Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Brueckner - kultura. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Brueckner - kultura. Pokaż wszystkie posty

środa, 4 kwietnia 2012

Obcy w kulturze polskiego średniowiecza cz. II. (A. Brückner)

Wacław II Czeski. Ilustracja z Kodeksu z Manessy.



Obcy w kulturze polskiego średniowiecza cz. II.
(Dzieje kultury polskiej A. Brücknera)

I u nas w ciągu wieków luzowały się poniekąd wpływy obce. Za Mieszki i Chrobrego, za drugiego Mieszki i Kazimierza górowały widocznie niemieckie; ci Piastowie żenili się z Niemkami, brali udział w spiskach niemieckich, uciekali do Niemiec i wołali duchownych i rycerzy zza Odry. Inaczej w ciągu lat 1070—1170; co już sam Chrobry rozpoczął — bezpośrednie związki z Zachodem ponad głowy Niemców — teraz się objawiało wyraźniej; Polska łączyła się po raz pierwszy z Francją. Była to pora najbujniejszego tejże rozkwitu; z Francji wychodziło wszystko, co Europą wstrząsało, idee i prądy, wiara i sztuka, rycerstwo i literatura. Wyprawy krzyżowe i reforma klasztorna, gotyk w budowie a epopeja i liryka narodowa, życie dworskie i rycerskie szły wprost z Francji lub wzorowały się na niej; ten prąd ożywczy tknął i Polskę. W kościele i sztuce łączyły nici Polskę głównie z północną Francją i Flandrią (południowa mniej wchodziła w rachubę oprócz słynnego klasztoru St. Gilles); Flandrowie i Francuzi (Franko poznański?) zasiadali na katedrach biskupich, osadzali klasztory cysterskie , za nimi przybywali na Śląsk i osadnicy, szczególniej tkacze przesiedlali się do Wrocławia; tu była w drugiej połowie XII wieku ulica- „włoska", bo Włochami nazywał lud wszystkich Romanów, platea gallica albo gallicana, a jeszcze w XIII wieku bywał nierzadki miles gallicus po dworach śląskich. Ale poza Śląskiem niewiele posunęli się ci Flandrowie i w XIII w. ustał ich napływ zupełnie; teraz przeważyli stanowczo znowu Niemcy. Wszystko złożyło się na to, aby najpierw Śląsk podpadł zupełnie ich wpływom, o czym już wyżej wspominaliśmy. Cystersi niemieccy zastępowali flandryjskich i oni wraz z książętami otworzyli na oścież wrota śląskie masowej kolonizacji niemieckiej. Bolesław Wysoki (syn Włodzisława II) i jego syn Henryk Brodaty sprzyjali im widocznie, choćby dla podniesienia kraju a wzmożenia własnych środków pieniężnych, i zalew nie ograniczał się Śląskiem, zdobywał w rychłym pochodzie coraz nowe placówki. Związki romańskie przerwały się; jedyne włoskie z Rzymem przetrwały inwazję, niemiecką, bo Włochy (całkiem wyjątkowo Paryż) ściągały młodzież na naukę prawniczą i przez legatów papieskich wpływały bezpośrednio na duchowieństwo. I zmienił się wygląd Polski; już z końcem XIII wieku przedstawiały miasta Kraków, Sącz, Poznań, na Śląsku Wrocław, Środa, Legnica, Löwenberg, Goldberg itd. typ miast niemieckich, bogatych mieniem, a niebawem i wiedzą, silnych ekonomicznie i politycznie nawet.
Ten wpływ niemiecki bezpośredni zasuwał zupełnie w cień inny nierównie dawniejszy i silniejszy, który przerwy żadnej właściwie nie zaznał, czeski. W pogoni za francuskim i niemieckim zapominamy zbyt łatwo o czeskim. Pozory przemawiają przeciw niemu; sprzeczność interesów, walki stuletnie, wrogie usposobienie, zdawałoby się, nie sprzyjały temu. Czechom były wszelkie widoki i drogi zakryte prócz jedynych wschodnich na Śląsk do Polski samej i jęły się ich one właśnie w drugiej połowie wieku XIII ponownie z największą konsekwencją i wytrwałością. Już Przemysł Otokar II, którego nikt o sympatie słowiańskie posądzać nie będzie, otaczał osobliwszą opieką książąt śląskich, wyrabiał im wysokie godności kościelne, ale wojny o spadek babenberski krępowały go jeszcze, gdy syn Wacław II, wolny od tych więzów, wysilał się na zdobycie całej Polski.  Tymczasem szedł niepowstrzymany wpływ wyższej kultury czeskiej, która przy końcu XIII wieku już obcym imponowała; Praga i dwór Wacławów były ogniskiem nauki, sztuki, życia towarzyskiego. Złożył dowody tego język, opływający w pożyczki czeskie. Nie są to słowa czeskie, ,są łacińskie albo niemieckie, ale przyszły do nas przez Czechy. Na próżno przeciwstawiają temu wnioskowi szczupłość samych Czech i milczenie źródeł; Widzieliśmy wyżej, jak całe kościelne słownictwo polskie przesiąkło czeskim i to samo powtarza się na każdym innym polu. Szlachta, herby, łany itd. są słowa niemieckie, ale jak ich znaczenie albo głosownia dowodzi, przyszły do nas na Czechy, Nawet budowle naszych najstarszych kościołów, miniatury naszych rękopisów, rzeźby naszych drzwi kościelnych wykazały wpływy czeskie, chociaż np. rycerskie rody czeskie same rzadko, całkiem wyjątkowo się do Polski przenosiły; do wyżej wymienionych przybyli w Wielkopolsce Morawiccy, Stemborki albo Stamberki (Sternberg), Strusy (z Moraw) i Strzałowie, dalej niemieccy z pochodzenia Herburty (zob. wyżej) i Limpachowie (z Luksemburga). Należałoby teraz zestawić spisy słów ze wszystkich dziedzin kultury, aby głębię tego wpływu wykazać, lecz brak nam tekstów polskich, co by temu świadczyły wyraźnie, bo najczęściej nie możemy rozstrzygnąć, co w XII i XIII wieku, a co  dopiero w XIV przyszło; dalej, co czeskie, a co wprost niemieckie.
Natomiast od strony wschodniej brakło zupełnie wpływów, czemu język znowu świadczy; do najdawniejszych pożyczek należał bojarzyn (w znaczeniu rycerza, bo z bojem słowo łączono), chociaż go dopiero z XIV wieku przytoczyć możemy. Oto wyniki czterowiekowego (z górą) rozwoju.

