagielonów, pokój i bezpieczeństwo. Tobie winien kupiec, że bez trwogi może swobodnie z bogatym towarem spocząć, gdzie go albo zmierzch albo upał słońca zapadnie. Pan i sługa, dzielący z sobą zbrodnie, za twoim wyrokiem na jednym haku karę dzielą. Za ciebie pierwszy raz zadrżał przed haniebnem drzewem przemożny złodziej.” Gdy książęta śląscy nałożyli nowe cła na towary polskie, do Wrocławia na jarmark świętojański przywożone, postanowiono na zjeździe piotrkowskim w r. 1451 dla zabicia jarmarków wrocławskich zakazać kupcom polskim jeżdżenia do Wrocławia a otworzyć natomiast jarmarki na św. Jan Chrzciciel w Poznaniu, na św. Elżbietę w Wieluniu i na środopoście w Kaliszu. Sarkali na tę ustawę kupcy krakowscy i żądali jej odwołania. Ale odpowiedziano im, aby byli cierpliwi, póki doświadczenie nie wskaże z niej pożytku lub szkody.

Wojski (Z. Gloger).

Wojski (w oknie), Gerwazy i Protazy.
Rys. M. E. Andriolli.


Wojski
(Encyklopedia Staropolska Zygmunta Glogera)


Po łacinie tribunus, urząd jeden z dawniejszych, bo mamy go w dokumentach już od wieku XII. W r. 1209 występuje Dzierżykraj tribunus kaliski, r. 1230 Sobiesław tribunus lubelski. Odtąd już ci ziemscy trybuni pojawiają się ciągle po dyplomatach. Wojscy byli nietylko książęcy. Panowie, naśladując książąt, miewali także oficjalistów pod tą nazwą: tak pod r. 1350 nazwany już jest po polsku „wojski”, którego miał w swych dobrach Maciej z Golanczewa, biskup kujawski. Tacy wojscy bywali poborcami opłat i stróżami porządku publicznego, może przywódcami pachołków i milicyi nadwornej. Wojscy ziemscy byli, jak się zdaje, zastępcami kasztelanów, strażnikami zamków, powiatów i ziem, stróżami spokoju, gdy rycerstwo wyszło na wojnę. W Polsce piastowskiej każda okolica ludniejsza miała warowne grodzisko do schronienia okolicznej ludności i jej mienia przed napadem nieprzyjaciół. Gdy rycerstwo wyruszyło w pole, a jego rodziny, dobytek i kmiecie zbieżeli do takiego okopu, musiał być przecie mąż wojskowy, który nad spokojnością powiatu czuwał, pilnował porządku i bezpieczeństwa zamku, służącego za schronisko rodzinom. Takim mężem opiekuńczym był „wojski”. Gdy każdy szlachcic, który tylko broń mógł nosić, musiał śpieszyć po trzecich wiciach do boju, jeden wojski, a był nim zwykle posiwiały rycerz, zostawał na straży powiatu, grodu i rodzin osieroconych. Stąd urosła tradycja, że dawny wojski był z urzędu opiekunem żon, matek i córek szlachty, która poszła na wojnę. „Wojskich powinność była przestrzegać bezpieczeństwa w swych ziemiach, skoro szlachta wyciągnie na pospolite ruszenie”, powiada Skrzetuski w „Prawie politycznem narodu polskiego”. Zygmunt I na żądanie szlachty ustanawia coraz nowe urzędy wojskich, zapewne zamkowych, bo ziemscy byli już wszędzie. Ale się wkrótce opatrzył, że było ich za dużo, więc na sejmie r. 1538 postanowił, że nowi wojscy zostaną do śmierci na swych urzędach, które potem ustaną, i król już nowych nie zamianuje, tylko stare urzędy będzie rozdawał zasłużonym wojakom. Zygmunt August r. 1550 stanowi, że tylko tych nowych wojskich przy urzędach pozostawi, którzy mają zamki, a to dlatego, żeby sił pospolitego ruszenia nie umniejszać. W Koronie wojski większy ziemski miał stopień między łowczym a pisarzem ziemskim, wojski zaś mniejszy był urzędnikiem przedostatnim. W Litwie wojski miał wyższą godność, bo szedł po sędziach, a przed stolnikiem. Kijowszczyzna, Wołyń i Podole przyjmują dla wojskich hierarchję koronną w czasie Unii lubelskiej, ale Ruś Czerwona ma już wojskich w r. 1436, tylko w województwach pruskich nie było wcale tego urzędu. Wojski sądził Żydów w zastępstwie wojewody. Wieszcz Jan Kochanowski, który odrzucił krzesło senatorskie kasztelana połanieckiego, przyjął r. 1579 urząd wojskiego w wojew. Sandomierskiem. Prawo nakazywało, iż „mieszkanie w zamkach tak podstarości, jako i wojski ma mieć”. Gdy rycerstwo wyciągnęło na kresy, a wtedy w opuszczonych okolicach pojawiały się rozboje i swawola, „więc wojscy i sędziowie grodzcy dostatku żałować nie będą, żeby to hultajstwo chwytać”. Wyrażenie konstytucyi, iż „dostatku żałować nie będą”, odnosi się do tego, że niektórzy wojscy mieli uposażenie pewne z dzierżaw koronnych i takich nazywano beneficiati, obdarowani. Beneficiati są tylko wojscy więksi, t. j. ziemscy i grodowi, którzy rządzili po zamkach. Tylko w Litwie nie rozdwoili się wojscy, ale był jeden w każdym powiecie, a za to zasiadł między dygnitarzami „wojski Wielkiego Księstwa Litewskiego”, jakiego w Koronie nie było. To też Lengnich powiada, że „trzech jest w Litwie generalnych dygnitarzy, których niema w Koronie: jeometra, wojski i piwniczny. Ostatnim wojskim W. Ks. Litewskiego był Michał Zaleski, zasłużony poseł trocki na sejm czteroletni. Wojskich zamkowych wcale już nie widać w XVIII wieku, bo i zamki szły w ruinę i pospolite ruszenie było powoływane.

czwartek, 27 października 2011

Akademia Zamojska (Z. Gloger).




Akademja Zamojska.
(Encyklopedia Staropolska Zygmunta Glogera).