Obcy w kulturze polskiego średniowiecza cz. I. (A. Brückner)


 Bolesław Chrobry. Rys. A. Lesser.

Obcy w kulturze polskiego średniowiecza cz. I.
(Dzieje kultury polskiej A. Brücknera)
Obok rodzimych działały, co przy zaczynającej się kulturze chrześcijańskiej było nieodzowne, wpływy obce. Niewiele o nich wobec ubóstwa źródeł wiemy; trudno nam ocenić wszystko-, co młoda organizacja państwowa wzorom frankońskim bezpośrednio zawdzięczała, ale na pewno wiemy, że nie tylko obce duchowieństwo, lecz i obce rycerstwo do Chrobrego jak do Szczepana się garnęło. Nie przypisywalibyśmy tradycji Gallowej wielkiego znaczenia, ale to, co on o obcych mówi, nie jego wymysłem trąci; wedle niego uskarżał się Chrobry,
...że brak mu rycerzy tylko. I którykolwiek prawy gość u niego w rycerskiej służbie się odznaczał, nie rycerzem, lecz królewicem się zwał (drużyna królewska?) i jeśli o którym z nich usłyszał, że w koniach, jak to bywa, czy w czym innym szwankuje, obsypywał go darami i mówił: „gdybym mógł tego prawego rycerza tak od śmierci bogactwami uwolnić, jak mogę jego niefortunę i ubóstwo moim dostatkiem przeprzeć, samą zachłanną śmierć bogactwami bym obciążył, abym tak dzielnego w rycerstwie zachował".
Gdyby Chrobry pisał był „pouczenie" synowi jak Szczepan Emerykowi albo Włodzimierz Monomach synom, czytalibyśmy może i u niego te same słowa: Goście i przybysze tyle przynoszą pożywni, ze można ich godnie na szóstym miejscu dostojeństwa królewskiego zaliczyć. (Rzym wyrósł), bo wiele szlachty i mędrców z stron różnych tam spływało, Rzym byłby do dziś niewolnikiem, gdyby go Eneadzi nie byli zwolnili. Bo jak goście z różnych stron i prowincji przychodzą, tak samo wiodą z sobą rozmaite języki i zwyczaje, rozmaite świadectwa (documenta) i broń, co wszystko zdobi i wielbi pałac królewski, a przeraża zuchwałość obcych. Bo państwo o jednym języku i zwyczaju niedołężne i kruche bywa. Dlatego, synu, każę tobie, abyś ich z dobrą wolą żywił i miał we czci, aby chętniej u ciebie niż gdzie indziej mieszkali. Wiemy też istotnie od spółczesnego świadka (Thietmara), że Chrobry do swego wojska Niemców i Wągrów ściągał, i możemy na pewne przypuścić, że niejeden obcy u niego pozostał i ród szlachecki założył. Jeżeli nikogo niemal (prócz Czechów) wskazać nie możemy, czy temu nie zawinił i rozruch, r. 1037? Na Węgrzech przynajmniej tradycja trzynastowieczna twierdziła, że taki sam rozruch węgierski zwrócił się przeciw obcym, że wymordowano Niemców i Romanów (Latinos), nie oszczędzając kobiet ani dzieci i księży, których Piotr Wenecjanin plebanami i opatami ustanowił. Nawet parę lat później w Czechach — tu zupełnie bez podkładu religijnego, tylko w celach politycznych — książę Spycigniew r. 1055 wszystkich Niemców, bogatych czy ubogich, czy obcych, w ciągu trzech dni z Czech wyświecił. Ale bez tych obcych nie obeszło się ani w Czechach, ani na Węgrzech, ani w Polsce, tak jak drzewo młode, by dobrze rosło, obcą podporą się ubezpiecza, choćby i podpory z czasem odmieniać wypadało.