Gdy kanclerz Jan Zamojski postanowił założyć w Zamościu akademję, drukarnię akademicką i kolegjatę, której kanonicy byliby zarazem profesorami w akademii, papież Klemens VIII niezwłocznie wydał w Rzymie bulle odpowiednie, a mianowicie na założenie Akademii pod datą 29 października roku 1594, na założenie drukarni pod tąż samą datą i na kolegjatę d. 5 grudnia tegoż roku. W r. 1595 nastąpiło uroczyste otworzenie Akademii Zamojskiej, a d. 6 czerwca r. 1597 król Zygmunt III w Warszawie obdarzył przywilejem drukarnię akademicką. Gdy zaś Jan Zamojski po porozumieniu się ze Stan. Gomolińskim, biskupem chełmskim, wydał przywileje fundacyjne dla akademii i kolegjaty (oba pod jedną datą w Zamościu, d. 5 lipca 1600 r.), wyszczególniając w nich uposażenie i drobiazgowo obowiązki członków obu tych instytucyj; wówczas Zygmunt III, mając sobie przedstawione dwa powyższe przywileje fundacyjne, z wyrazami radości i wielkiemi pochwałami dla założyciela, osobnymi przywilejami, wydanymi (pod jedną datą 23 września 1601 r.) w obozie pod Kokenhausen, takowe zatwierdził. Widzimy z tego, że skargi Łukaszewicza w jego „Historyi szkół” na Klemensa III za brak sankcyi dla Akademii Z. były niesprawiedliwe i że zarzuty, czynione po encyklopedjach Zygmuntowi III, iż, ulegając jezuitom, tejże Akademii zatwierdzić nie chciał, równie są bezpodstawne. Przywilej Zygmunta III, który dozwalał wszelkie dobra, zapisywane Akademii, posiadać akademikom na prawach ziemskich, zatwierdzali: Władysław IV, Jan Kazimierz i Michał Korybut, który obdarzył jednocześnie akademików zamojskich szlachectwem. Po Klemensie VIII wydawali na rzecz Akademii Zamojskiej bulle: Paweł V, Innocenty X, Innocenty XI i Benedykt XIV. Lubo Akademja i Kolegjata zamojska różnemi były instytucjami, z woli jednak założyciela i dla wielu wspólnych, spraw i obowiązków jedno ciało stanowiły, wzajemnie się uzupełniając w ciągu 190-letniego swego istnienia. Z tej też łączności zapewne wynikło, że kiedy po pierwszym rozbiorze kraju dostał się Zamość Austryi, a w lat kilkanaście potem zawisł nad nim ciężar reform józefińskich, obie te instytucje razem w r. 1784 żywot swój zakończyły, bo tak zależnemi były od siebie, że nie mogły przeżyć jedna drugiej. W archiwum Kolegjaty (przywróconej r. 1792) i w bibliotece Ordynacyi zamojskiej przechowały się ważniejsze papiery po Akademii, wśród których oglądaliśmy np. plik seksternów studenckich, przez wielkiego kanclerza czytanych i własnoręcznie poprawianych, gdy dla braku czasu w Zamościu wziął je z sobą, idąc na wojnę, co stanowi niezmiernie charakterystyczny rys tego prawdziwie wielkodusznego obywatela kraju. Akademja Zamojska uważała się za filję Akademii Krakowskiej. Klemens VIII, zatwierdzając ją, zrównał z innemi akademjami i nadał prawo mianowania doktorów filozofii, obojga prawa, medycyny i notarjuszów. Biskup chełmski był jej kanclerzem, profesorów powołano z Akademii Krakowskiej. Wykładano prawo cywilne i polskie, logikę i metafizykę, filozofję moralną, fizykę, matematykę, wymowę, retorykę, poezję i syntaksis, gramatykę i analogję. Fundusz Akademii stanowiła wieś Bukowina, niedobory dopłacała kasa ordynacka. W r. 1664 fundusze Akademii przedstawiały sumę złp. 197,000, w najlepszych jednak czasach dochód roczny nie przenosił 13,000 złp. Z pomocą przychodziła Kolegjata, dając utrzymanie dziekanowi, scholastykowi, kustoszowi i 4 kanonikom, którzy byli zarazem profesorami. Profesorowie mieszkali w gmachu Akademii i mieli stół wspólny. Na wzór akademij zagranicznych, Zamojski podzielił uczniów na 5 narodowości: polską, litewską, ruską, prusko-inflancką i cudzoziemską. W hierarchii akademickiej drugą osobą po biskupie chełmskim był scholastyk Kolegjaty, który wspólnie z rektorem prowadził Akademję i pilnował jej funduszów. Rektor i dziekani byli wybierani na rok jeden. Wyborcami byli: ordynat, scholastyk, wszyscy profesorowie, pięciu uczniów (po jednemu z każdej narodowości) i każdy senator, który w tym dniu znajdował się w Zamościu. Rektor, dziekani i jeden z uczniów stanowili radę uniwersytetu. Wydział teologiczny powstał r. 1648, gdy wdowa po Tomaszu Zamojskim, Katarzyna z ks. Ostrogskich, założyła przy Akademii seminarjum duchowne. Wstępując do Akademii, każdy wpisywał się do albumu za opłatą 10 lub 6 groszy; najbiedniejsi obowiązywali się modlitwami opłacać wpisowe. Święty Jan Kanty był patronem Akademii, więc rok szkolny rozpoczynano nabożeństwem w jego kaplicy. Wakacje letnie trwały trzy tygodnie, zaczynane od 20 lipca. Kary dla studentów były rozmaite, nawet cielesne: pieniężne szły na korzyść biblioteki. Niewolno było uczniom nosić szabel, chodzić do szynków, grać w karty i kości, wszędzie i zawsze powinni byli mówić po łacinie lub po grecku. Przy Akademii były dla biedniejszych uczniów dwie bursy: 1) bursa indigentium, zbudowana jeszcze przez fundatora, zgorzała r. 1627; 2) bursa staringeliana, założona przez dziekana kolegiaty Staringela w r. 1677. Udzielano nadto biednym uczniom zapomóg w gotówce, zwanych borkanami. Zawiadowca drukarni nosił tytuł „typografa Akademii”, a wychodziły z tej drukarni niekiedy i ładne druki. Akademja miała swoje kolonje, z których najważniejszą była szkoła w Ołyce na Wołyniu; zresztą opiekowała się licznemi szkołami parafialnemi po wsiach i miasteczkach w dyecezyi chełmskiej i w dobrach Ordynacyi zamojskiej. Jezuici drwili sobie z niskiego stanu nauk w Akademii: – że w świecie naukowym nic o niej nie wiedziano, a w Polsce jedynie kalendarze Duńczewskiego przypominały o jej istnieniu, – że nawet na teologów musi zapraszać zakonników. Zarozumiali akademicy odpierali zarzuty, powołując się na encyklopedję francuską Morevego i na zbiór bull papieskich, jako dowód, że ich Akademja znaną jest we Francyi i we Włoszech. O Akademii Zamojskiej najobszerniej i źródłowo pisali w końcu XIX wieku: ksiądz Jan Ambr, Wadowski i Jan Kochanowski.

poniedziałek, 24 października 2011

Arsenał - epoka stanisławowska do Powstania Kościuszkowskiego - piechota liniowa cz. II.

3 Regiment pieszy buławy polnej Wielkiego Księstwa Litewskiego 1775.
Od lewej: oficer, oficer, szeregowy, szeregowy.
Rys. B. Gembarzewski.


Regiment pieszy Kaliksta Ponińskiego 1775 r.
Od lewej: oficer, szeregowy, szeregowy.
 Rys. B. Gembarzewski.


Regiment pieszy Ordynacji Rydzyńskiej 1775.
Od lewej: oficer, szeregowy w ubiorze zimowym.
Rys. B. Gembarzewski.


Piechota według przepisu z 17 lipca 1789 roku. Od lewej: szeregowy w płaszczu, oficer regimentu Buławy Polnej Koronnej w kapocie, oficer tegoż regimentu w małym mundurze (codziennym), oficer w mundurze paradnym. Rys. B. Gembarzewski.

niedziela, 23 października 2011

Bitwa pod Grunwaldem (fragmenty) Jana Matejki.

Wielki książę Witold (Aleksander).

Śmierć Wielkiego Mistrza. Postacie zadające Urlykowi śmiertelne ciosy to kat (z lewej strony w czerwonym kapturze z toporem) wykonujący "sprawiedliwy wyrok", oraz chłop żmudzki z włócznią Św. Maurycego (symbolizuje chrzest Litwy, który umożliwił zjednoczenie sił i zwycięstwo nad Zakonem).


Zawisza Czarny z Garbowa.



 Skarbek z Gór (z lewej strony).


sobota, 22 października 2011

Dziwożona (Z. Gloger)

Jacek Malczewski - Topielec w uścisku dziwożony.


Dziwożona
(Encyklopedia Staropolska Zygmunta Glogera) 

Dziwożona, mówi Karłowicz, miesza się w podaniach ludowych z Boginką. Górale tatrzańscy utrzymują, że jedna dziwożona przebywa w głębi Jeziora Żabiego, że czasami wychodzi z niego i zaziera do wsi pobliskich, że wygląda potwornie, piersi ma ogromne, głowę rozczochraną, na niej czapeczkę czerwoną, że żywi się zielem „słodyczką”, a lęka rośliny „dzwonek”, że włazi do ogrodów chłopskich i czyni w nich szkody. Jakiś gazda złowił podobno w sadzie swoim. Nie mogąc utrzymać jej, zerwał czapeczkę, którą wyprosiła później śpiewając słodko pod oknem. Głównem siedliskiem dziwożony miała być pieczara w pobliżu wsi Łopuszny. Pod ziemią dziwożony posiadają pałace pełne dziwów i skarbów. Dziwy i dziwoki znaczyło w staropolszczyźnie to samo, co dziki. Polacy nazywali więc dzika „wieprzem dziwokim”, a kozę górską „kozą dziwoką”. Dziki jest więc tylko skróconym wyrazem danego dziwoki. Dziwożona z kolei znaczyło dzika – żona (kobieta). U Czechów jest to dieva żena, zaś u Łużyczan wódna żona, a u Hucułów dykcja żena. O dziwożonach pisał Goszczyński („Dziennik podróży do Tatr” oraz Kolberg w seryi VII – ej „Ludu” Poznańskiego, str. 190-191.

piątek, 21 października 2011

Akademia Wileńska (Z. Gloger)



Akademja Wileńska.
(Encyklopedia Staropolska Zygmunta Glogera).