niedziela, 8 stycznia 2012

Schizma i unia. Żydostwo. (A. Brückner)

Epitafium Jana Sakrana z 1527 r.


SCHIZMA I UNIA. ŻYDOSTWO.
(Dzieje kultury polskiej Aleksandra Brücknera).

Poglądy na schizmę w społeczeństwie polskim nie dawały się pogodzić. Wyższe szczególnie, arystokratyczne duchowieństwo patrzyło z pogardą na schłopiałe schizmatyckie i już dlatego o żadnym równouprawnieniu, o żadnej unii ani myślało i dało temu niebawem dosadny wyraz w dziełku Jana Sakrana, profesora krakowskiego, poświęconym „błędom ruskim", jednostronnym akcie oskarżenia tych i,herezji". Inaczej myślano o tym w Rzymie samym; inaczej śród bernardynów wileńskich, którzy się z wielką księżną Heleną i z jej dworem schizmatyckim znosili; inaczej śród wyższego duchowieństwa schizmatyckiego, które mimo nieudałej próby soboru florenckiego (znienawidzonego później u Rusi i srodze potwarzanego, zwanego „rozbójniczym") i mimo zupełnego niepowodzenia unickiego metropolity Izydora, wygnanego z Moskwy dla zakusów unickich, myśli o unii nie porzucało, jak świadczyło wymownie pismo metropolity Michaiła do papieża Sykstusa IV z Wilna r. 1476 wystosowane, opływające w wyrazy najgłęszego hołdu i dlatego przez schizmatyków, gdy je metropolita Pociej r. 1605 drukiem ogłosił, za fałszerstwo Pociejowe okrzyczane, chociaż ono najautentyczniejsze. Wspominaliśmy wyżej o bojarach rusko-litewskich, Sołtanach i Sapiehach, którzy już schizmę rzucali i albo katolikami pozostawali, albo za unią gorąco się ujmowali — w wieku XV bardzo jeszcze nieliczni, później coraz liczniejsi. Husytyzm nie odbił się na Rusi; ci, nawet Fedko Ostrogski, którzy z księciem Korybutem najpierw za wolą Witowta, a potem przeciw niej do Pragi się wybierali, nie o wiarę dbali, ale o służbę wojskową, po której sobie na próżno wiele obiecywali; husyci sami zwracali się w nienawiści przeciw Rzymowi do patriarchy carogrodzkiego, lecz o Rusi ani pomyśleli; poglądy, jakie Hieronim z Pragi na dworze Witowtowym rozsiewał, ani tu, ani w Pradze się nie przyjęły.
Inny zato element, żydowski, objawił się później na Rusi w Kijowie, przeszedł niebawem na północ do Nowogrodu i Moskwy i wywołał tam „herezje żydowstwujących"; tłumaczenia z hebrajskiego, świadectwa tego ruchu północnego, wyszły jednak z południa. Żydzi bowiem od dawna w Kijowie, mimo czasowych pogromów, i na Rusi się gnieździli; zarówno Karaici z Krymu, jak i talmudyści, dla których po wzięciu Konstantynopola za sułtana Muhameda nowe środowisko tam się otworzyło, równe niby hiszpańskiemu. Wspomniałem wyżej o pozyskaniu Małgorzaty Morsztynówny dla żydostwa, co tylko ustną propagandą wytłumaczyć można (r. 1479); spółcześnie niemal rozegrał się ów epizod kijowski w nierównie szerszym zakresie i z znacznym skutkiem. Opowiadają mianowicie źródła moskiewskie, że gdy nowogrodzianie wezwali do siebie przeciw Moskwie księcia Michała Olelkowicza r. 1471, przybył z nim razem z Kijowa żyd Scharia, astrolog i czarnoksiężnik, i nawrócił w Nowogrodzie jednego i drugiego z popów, po czym przyszli z „Litwy" (tj. z Rusi litewskiej) inni