Gdy jezuici, sprowadzeni r. 1570 do Wilna przez biskupa wileńskiego Protaszewicza, założyli szkołę, król Stefan Batory r. 1579 podniósł ją za rektoratu St. Warszewickiego do godności akademii. Grzegorz XIII potwierdził ją, stawiając na równi z innemi akademjami w Europie. Majątek akademii rósł szybko, tak że r. 1585 miała już swoich adwokatów i administratorów. Dyplom Batorego stanowił dwa wydziały: filozoficzny z 5 profesorami i teologiczny z 10 profesorami. Pierwszym rektorem był wiekopomny mówca ks. Piotr Skarga. Na wydziale filozoficznym wykładano: metafizykę, logikę, etykę, matematykę, historję, geografję i nauki tak zw. wyzwolone, litterae humaniores, do których zaliczały się gramatyka łacińska i grecka, retoryka i poetyka. Humaniora te były przygotowaniem do wydziału filozoficznego, filozoficzny zaś do teologicznego, który miał prawo promowania na licencjatów i doktorów. Zarząd był w ręku biskupa, którego stanowisko było tylko tytularne i rektora, wybieranego na lat 3. Rektor z prefektem zależni byli od generała zakonu i prowincjała, w których ręku spoczywały przeto rzeczywiste rządy Akademii. Radziwiłł Sierotka podarował Akademii swoją drukarnię brzeską. W r. 1641 jezuici uzyskali od Władysława IV przywilej na wydział medyczny, który jednak nie został otworzony, i na prawny, który powstał w r. 1644, gdy Lew Sapieha dał fundusz na 4 profesorów. Taką była organizacja Akademii Wileńskiej do rozwiązania zakonu w r. 1773. Z utworzeniem Komisyi Edukacyjnej zaczyna się nowa epoka Akademii, nazwanej wówczas Szkołą Główną Wielkiego Ks. Litewskiego. Została wówczas podzieloną na trzy wydziały: 1) moralny, obejmujący teologję, prawo i literaturę, 2) fizyczny i 3) medyczny. Pod koniec XVIII wieku, za rektoratu zasłużonego ks. Poczobuta, na wydziale fizycznym ks. Mickiewicz (stryj Adama) wykładał fizykę, Narwojsz – matematykę wyższą, ks. Kundzicz – mat. stosowaną, Reszke – astronomję, Gucewicz – architekturę, Szmuglewicz – malarstwo. Założona w Grodnie przez podskarbiego Ant. Tyzenhauza i zaopatrzona przez króla Stanisława Augusta w obfite zbiory szkoła lekarska, została z rozporządzenia Komisyi Edukacyjnej przeniesiona do Wilna. Ogród botaniczny, także założony w Grodnie przez Tyzenhauza, a liczący 2000 gatunków roślin prowadzony przez botanika Giliberta, Francuza, również przeniesiony został r. 1781 do Wilna i pomieszczony u podnóża góry Zamkowej. Obserwatorjum astronomiczne, założone około r. 1754, rozwinięte zostało w r. 1766, gdy Puzynina ofiarowała na jego budowę 6000 dukatów, do czego potem i sam rektor Poczobut sporo własnego grosza dołożył. Przy Akademii, dla utrzymania ubogich studentów, były trzy bursy: Walerjańska założona przez biskupa Protaszewicza, Bejnartowska i Korsakowska założona przez Korsaków. W r. 1802 cesarz Aleksander I powołał rektora Akademii Strojnowskiego do Petersburga na członka komisyi, mającej się zająć ułożeniem zasad instrukcyi do edukacyi w całem państwie. Jednym z najbardziej wpływowych radców tej Komisyi był książe Adam Czartoryski i on to został (r. 1803) kuratorem okręgu naukowego wileńskiego, jednego z ośmiu w całem państwie, ale może największego, bo obejmującego całą Litwę, Białoruś, Wołyń, Ukrainę i Podole. D. 4 kwietnia 1803 r. Akademja Wileńska otrzymała nazwę „Imperatorskiego Uniwersytetu” i świetne utrzymanie, bo 105 tysięcy rubli rocznie z funduszów pojezuickich, nadto 4 miejsca w kapitule wileńskiej, tyleż w żmudzkiej i 10 najlepszych beneficjów z dawnych królewszczyzn. Uniwersytet został podzielony na 4 wydziały: l) fizyczno-matematyczny – katedr 10, 2) lekarski – katedr 6, 3) nauk moralnych, politycznych i teologicznych – katedr 10, 4) literatury i sztuk wyzwolonych – katedr 5. Do kursów dodatkowych wyznaczono 12 adjunktów. Zreorganizowano seminarjum nauczycielskie. Uniwersytetowi poddane zostały wszystkie szkoły rządowe i prywatne w całym okręgu. Pod władzą kuratora znajdowała się rada uniwersytetu z rektorem na czele, t. j. całe gremium profesorów. Uchwały zapadały większością głosów, przyczem dozwolone było votum separatum. Organem wykonawczym rady był zarząd, złożony z czterech dziekanów i rektora, wybieranych na 3 lata. Uniwersytet sam obsadzał katedry i mianował członków honorowych. Raz na miesiąc odbywały się sesje naukowe tak zw. akademickie, a w każdem półroczu jedna z nich była publiczną. Pensja roczna profesorów zwyczajnych wynosiła rs. 1500; po 25 latach emerytura równa pensyi, po 5 latach 1/5 część pensyi, po 15 – 1/4 tejże. Takąż emeryturę brały wdowy i dzieci do 21 roku życia lub do zamążpójscia. Rodzinom zmarłych, którzy nie wysłużyli lat 5-iu, wypłacano zapomogę jednorazową, równą pensyi rocznej. Uniwersytetowi oddano cenzurę książek w całym okręgu, Uniwersytet miał własną drukarnię i aptekę, mianował wizytatorów szkół, wszyscy studenci podlegali wyłącznie dozorowi i sądowi uniwersytetu i podzieleni byli na dziesiątki. Dziesiętnik obowiązany był, w razie jakiegoś nadużycia, najpierw dać przestrogę przyjacielską koledze, a dopiero w razie nieposłuszeństwa donieść dziekanowi. Nad ostatecznem uorganizowaniem uniwersytetu pracował do r. 1808 komitet, złożony z ks. J. Mickiewicza, Jędrzeja Śniadeckiego, J. Franka, S. Malewskiego i E. Grodka. Z grona profesorów uniwersytetu wybrany komitet szkolny zarządzał szkołami okręgu. Frank założył instytut medyko-chirurgiczny, który później liczył do 100 kandydatów, a w roku 1812 dał 20 lekarzy szpitalom wojskowym. Uniwersytet pozostawał w stosunkach ze wszystkiemi prawie ogniskami nauki w Europie, wysyłał młodych a zdolnych ludzi na studja zagranicę: na naukę rolnictwa do Anglii, po materjały historyczne do Szwecyi; zakupuje rękopisy po Dogielu i Albertrandym, daje zapomogi badaczom. Wykłady filozofii Gołuchowskiego (ziemianina sandomierskiego) i Joachima Lelewela (ziemianina mazowieckiego) ściągały taką liczbę słuchaczów, że brakło odpowiednio obszernej sali. W szeregu rektorów po Poczobucie widzimy obieranych: Strojnowskiego, Jana Śniadeckiego, S. Malewskiego i ziemianina z Białorusi matematyka Twardowskiego. Myślą przewodnią księcia kuratora było związanie obywatelstwa ziemskiego z interesami oświaty ogólnej w kraju.

Arsenał - epoka stanisławowska do Powstania Kościuszkowskiego - piechota liniowa.

Regiment Pieszy Grenadierów. Od lewej: grenadier 1778, młodszy oficer 1779,
oficer sztabowy 1775. Rys. B. Gembarzewski.


Regiment Pieszy Buławy Polnej Koronnej 1775 r. Od lewej: oficer,
oficer grenadierów, szeregowy muszkieterów. Rys. B. Gembarzewski.



1 Regiment pieszy buławy wielkiej Wielkiego Księstwa Litewskiego z 1775 r. Od lewej: szeregowy, oficer, oficer, szeregowy 2 regimentu buławy wielkiej Wielkiego Księstwa Litewskiego  (utworzony w 1775 r. z dragonów. Rys. B. Gembarzewski.

2 Regiment pieszy buławy wielkiej Wielkiego Księstwa Litewskiego.
Od lewej: młodszy oficer, podoficer, szef regimentu, grenadier lejbkompanii.
Rys. B. Gembarzewski.

Bitwa pod Legnicą wedłg Jana Długosza.

Tryptyk św. Jadwigi z kościoła Bernardynów we Wrocławiu,
kwatera Bitwa pod Legnicą. Warszawa, Muzeum Narodowe .


Książę Henryk stacza niezwłocznie bitwę z Tatarami. Kiedy tam już nieomal odnosił zwycięstwo, jego wojsko osłabione czarami Tatarów ulega takie zagładzie, że nawet sam książę Henryk nie mógł się ocalić.
Część III.


Tatarzy przeto poznali księcia Henryka po odznakach i szybko go dopędzili. Z trzema rycerzami, bo czwarty Jan Iwanowie oderwał się od nich, został osaczony [przez Tatarów]. Walczył z nimi jakiś czas, wspierany jedynie przez swoich trzech rycerzy. I choć Jan Iwanowie, przedarłszy się przez szyki bojowe wrogów, przyprowadził księciu świeżego konia, otrzymanego od książęcego pokojowca Rościsława, a książę Henryk wsiadłszy na niego, podążając za Janem Iwanowicem, który mu torował drogę wśród wrogów, usiłował wymknąć się, to jednak, gdy Jan Iwanowie raniony w czasie tej ucieczki, mimo wszystko uszedł, książę Henryk stracił możliwość ucieczki i wymknięcia się i po raz trzeci otoczyli go Tatarzy. Pozbawiony więc wszelkiej nadziei, by mógł ujść, ciągle na nowo z ogromną odwagą walczy z Tatarami, raz z lewej, raz z prawej strony. Ale kiedy podniósłszy prawą rękę chciał ugodzić Tatara, który mu zagrodził drogę, drugi Tatar przebił go dzidą pod pachą. [Książę] zwiesiwszy ramię, zsunął się z konia ugodzony śmiertelnie. Tatarzy wśród głośnych okrzyków i chaotycznej, nieprawdopodobnej wrzawy ujmują go i wyciągnąwszy go poza teren walki na odległość dwóch miotów z kuszy, mieczem obcinają głowę, a zerwawszy wszystkie odznaki, pozostawiają nagie ciało. Wielka też liczba panów i szlachty polskiej poniosła w tej bitwie chwalebną, męczeńską śmierć za wiarę i w obronie religii chrześcijańskiej. Wśród nich sławniejsi i znakomitsi, jak to wyżej wspomnieliśmy, byli: brat wojewody krakowskiego Włodzimierza Sulisław, wojewoda głogowski Klemens, Konrad Konradowie, Stefan z Wierzbnej i jego syn Andrzej, syn Andrzeja z Pełcznicy Klemens, Tomasz Piotrkowie i Piotr Kusza. Świątobliwa Jadwiga przebywająca w Krośnie, dowiedziawszy się za sprawą Ducha Św. o całej tej klęsce i śmierci syna w godzinie, w której się zdarzyła, opowiedziała o tym mniszce Adelajdzie. Jan Iwanowic, ścigany przez dziewięciu Tatarów, gdy w ucieczce zdołał połączyć się z dwoma swymi giermkami i rycerzem Lucmanem76, mającym również dwu ludzi ze służby, mimo 12 ran, które mu zadano, natarł na swych prześladowców, [owych] dziewięciu Tatarów, gdy zatrzymali się dla wytchnienia w pewnej wsi oddalonej o milę od pola bitwy, i ośmiu z nich położył trupem, a dziewiątego zachował jako jeńca. Później zaś wstąpił do klasztoru dominikanów, [gdzie] żył pobożnie i bogobojnie za to, że go Pan Niebios obronił w tak wielkim niebezpieczeństwie. Książę zaś opolski Mieczysław, uszedłszy z kilkoma [rycerzami], uciekł do zamku w Legnicy. Nie zasłużył, by mu wraz z tylu rycerzami przypadły palmy męczeństwa za wiarę Chrystusową.



Bitwa pod Legnicą wg. Jana Długosza.

Śmierć Henryka Pobożnego. Miniatura manuskryptu
z 2 połowy XV wieku.


Książę Henryk stacza niezwłocznie bitwę z Tatarami. Kiedy tam już nieomal odnosił zwycięstwo, jego wojsko osłabione czarami Tatarów ulega takie zagładzie, że nawet sam książę Henryk nie mógł się ocalić.
Część II.

Nie przerażony jednak zupełnie ucieczką Mieczysława i ludzi z jego oddziału, prowadzi do walki swój czwarty szyk, złożony z najlepszych i najdzielniejszych wojowników. Trzy oddziały tatarskie, pokonane i rozbite przez dwa poprzednio [wspomniane] hufce polskie, jak może, najmocniej gromi, kładzie trupem i zmusza do ucieczki. Ale nadchodzi następnie czwarty, większy od wszystkich trzech, oddział Tatarów, w którym był chan Baty. Wznawia walkę, przynosi pomoc zagrożonym, i rozproszonym Tatarom i straszliwym atakiem naciera na Polaków. Ale ponieważ Polacy nie ustępowali i usiłowali kusić się o zwycięstwo, przez jakiś czas trwała zażarta walka między obydwoma wojskami. Kiedy w niej padła znaczna część znakomitych Tatarów, mało brakowało, żeby Polacy osiągnęli pełne zwycięstwo. Tatarzy bowiem, kiedy przerzedziły się ich szeregi, zaczęli już myśleć o ucieczce. Była w wojsku tatarskim wśród innych chorągwi jedna olbrzymia, na której widniał wymalowany taki znak: X. Na szczycie zaś drzewca tej chorągwi była podobizna wstrętnej, czarnej głowy z podbródkiem okrytym zarostem. Kiedy Tatarzy cofnęli się o jedno staje i skłaniali się do ucieczki, chorąży tego sztandaru zaczął, jak mógł najsilniej, potrząsać głową, która sterczała wysoko na drzewcu. Buchnęła z niej natychmiast i rozeszła się nad całym wojskiem polskim para, dym i mgła o tak cuchnącym odorze, że z powodu okropnego i nieznośnego smrodu walczący Polacy niemal omdleni i ledwie żywi osłabli i stali się niezdolni do walki. Wiadomo, że Tatarzy od początku swego istnienia aż do chwili obecnej stosowali zawsze w wojnach i poza nimi sztukę i umiejętność przepowiadania, wróżenia, wieszczenia i czarowania i że stosowali ją także w walce prowadzonej wówczas z Polakami. I nie ma wśród barbarzyńskich narodów drugiego, który by więcej wierzył w swoje wróżby, wieszczenia i czary, gdy trzeba podjąć jakieś działanie. Przeto wojsko tatarskie, zdając sobie sprawę, że zwycięskich już niemal Polaków pod wpływem mgły, dymu i smrodu ogarnął wielki strach i jakby jakieś zwątpienie, podniósłszy straszny krzyk, zwraca się przeciw Polakom, a rozbiwszy ich szeregi, które dotąd były zwarte, wśród ogromnej rzezi, w której chwalebnie poległ syn margrabiego Moraw Dypolda, książę Bolesław, zwany Szepiołka. z wieloma innymi znakomitymi rycerzami, a mistrz krzyżacki z Prus Poppo wraz ze swoimi doznał wielkiej klęski63, zmusza pozostały oddział Polaków do ucieczki. Ale walczącego bardzo dzielnie księcia Henryka nie opuściło jeszcze wojsko. Kiedy jednak reszta Polaków rozproszyła się w ucieczce, Tatarzy tak kołem otoczyli księcia, że był atakowany z przodu i z tyłu. Nie poniechał jednak z tego powodu walki, ale zabijając napotkanych na drodze Tatarów, usiłował przedrzeć się przez ich tłum. Mała garstka łatwo jednak uległa przemocy i doznała zniszczenia przez przeważające siły [nieprzyjaciół]. Już koło Henryka było jedynie czterech rycerzy: brat zabitego pod Chmielnikiem wojewody krakowskiego Włodzimierza Sulisław, wojewoda głogowski Klemens, Konrad Konradowie i Jan Iwanowic. I kiedy inni są zajęci walką, ci czterej z największym trudem i wysiłkiem, jak mogą, wyprowadzają księcia Henryka z walczących szeregów, by uniknął niebezpieczeństwa śmierci. Przedarłszy się przez szeregi wrogów, chcąc zachować cało księcia, szykują się do ucieczki, by dzięki ocaleniu księcia klęska była mniej bolesna i mniej haniebna. Powiódłby się był może ich plan, ale koń księcia wielokrotnie raniony, przystawał.

Bitwa pod Legnicą wg. Jana Długosza (cz. I).


Pieczęć Henryka Pobożnego.


Książę Henryk stacza niezwłocznie bitwę z Tatarami. Kiedy tam już nieomal odnosił zwycięstwo, jego wojsko osłabione czarami Tatarów ulega takie zagładzie, że nawet sam książę Henryk nie mógł się ocalić.
Część I.

Kiedy książę Henryk wychodził ze swoimi oddziałami z miasta Legnicy, by podjąć wojnę z Tatarami, ze szczytu kościoła NMPanny, w którym poprzedniego dnia złożono ofiary Boskiemu Majestatowi dla zapewnienia bezpieczeństwa jemu i jego wojsku, zsunął się kamień i spadł koło głowy jadącego w swej wspaniałej zbroi księcia i omal nie rozbił mu głowy . Ten wypadek uznali wszyscy za ostrzeżenie z nieba, albo — jak było rzeczywiście — za złą wróżbę. Wskazywał on niezawodnie na niebezpieczeństwo, na które w starciu, w mającej nastąpić walce, miał się narazić książę Henryk i jego wojsko. Minąwszy przedmieścia Legnicy, na równinach i polach, które opływa dokoła rzeka Nysa, [Henryk] ustawia wojsko i dzieli je na cztery oddziały. Pierwszy oddział stanowili krzyżowcy i mówiący różnymi językami ochotnicy zebrani spośród różnych narodowości. Dla ich uzupełnienia, żeby szyki były bardziej zwarte, ponieważ nie wystarczali obcy żołnierze, dołączono kopaczy złota z miasta Złota Góra (tam bowiem znajdowały się kopalnie złota). Dowodził nim [sc. oddziałem] syn margrabiego Moraw, Bolesław. Drugi [oddział stanowili] rycerze krakowscy i wielkopolscy, którymi dowodził brat nieżyjącego wojewody krakowskiego Włodzimierza, Sulisław. Trzeci [oddział tworzyli] rycerze z Opola. Przewodził im książę opolski, Mieczysław. Czwarty [stanowił] Poppo z Osterny, wielki mistrz Prus z braćmi i swoim rycerstwem. Piątym dowodził sam książę Henryk. Byli w nim śląscy i wrocławscy giermkowie, lepsi i znaczniejsi rycerze z Wielkopolski i Śląska oraz niewielka liczba innych najętych za żołdem. Tyleż było oddziałów tatarskich, lecz znacznie górujących liczebnością, doborem i doświadczeniem bojowym wojowników. A każdy z tych oddziałów sam, osobno wzięty, przewyższał wszystkie zastępy Polaków. Kiedy więc 9 kwietnia, czyli w poniedziałek po oktawie Wielkiejnocy, oba wojska spotkały się na polu, które [zwano] Dobrym Polem, czy to od żyznej ziemi, czy też dlatego że rozciągało się szeroko na wszystkie strony, pierwsze wszczęło walkę wojsko złożone z krzyżowców, ochotników i kopaczy złota (uzyskało bowiem ten zaszczyt, o który gorliwie zabiegano, za zezwoleniem księcia Henryka). Obie strony zwarły się w ostrym natarciu. Krzyżowcy i obcy rycerze rozbili kopiami pierwsze szeregi Tatarów i posuwali się naprzód. Ale kiedy zaczęto walczyć wręcz na miecze, łucznicy tatarscy tak otoczyli ze wszech stron oddział krzyżowców i cudzoziemskich rycerzy, że inne oddziały polskie nie mogły mu przyjść z pomocą bez narażenia się na niebezpieczeństwo. Zachwiał się i wreszcie legł pod gradem strzał, podobnie jak delikatne kłosy zbite gradem (bo wielu w nim było nieosłoniętych i nieopancerzonych). A kiedy padli tam syn Dypolda, margrabiego Moraw, Bolesław, i inni rycerze z pierwszych szeregów, pozostali, których również przerzedziły strzały tatarskie, cofnęli się do oddziałów polskich. Następnie dwa oddziały polskie pod wodzą rycerza Sulisława oraz księcia opolskiego Mieczysława podejmują walkę, którą byłyby stoczyły szczęśliwie i wytrwale z trzema oddziałami Tatarów podstawiających zdrowych żołnierzy w miejsce rannych i byłyby zadały Tatarom dotkliwą klęskę, ponieważ były zabezpieczone od strzał tatarskich przez osłaniających je polskich kuszników. Szyki tatarskie najpierw musiały się cofnąć, a wkrótce, kiedy Polacy natarli silniej na przerażonych — uciekać. Tymczasem ktoś z oddziałów tatarskich, nie wiadomo, czy ruskiego czy tatarskiego pochodzenia, biegając bardzo szybko tu i tam, między jednym a drugim wojskiem krzyczał okropnie, zwracając do obu wojsk sprzeczne ze sobą słowa zachęty. Wołał bowiem po polsku: „Biegajcie, biegajcie", to znaczy: „Uciekajcie, uciekajcie", wprawiając Polaków w przerażenie, po tatarsku zaś zachęcał Tatarów do walki i wytrwania. Na to wołanie książę opolski Mieczysław, przekonany, że to nie krzyk wroga, ale swojego i przyjaciela, którym powoduje współczucie, a nie podstęp, zaniechawszy walki, uciekł i pociągnął do ucieczki wielką liczbę żołnierzy, zwłaszcza tych, którzy mu podlegali w trzecim oddziale. Kiedy książę Henryk zobaczył to na własne oczy i gdy mu o tym donieśli inni, zaczął wzdychać i lamentować, mówiąc: „Górze się nam stało", to znaczy: spadło na nas wielkie nieszczęście.


Bitwa pod Legnicą 09.04.1241 r. (część VI).

Bitwa pod Legnicą . Mal. A. McBride.
Zachodnie wyobrażenie o bitwie pod Legnicą,
oczywiście z Krzyżakami w roli głównej.

 Bitwa pod Legnicą 09.04.1241 r.


Bitwa zakończyła się klęską armii księcia Henryka. Zginęli prawie wszyscy wyżsi dowódcy, a straty ogóle można szacować zapewne na około 1/3 stanów wyjściowych. Najgorzej ucierpiały oddziały straży przedniej. Najmniejsze straty ponieśli oczywiście Opolanie. Również dla Mongołów bitwa musiała być wyczerpująca i krwawa (wyraźnie mówią o tym ich źródła). Podeszli wprawdzie pod Legnicę i zażądali poddania, ale wobec stanowczej odmowy nie ryzykowali oblężenia. Złupili tylko okoliczne wioski i wycofali się w kierunku Otmuchowa, wysyłając tylko niewielki oddział w stronę Łużyc. Po mniej więcej tygodniach Ordu ostatecznie porzucił ziemie polskie i wycofał się na Morawy.
Bitwa pod Legnicą była jednym z tych momentów naszej historii, które na całe stulecia ukształtowały przyszłość. Realne skutki najazdu mongolskiego w sferze ekonomicznej nie miały takiego znaczenia, jak zwykliśmy dotąd uważać. Gospodarka bardzo szybko zaleczyła rany. Znacznie gorzej było z polityką. Wraz ze śmiercią Henryka Pobożnego przepadła bardzo realna szansa na zjednoczenie kraju przy jednoczesnym utrzymaniu Śląska w jego granicach. Historia Polski i w ogóle tej części Europy mogła potoczyć się zupełnie inaczej, ale to już materiał na inny artykuł.
Legenda bitwy legnickiej narodziła się bardzo szybko. Pobożny książę, syn świętej, stał się męczennikiem, którego ofiara zasłoniła Europę przed grozą mongolskiego najazdu. Gdzie na marginesie tej przypowieści błąkały się głosy, inspirowane ewidentnie przez biskupstwo wrocławskie, o klęsce, która było boską karą za grzechy. Z czasem legnicka legenda stała się areną starcia narodowego. Coraz bardziej dominujący na Śląsku Niemcy przyjęli ją jako własną. Książę Henryk stał się prinzem Heinrichem, a jego rycerze … niemieckimi bohaterami. Kapitalnym przykładem tego procesu może być jednak z miniatur tworzących XIII - wieczną legendę Św. Jadwigi, a przedstawiająca pierwszą fazę bitwy pod Legnicą. Proszę zwrócić uwagę na pokazane tam herby rycerstwa otaczającego księcia Henryka. To prawie bez wyjątku niemieckie rody, których w 1 poł. XIII wieku nie było jeszcze na Śląsku! Właśnie ta miniatura stała się podstawą legendy o ośmiu niemieckich paziach, których znaleziono po bitwie obok ciała Henryka Pobożnego. Rodziny te zawiązały istniejące do dzisiaj Bractwo z Dobrego Pola. Dzisiaj potomkowie tych rodów przyznają już, że podstawą ich związku jest legenda nie mająca pokrycia w faktach historycznych. Wciąż żywy jest jednak jeszcze jeden niemiecki mit związany z bitwą pod Legnicą – legenda "bohaterskich rycerzy Zakonu Krzyżackiego broniących chrześcijańskiej Europy przez Mongolskim najazdem". Wielkim i bardzo nieprzyjemnym zaskoczeniem była dla mnie lektura kilku publikacji wydawnictwa Osprey Punblishing – uznanego wydawcy setek popularnonaukowych tytułów o historii militarnej. Weźmy na przykład książkę Tima Newarka „Warlords Ancient - Celtic - Medieval” . Wśród znakomitych obrazów nieodżałowanej pamięci Angusa McBrida znajduje się tam jeden poświęcony bitwie pod Legnicą. Kogoż to na nim widzimy? Krzyżaków! To samo w innej publikacji tego znakomitego duetu „Age of Crusades”. Wyliczać tak można długo.

czwartek, 20 października 2011

Więzienia (Z. Gloger).

Warszawski Dom Poprawy w epoce stanisławowskiej.

Więzienia
(Encyklopedia Staropolska Zygmunta) 


Za Zygmunta Augusta kanclerz Ocieski dał instrukcję staroście rawskiemu: iż winni przestępstw w prędkości popełnionych mogą razem siedzieć, bo uczuciem wspólnej zgryzoty mogą się poprawić; winni zbrodni rozmyślnie ułożonej powinni być rozdzieleni, bo wyszedłszy z więzienia, będą doskonalsi w hultajstwie, a tak więzienie będzie szkołą niecnoty; nad moralnością wszystkich więźniów czuwać należy, i powinny im być nauki religijne dawane. W XVIII w. głównem więzieniem w Rzplitej dla skazanych na dłuższy przeciąg czasu był Kamieniec podolski. Słynęło tam więzienie podziemne, zwane „Indje”. Za Stanisława Augusta wzięto się do poprawy więzień. W Warszawie, przy ulicy Mostowej nad Wisłą, dawną bramę mostową a później t. zw. „prochownię” przerobiono na więzienie pod nazwą „Domu kary i poprawy”, na którym położono napis ułożony przez króla: „Nie miejsce, ale zbrodnia hańbi”. W sprawie ulepszenia więzień pierwszy u nas podniósł głos J. U. Niemcewicz w piśmie swojem „O więzieniach”. Po nim Fryderyk Skarbek wpłynął przeważnie na poprawę więzień w Kongresówce.

Bitwa pod Legnicą 09.04.1241 r. (część V).

Ostatnia faza bitwy pod Legnicą - miniatura z XIV wiecznej
Legendy o Świętej Jadwidze.

Bitwa pod Legnicą 09.04.1241 r.


Książę Henryk widząc ucieczkę Opolan i mongolski kontratak miał krzyknąć „Gorze nam się stało!”. Był wszakże zbyt doświadczonym wodzem, aby wobec takiego kryzysu tylko bezproduktywnie lamentować. Natychmiast rzucił do walki hufiec odwodowy. Doborowe rycerstwo musiało zadać Mongołom potężny cios. Według Długosza oba wojska przez jakiś czas zaciekle walczyły. Ordu najprawdopodobniej już wcześniej zużył swój odwód i w jego oddziałach doszło teraz do bardzo ostrego kryzysu. Wspomina o tym zarówno kronika Długosza jak i „Historia Tatarów” (która mówi wyraźnie, że Mongołowie zamierzali już uciekać). Wszystko wskazuje na to, że rycerze księcia Henryka byli w tym momencie o krok od zwycięstwa. Mimo tego przegrali. Co się stało?
Dochodzimy tutaj do bodaj najbardziej kontrowersyjnego momentu w całej relacji Długosza – użycia tajemniczych dymów. Wielu historyków dotąd kwestionuje możliwość posługiwania się przez Mongołów tak zaawansowanymi środkami walki jak broń chemiczna. Czy słusznie?  Po podboju Chin armia Czyngis – Chana przejęła całe techniczne bogactwo tej cywilizacji. Były to przede wszystkim rozmaite typy machin miotających i w ogóle zaawansowana technika oblężnicza, która tak dobrze sprawdziła się przy zdobywaniu miast ruskich. To wszakże nie wszystko. Chińczycy na szeroką skalę stosowali np. granaty i bomby prochowe. Mongołowie stosowali je np. w czasie nieudanej inwazji na Japonię. Następna sprawa może zabrzmieć jak żart, ale potwierdzają ją liczne źródła – bardzo zaawansowana jak na swoją epokę broń rakietowa. Było to zarówno lekkie, ręczne wyrzutnie, wieloprowadnicowe wyrzutnie na lawetach kołowych, a nawet pociski dużego rozmiaru przypominające swoim układem popularne w ubiegłym wieku samoloty – pociski (!). Mongołowie to wszystko przejęli, i przynajmniej część stosowali w swoich podbojach. Źródła potwierdzają także umiejętność skutecznego używania broni biologicznej i chemicznej. Oddziały mongolskie, które w 1241 roku uderzyły na Polskę były częścią zawodowej, bardzo doświadczonej i zaawansowanej technicznie armii. W tym kontekście, to co stało się w końcowej fazie bitwy legnickiej wydaje się zupełnie prawdopodobne.
Wobec potężnego uderzenia polskiej rezerwy Ordu zdecydował się na użycie „dymów”. Trudno jednoznacznie powiedzieć, czy myślał jeszcze o zwycięstwie, czy tylko chciał osłonić odwrót skrwawionych hezarów. Jakkolwiek było aby ochronić własne oddziały przed ich działaniem musiał zapewne wydać rozkaz gwałtownego oderwania się od przeciwnika. W stosownym momencie zadziałał fumator umieszczony na szczycie długiego drzewca (być może to właśnie była owa czarna głowa opisana przez Długosza). Buchnął z niego cuchnący dym, w którym Polacy zupełnie tracili zdolność do walki („….Polacy niemal omdleni i ledwie żywi osłabli…”). Pękł front i hufce Henryka rzuciły się do ucieczki. Kwestią dyskusyjną jest czym w praktyce były owe dymy. Według niektórych teorii zawierały one paraliżujące neurotoksyny roślinnego pochodzenia. Zdaniem J. Scholtza (niemiecki historyk z pierwszej połowy XIX wieku) Długosz pomylił wspomnianą chorągiew w kształcie czarnej głowy z machinami miotającymi ogień grecki lub pociski dające gęsty, toksyczny dym.
Próbując zrekonstruować to, co stało się później napotykamy na kolejne pytania. Tradycja bitwy legnickiej mówi o wielkich stratach polskiego rycerstwa. Nie potwierdzają tego jednak źródła (np. rejestry kościelne, które musiałyby zanotować pogrzeby feudałów pochodzących z macierzystych parafii). Większość z rycerzy zdołała więc wycofać się pola bitwy, w nieładzie lub w sposób zorganizowany, ale jednak. Na pewno wiemy tylko tyle, że pod koniec starcia zginął książę Henryk i dostojnicy z jego otoczenia. Jak do tego doszło?
Jakaś część polskiej armii zapewne wycofywała się z pola bitwy skupiona wokół swego wodza, zachowując szyk i dyscyplinę. Wykrwawione i zmęczone oddziały Ordu raczej nie były zdolne do masowego pościgu. Mongołowie najprawdopodobniej skupili wszystkie zdolne jeszcze do walki siły dla otoczenia i rozbicia książęcego oddziału (który mogli łatwo zidentyfikować choćby po proporcu). Przebieg ostatniej walki Henryka Pobożnego dokładnie opisuje w swojej kronice Jan Długosz oraz Historia Tatarów. Książęcy koń, kilkakrotnie ranny w walce ustawał, więc jeden z rycerzy, Jan Iwanowic przyprowadził od książęcego pokojowca Rościsława drugiego rumaka. Niewiele to jednak pomogło. Henryk II ciężko ranny dostał się do niewoli. Mongołowie zawlekli go na tyły, gdzie został ścięty przed zwłokami wodza zabitego wcześniej w Sandomierzu. Książęcy poczet w zaciekłej walce został doszczętnie wybity. Zginęli: książę Bolesław Dypoldowic (drugi raz), komes Sulisław, wojewoda Klemens z Głogowa, Konrad Konradowic, Stefan z Wierzbnej z synem Andrzejem, Tomasz Piotrkowic, Piotr Kusza, oraz Klemens z Pełcznej (syn Andrzeja). Część rycerzy mimo wszystko zdołała się przebić. Kilkakrotnie ranny Jan Iwanowic połączył się ze swoimi giermkami i razem z pocztem rycerza Lucmana zabili ośmiu ścigających ich Mongołów, a jednego wzięli do niewoli. Relacja Jana Iwanowica stała się później częścią zaginionej kroniki dominikańskiej, która najprawdopodobniej była głównym źródłem Długosza w sprawie bitwy pod Legnicą.

Bitwa pod Legnicą 09.04.1241 r. (część IV).

Pieczęć księcia Mieszka II Otyłego.



Bitwa pod Legnicą 09.04.1241 r.

W 1241 roku Henryk Pobożny był u szczytu swojej potęgi. Ponowne zjednoczenie państwa pod berłem śląskiego Piastowicza było niemal w zasięgu ręki. Restauracja królestwa w oczywisty sposób ograniczyłaby, lub nawet zakończyła polityczną karierę władcy Opolszczyzny. Mieszko doskonale musiał zdawać sobie sprawę, że zwycięstwo w walce z Mongołami będzie dla Henryka II pierwszym stopniem do korony. Postanowił więc wykorzystać doskonałą okazję, jaką stworzyła bitwa i wycofując w odpowiednim momencie swoje wojska pogrążyć Pobożnego. Mamy solidny motyw i sposób. Ale czy to przesądza sprawę? Niekoniecznie. Mimo wszystko pozostaje wiele wątpliwości. Gdyby Mieszko Otyły rzeczywiście zamierzał zdradzić Henryka, to przecież mógł to uczynić dużo wcześniej, wogóle nie wchodząc do starcia. Byłoby to znacznie bezpieczniejsze niż odwrót, który łatwo mógł się przerodzić w paniczną ucieczkę i utratę większej części wojska (będącego wszak podporą książęcej władzy). Celowe wycofanie hufca opolskiego już po wejściu do akcji jest tym bardziej nieprawdopodobne, że musiałoby się opierać na bezwzględnym założeniu, iż hufiec odwodowy zasłoni Opolan przed mongolskim pościgiem tak długo, że będą mogli bezpiecznie wycofać się do Legnicy. Mieszko musiałby być naprawdę niepoczytalnym ryzykantem, żeby wybrać taki wariant.
Jeśli nie zdrada, to co? Tajemniczy wojownik nawołujący do ucieczki? Wyjątkowo mało realne. W jaki sposób jeden człowiek mógł swobodnie „biegać” między wojskami (szczepionymi wszak w zaciętej walce) i do tego jeszcze wołać tak, by być słyszanym przez obie strony? Wśród ogłuszającego krzyku tysięcy ludzi, rżenia koni, huku broni? Nawet jeśli nie był to jeden człowiek, a kilku czy nawet kilkunastu, wydaje się to mało prawdopodobne.
Ciekawą interpretację tego fragmentu przekazu Długosza przedstawił Robert Żukowski. Według niego Mongołowie mogli „podstawić” Opolanom swojego agenta, przebranego za polskiego posłańca, który dotarł do książęcego pocztu z informacją o klęsce pozostałych hufców. Mieszko uwierzył i wycofał swoje oddziały. Trzeba przyznać, że teoria ta jest bardziej przekonująca od sceny opisanej przez Długosza, niemniej i tak nie da się jej jednoznacznie zweryfikować. Trudno uwierzyć, żeby Mongołowie aż tak drobiazgowo zaplanowali starcie i przygotowali zawczasu tego typu dywersję (choć nie możemy tego kategorycznie wykluczyć).
Być może prawda była dużo bardziej prozaiczna. W chaosie bitwy książęcy poczet mógł stać się celem jakiegoś lokalnego kontrataku, który uderzył na jego flankę lub nawet zagroził tyłom. Mieszko Otyły był w tej kampanii jedynym polskim wodzem, który odniósł samodzielne zwycięstwo w starciu z Mongołami (pod Raciborzem rozbił mongolską straż przednią). To jednak o wiele za mało, by uznać go za sprawdzonego, doświadczonego dowódcę polowego. Pod Legnicą, wobec błyskawicznie zmieniającej się sytuacji mógł po prostu spanikować i uciec. Historia zna wiele takich przypadków. Jego oddziały widząc wycofanie się dowódcy (co musiały poznać choćby po przemieszczaniu się książęcego proporca) także zrobiły „w tył zwrot”. Zanim bardziej doświadczeni rycerze zdołali opanować sytuację było już za późno.
Jak w takim razie potraktować wzmianki o konfliktach w polskim obozie? Źródła tatarskie wspominają o nich, jednak bez jakichkolwiek wyjaśnień. Także tutaj wytłumaczenie może być bardzo proste. Wszystko wskazuje na to, że Henryk Pobożny ruszył przeciwko Mongołom wbrew wcześniejszym ustaleniom, przewidującym połączenie się z czeskimi posiłkami. Być może część dowódców stanowczo (nawet gwałtownie) odradzała wyjście z Legnicy. Mongołowie mieli tak doskonały wywiad, że jakieś informacje o tym konflikcie mogły dotrzeć do nich i pozostać w kronikarskich zapiskach.
Jakkolwiek nie było, faktem niezaprzeczalnym jest, że hufiec opolski haniebnie zawiódł i uciekając odsłonił skrzydło oddziałów Sulisława, na które natychmiast uderzyli Mongołowie. Być może Ordu uruchomił w tym momencie swój odwód. Już ustawienie wojska polskiego w dwie linie musiało być dla mongolskiego dowódcy wielkim zaskoczeniem. W dotychczasowych walkach (Tursko, Chmielnik) Polacy nie wydzielali odwodu. Pod Legnicą uszykowali się już w dwóch rzutach, co  sprawiło Mongołom ogromne problemy. Raczej mało prawdopodobnym jest, by Ordu widząc częściowe załamanie się drugiej linii przeciwnika spodziewał się, że może on  jeszcze wprowadzić do walki kolejne oddziały. Mógł po prostu pójść za ciosem uruchomił swoje najlepsze hezary, by jednym, potężnym uderzeniem zakończyć niebezpiecznie przedłużające się starcie. Okazało się jednak, że to nie koniec. Wręcz przeciwnie.

"Rolka sztokholmska" cz. II.

Milicja miasta Krakowa.


Milicja miasta Stradomia.

"Rolka sztokholmska" cz. I.

Od lewej: chorąży królewski,  bębenica, trębacze, towarzysze
husarskiej chorągwi królewskiej.

"Rolka sztohomlska" (zwana też "polskim rulonem") to  gwasz przedstawiający uroczysty wjazd do Krakowa, który 4 grudnia 1605 roku odbył Zygmunt III Waza z okazji zaślubin z arcyksiężniczką Konstancją. Wykonany jest na rolce papieru szerokości 27 cm. Zachował się odcinek o długości 16,9 metra. Domniemanym autorem jest nadworny malarz królewski Baltazar Gebhard. 
Gwasz ten zrabowany w trakcie "Potopu" przez Szwedów powrócił do Polski w 1974 r. Obecnie znajduje się w zbiorach Zamku Królewskiego w Warszawie.


Rota hajduków.

środa, 19 października 2011

Bitwa pod Legnicą 09.04.1241 r. (część III).

Polscy rycerze w XIII wieku. Rys. K. Linder.

 
Bitwa pod Legnicą 09.04.1241 r.

Bitwa rozpoczęła się starciem straży przednich. Hufiec księcia Bolesława na widok przeciwnika natychmiast zaatakował. „Obie strony zwarły się w ostrym starciu. Krzyżowcy i obcy rycerze rozbili kopiami pierwsze szeregi Tatarów i posuwali się naprzód”. Mongołowie odpowiedzieli atakiem drugiej linii, która okrążyła hufiec Dypoldowica zadając mu ciężkie straty. Według Długosza poległ wówczas dowódca (jak się później okaże ów waleczny Czech w przekazie polskiego kronikarza ginie … dwa razy) oraz większość rycerzy z pierwszych szeregów. Długosz wspomina też, że w straży przedniej wielu wojowników było „… nieosłoniętych i nieopancerzonych” – stąd wielkie straty zadał im ostrzał mongolskich łuków. Zdanie to odnosi się zapewne do górniczej piechoty. Rycerze i giermkowie zakonni słynęli z doskonałego, najwyższej klasy opancerzenia i uzbrojenia. Zbliżony standard musieli również reprezentować goście z Zachodniej Europy. Byli to przeciwnicy bardzo trudni do zabicia, więc jeśli jakaś część straży przedniej przebiła się do swoich (o czym wspomina przekaz Długosza), to zdecydowanie stawiałbym tutaj właśnie na rycerzy.
Wydawałoby się, że mongolska pułapka, tak jak we wcześniejszych bitwach, zadziałała bezbłędnie. Tym jednak razem to właśnie na Mongołów czekało bardzo przykre zaskoczenie. Doszło bowiem do sytuacji tak pięknie opisanej przez staropolskie porzekadło „…złapał kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma”. Do ataku ruszyła druga linia Polaków – hufce komesa Sulisława i księcia Mieszka. Szarżę wsparli zmasowanym ostrzałem najemni konni (?) kusznicy. Dla wojowników Ordu musiało być to prawdziwym wstrząsem. Siła uderzenia pocisków z kuszy była tak wielka, że nie chroniły przed nimi nawet najlepsze zbroje, a na bliskich dystansach również tarcze nie dawały żadnej osłony. Po zaciekłej walce szyki Mongołów pękły i część oddziałów prawdopodobnie zaczęła uciekać. Wydawałoby się, że Polacy są o krok od zwycięstwa. W tym momencie doszło do wydarzenia bodaj najdziwniejszego w całej bitwie – hufiec opolski niespodziewanie załamał się i uciekł. Krakowscy rycerze, pomni krzywd swej ziemi zapewne walczyli zaciekle, pragnąc zemsty na znienawidzonym przeciwniku. Co się stało, że Opolanie uciekli po znakomicie przeprowadzonym kontrataku?
Wyjaśnienie tego faktu jak dotąd jest wielkim problemem dla historyków. Długosz pisze, że …ktoś z oddziałów tatarskich, nie wiadomo czy ruskiego (posiłki z podbitej Rusi wchodziły w skład oddziałów Ordu – przyp. P.P.) czy tatarskiego pochodzenia , biegając bardzo szybko między jednym a drugim wojskiem krzyczał okropnie, zwracając do obu wojsk sprzeczne ze sobą słowa zachęty. Wołał bowiem po polsku: „Biegajcie, biegajcie!” co znaczy: „Uciekajcie, uciekajcie!”, wprawiając Polaków w przerażenie, po tatarsku zachęcał zaś Tatarów do walki i wytrwania”. Mieszko Kazimierzowic słysząc te wołania, przekonany, że pochodzą od swoich miał wycofać się z walki pociągając za sobą większość opolskiego hufca. Część historyków na podstawie relacji Długosza oraz informacji ze źródeł tatarskich, mówiących o konflikcie w polskim obozie, wyciągnęła wniosek o motywowanej politycznie zdradzie Mieszka. Czy jest to teoria uprawniona? Moim zdaniem wszelkie kategoryczne twierdzenia są w tym wypadku zupełnym nieporozumieniem.

poniedziałek, 17 października 2011

Arsenał - epoka stanisławowska do Powstania Kościuszkowskiego - Gwardia Piesza.

Regiment Gwardii Pieszej Koronnej z 1765 r.
Od lewej: szeregowy w ubiorze zimowym, grenadier, oficer sztabowy.
Rys. B. Gembarzewski.


Regiment Gwardii Pieszej Wielkiego Księstwa Litewskiego z 1775 r.
Od lewej: oficer sztabowy, generał lejtnant Adam Czartoryski - szef regimentu
w latach 1779-83, grenadier w kolecie, grenadier.
Rys. B. Gembarzewski.

Regiment Gwardii Pieszej Wielkiego Księstwa Litewskiego w 1792 r.
Od lewej: szeregowy, oficer, grenadier.
Rys. B. Gembarzewski.

Regiment Gwardii Pieszej Koronnej 1792-94 r.
Od lewej: szeregowy 1794, szef regimentu 1792.
Rys. B. Gembarzewski.

Bitwa pod Legnicą 09.04.1241 r. (część II).

Bitwa pod Legnicą na miedziorycie Matthäusa Meriana Starszego z 1630 roku pod tytułem „Wielka klęska chrześcijan pobitych przez Tatarów”. Rysunek nie ma nic wspólnego z XIII wiecznymi realiami. Jak łatwo zauważyć Monogłowie (z prawej strony) występują tutaj w strojach tureckich).

Bitwa pod Legnicą 09.04.1241 r.

Armia księcia Henryka podzielona była na cztery hufce ustawione w trzy linie. Strażą przednią dowodził czeski książę Bolesław Dypoldowic (zwany Szepiołką). Oprócz własnego pocztu podlegały mu niewielkie, acz znakomitej jakości oddziały templariuszy (posiadających na Śląsku liczne dobra jeszcze z nadania Henryka Brodatego). Być może armię Henryka Pobożnego wsparli także joannici, których zapewne oddano pod komendę Szepiołki. Teoria o obecności na polu bitwy Krzyżaków nie została jak dotąd potwierdzona żadnymi dowodami. Jeśli stawili się pod Legnicą, to co najwyżej w sile kilku rycerzy (w sumie kilkunastu zbrojnych). Skąd w taki razie wziął się, obecny w starszych opracowaniach, piąty (krzyżacki) hufiec, dowodzony rzekomo przez Poppona z Osterny? Z wielkiego nieporozumienia, wywołanego prawdopodobnie przez bliskość pochówków Henryka Pobożnego i Poppona von Ostern w kościele Św. Jakuba we Wrocławiu, oraz celowej propagandy Krzyżaków (niestety bardzo skutecznej), przypisujących sobie nie tylko obecność, ale i znaczącą rolę w bitwie pod Legnicą. Jeśli Krzyżacy w ogóle brali udział w tym starciu, to w sile co najwyżej kilkunastu zbrojnych. Jeśli rzeczywiście przybyli pod Legnicę to najprawdopodobniej włączono ich do oddziału Szepiołki. Do straży przedniej przydzielono także nielicznych rycerskich gości, którzy przybyli z Zachodniej Europy. Aby wzmocnić ten niewielki hufiec oddano księciu Bolesławowi piechotę wystawioną przez górników ze Złotoryi (Złotej Góry). W drugiej linii stanęły dwa hufce. Oddziałem skupiającym rycerstwo małopolskie oraz część wielkopolskiego dowodził komes Sulisław, brat poległego pod Chmielnikiem wojewody krakowskiego Włodzimierza. Rycerstwo opolskie stanęło we własnym oddziale pod wodzą młodego księcia Mieszka Kazimierzowica (Otyłego, Grubego). Odwodem był doborowy hufiec dowodzony osobiście przez księcia Henryka II. Podlegało mu rycerstwo śląskie, reszta wielkopolskiego oraz nieliczne oddziały zaciężne. Z takiego ustawienia możemy bez problemu polski plan bitwy. Straż przednia miała wykryć przeciwnika i związać go walką do czasu nadejścia drugiej linii. Te trzy hufce miały wykrwawić przeciwnika i zmusić do użycia rezerw. Decydujący cios miał zadać hufiec odwodowy.
Fakt, że szyk armii polskiej znacząco odbiegał od typowego ustawienia zachodnioeuropejskich armii rycerskich tej epoki nie powinien nikogo dziwić. Polacy od początku swej państwowości mieli styczność z wojskowością wschodu, stojącą taktycznie na wyższym poziomie, od tego, co prezentowała wówczas Zachodnia Europa. Henryk Pobożny był sprawdzonym w polu, inteligentnym dowódcą, potrafiącym zmieniać swoją taktykę zależnie od okoliczności. Uprzedzony przez weteranów spod Turska i Chmielnika o mongolskim sposobie walki po prostu zrobił wszystko, by zabezpieczyć swoją armię przed niespodziankami przeciwnika.
Co ciekawe praktycznie tak samo ustawiła się mongolska. Straż przednią oraz drugą linię tworzyli lekkokonni łucznicy. W skład silnego odwodu wszedł dodatkowo doborowy hezar (odpowiednik pułku, tümen miał 10 hezarów po 1000 wojowników każdy) ciężkiej jazdy. Było to klasyczne ugrupowanie zasadzkowe, wielokrotnie stosowane przez Mongołów i dokładnie opisane w rozmaitych źródłach. Straż przednia miała wciągnąć przeciwnika do walki. Ustawiona daleko z tyłu druga linia atakowała skrzydła przeciwnika i starała się go okrążyć. Starcie rozstrzygał atak odwodu.
Uszykowanie obu armii wskazuje na spotkaniowy charakter boju. Pojawienie się Mongołów w okolicach Legnicy najprawdopodobniej zaskoczyło Henryka Pobożnego. Prawdopodobnie liczył on, że przeciwnik wplącze się w długotrwałe oblężenie Wrocławia, a jego armia tymczasem doczeka czeskich posiłków. Stało się jednak inaczej. Ordu prawdopodobnie dowiedział się, że Henryk Pobożny koncentruje swe oddziały pod Legnicą i czeka na czeskie posiłki. Nie chcąc dopuścić do połączenia się przeciwników, postanowił pobić ich oddzielnie. Nie zwlekając pozostawił Wrocław i ruszył pod Legnicę. Książę Henryk, nie chcąc dać się zamknąć w grodzie, zaryzykował i poprowadził swoje oddziały do walki.

niedziela, 16 października 2011

Bunt wójta Alberta 1312 r.

Władysław Łokietek. Rys. J. Matejko.


Bunt wójta Alberta 1312 r.
(Kroniki Jana Długosza)


Po oderwaniu od królestwa polskiego obszernej i znakomitej jego części, to jest ziemi pomorskiej, co wielce trapiło i zasmucało książęcia Władysława Łokietka, druga jeszcze spotkała go niepomyślność. Albowiem wójt krakowski, Albert, wraz z rajcami i magistratem miasta Krakowa, niechętny rządom i panowaniu książęcia Władysława, z przyczyny, iż wielkimi uciskał ich ciężarami i podatkami na prowadzenie ustawicznych wojen, którymi go napastowano, a nie powściągał łotrostwa złodziei i rozbójników, dla których drogi publiczne stały się niebezpiecznymi, z Bolesławem, książęciem opolskim, przez tajemne poselstwa i zmowy ułożył się o wydanie mu miasta Krakowa. Ten wiodąc do skutku uknowany zamiar, przybył ze znacznym wojskiem do Krakowa, gdzie zaraz otwarto mu bramy, a wójt, rajcy i mieszczanie przyjęli go z wielką czcią i przychylnością. Zamku atoli krakowskiego, którego załoga pozostała wierną książęciu Władysławowi, żadnym sposobem nie mogli do poddania się nakłonić. Zaczem obrawszy sobie na mieszkanie dom rzeczonego wójta Alberta, przyległy bramie św. Mikołaja, przez czas niejaki w Krakowie wysiadywał. Książę zaś Władysław, strapiony i zakłopotany tak wielkim niebezpieczeństwem, namyślał się, co miał czynić w tej ostateczności, która mu upadkiem zagrażała. A gdy wszyscy doradzali, aby jak najprędzej odparł niebezpieczeństwo, a zebrawszy wojsko, tak ze szlachty, jako i wieśniaków, miasto Kraków oblężeniem ścisnął, książę Władysław usłuchawszy roztropnej rady, ściągnął niebawem znaczną siłę zbrojną w celu oblężenia Krakowa; wprzódy jednak do Bolesława, książęca opolskiego, stojącego z wojskiem w Krakowie, umyślił wyprawić posłów, aby przez nich układać się o zgodę i hamować żądzę niewczesną opanowania cudzego miasta; sam zaś szedł za nimi z wojskiem, postanowiwszy oblec miasto i jego najezdnika, gdyby się mieszczanie poddać nie chcieli. Ci, gdy przybyli do Krakowa i Bolesławowi, książęciu opolskiemu, przełożyli zlecenia książęca Władysława, żądającego, aby z dziedzicznej jego posiadłości ustąpił, a iżby, przestając na swoim księstwie, miał sobie za hańbę i sromotę przybywać do Krakowa na płoche wezwanie mieszczan krakowskich i przywłaszczać sobie miasto mimo żyjącego Władysława i syna jego, Kazimierza, zrodzonego do następstwa. Aby poprawił swój błąd i odmienił zamiar, póki jeszcze między nimi nie zaczął się srożyć śmiercionośny Mars, i aby sam się w podobnym stawił położeniu, jaki by uczuł w sobie gniew i oburzenie, gdyby mu ojcowiznę jego wydzierano. Jeżeli zaś trwać zechce w swoim przedsięwzięciu, [Władysław] za większego uważać go będzie nieprzyjaciela niżeli wójta Alberta i mieszczan krakowskich, przez których do tej zbrodni został wciągniony. Bolesław, książę opolski, któremu nie tajno było, jakie przedsiębrano środki do zwalczenia go i wypędzenia, dał posłom odpowiedź skromną i pokorną. Powód przybycia swego do Krakowa i opanowania miasta składając na wójta i mieszczan krakowskich, oświadczał, że sam nie uczynił żadnego kroku nieprzyjacielskiego i siebie niegodnego, albowiem do Krakowa przybył za namową i prośbą wójta i tamecznych mieszczan. Gdy zaś wbrew obietnic, jakimi go łudzono, w osiągnieniu rządów widzi przeciwności, chętnie ustąpi, nie chcąc niczyjej obrazy ani krzywdy. Jakoż nie czekał nawet skutku odpowiedzi, obawiając się, aby go książę Władysław z swym wojskiem nie otoczył i nie zagarnął w niewolę lub do haniebnej nie zmusił ucieczki; ale zabrawszy z sobą Alberta, wójta krakowskiego, i niektórych mieszczan, którzy za swoje przestępstwo lękali się niechybnej kary, znając, jak ciężko zawinili, i nie mogąc spodziewać się przebaczenia, wrócił do Opola gniewny i zmartwiony, że uwierzył słowom rzeczonego wójta i mieszczan i na wstyd własny a sromotę wdał się w sprawę niewczesną opanowania miasta Krakowa. Książę zaś Władysław wszedłszy do Krakowa z liczniejszym niż kiedy indziej rycerstwa pocztem, wszystkie dochody wójtostwa krakowskiego, opłaty z młynów, jatek, sklepów, domów i innych miejsc, zamożne składy mających, zabrał i do swego książęcego stołu przydzielił. Niektórych zaś z mieszczan krakowskich, sprawców i przywódców buntu, na postrach i przykład dla drugich, aby się podobnej wystrzegali zbrodni, kazał pojmać i końmi włóczyć po ulicach, a potem wieszać albo w koło wplatać. Z domu zaś wójta sporządził grodek i przy bramie św. Mikołaja wieżę wybudował, w której straż zbrojną osadził, aby przy pomocy owego grodka i straży lud krakowski w wierności i posłuszeństwie snadniej utrzymał. Posądzono także, acz niesłusznie, Jana Muskatę, biskupa krakowskiego, z przyczyny iż był Ślązakiem z Wrocławia rodem, jakoby świadomy i współuczestnik rzeczonej zdrady, z wójtem Albertem i mieszczanami krakowskimi był w zmowie i zezwolił wyraźnie na usunięcie Władysława Łokietka, a wprowadzenie Bolesława, książęcia opolskiego; za co długie potem znosił prześladowanie na osobie swojej i dobrach swego Kościoła, ścigany nienawiścią, a nawet więziony przez książęcia Władysława, i nie mógł już więcej odzyskać zamku i powiatu bieckiego, które mu byli Węgrzy za rządów opata tynieckiego zabrali, acz później z nich ustąpili. Rzeczony zaś Albert, wójt krakowski, nie sądząc się nawet w mieście Opolu bezpiecznym, gdy i tam często tak od samego książęcia, jako i szlachty, i mieszczan, za zdradziectwo, którego się przeciw swemu prawemu panu dopuścił, nie tylko rozmaitego rodzaju obelgi, ale i długie wycierpiał więzienie, pełen smutku i żalu opuścił wreszcie Opole i udał się do Pragi, kędy z żoną i dziećmi nędzne życie prowadził, biedząc się równie swym niedostatkiem, jak i wyrzutami sumienia, a w częstych rozmowach potępiając zbrodnię, którą był przeciw panu i książęciu swemu Władysławowi Łokietkowi popełnił.
---------------------------------------------------------------------------------------
Fragment "Pieśni o pewnym wójcie krakowskim Albercie"


Natura niemiecka do tego mnie wiodła.
Niemiec gdziekolwiek stąpi swoją nogą,
Trzyma się stale zawsze tego godła:
Wszystkich poniżyć, nie słuchać nikogo.
Żaden natury swej zmienić nie zdoła


Rycerze Łokietka aby ukarać zbuntowanych Niemców sprawdzali ich znajomość języka polskiego. Kto powiedział prawidłowo „soczewica, koło, miele, młyn” uchodził cało. Kto się zaplątał „dawała gardło”.