Żydzi, Józef, Szmojło, Skariawy, Mosej, Hanusz (imię czesko-polskie!) i prowadzili skutecznie dalszą propagandę, która w końcu w herezji „żydowstwujących" w Nowogrodzie i na dworze wielkoksiążęcym w Moskwie się objawiła i wielką burzę wywołała; w szczegóły jej moskiewskie nie wchodzimy. W ostatnich trzydziestu latach odnaleziono literackie resztki tej propagandy, bo tak chyba pojąć należy szereg tłumaczeń na ruskie, i to białoruskie ówczesne kancelaryjne, logiki Majmonidesa i innych dziełek filozoficznych z hebrajskiego; jedno z nich zaczyna tymi dosłownie wyrazami: „pytał mnie pan, abych jemu... raskazał" (niby po polsku, ależ to tylko kancelaria białoruska, „litewska", tak się polonizmami pstrzyła); od tego nam bliżej zupełnie nie znajomego kółka wyszły także tłumaczenia ksiąg biblijnych (i takich, których prawosławni nie posiadali), między nimi i psałterza wedle podziału hebrajskiego i bez wszelkich aluzji mesjanistycznych. Tłumaczenia objęły także pseudoarystotelesowe Wrota (Secreta secretorum, niby podręcznik dla Aleksandra Macedończyka, jak rządzić, ludzi poznawać itp.) i wszelakie wróżbiarskie pisemka (Sennik, itp.). Tłumaczenia logiki i pokrewnych dziełek bardzo ciężkie, z osobliwszą terminologią, trudno się nawet sensu domacać (bez oryginału), ale dowodzą w każdy sposób, że się Żydzi spółcześni i nauką zajmowali, i do siebie ludzi żądnych wiedzy wabili. W XVI wieku miało się to na Rusi jeszcze silniej objawić, nierównie silniej niż w Koronie, i znowu kobiety (nawet wielkie panie!) tej propagandzie ulegały; w XV wieku były to pierwsze przejawy racjonalizmu, który odrzucał dogmaty i cuda ewangeliczne; wobec niejasności źródeł jednostronnych, pochodzących od przeciwników wyłącznie, nie wiemy, jak daleko ten deizm się posuwał.

sobota, 31 grudnia 2011

Stosunki narodowościowe w Polsce XVI wieku - część II (A. Brückner)

Godło województwa mazowieckiego w I RP.


Stosunki narodowościowe w Polsce XVI wieku - część II.
(Dzieje kultury polskiej Aleksandra Brücknera)

W lennie pruskim szerzyli się Mazurzy (jak i Litwini, którzy dopiero w XV i XVI wieku z Litwy właściwej do Prus napływali) na pustkowiach wyludnionych przez wymarcie i przesiedlenia Prusów pierwotnych, którzy w ciągu tego wieku doszczętnie niemal wyginęli. Kolonizacja nie uszła uwagi ks. Albrechta, który swoich nowych poddanych starał się pozyskiwać dla wiary ewangelickiej i w tym celu katechizmy polskie (jak i pruskie, i litewskie) wygotowywać kazał; Królewiec stał się dla Mazurów placówką umysłową, tu trudzili się Radomski i Kwiatkowski przekładami pruskich Agend i innych ksiąg liturgicznych; Królewiec posiadał kaznodzieję polskiego i wydawał wszelakie podręczniki (np. tu przeniesiono dalsze wydania Wokabularza krakowskiego) i liczne księgi polskie — już nie dla Mazurów, lecz dla całej Polski (zob. niżej).
Zacierały się w samej Polsce powoli rysy partykularne, plemienne czy dzielnicowe, ale to był proces nieraz świeży; autonomiczne zupełnie Mazowsze wcielono dopiero po r. 1526 do Korony; Prusy, Ruś i Litwa, Inflanty zlały się dopiero w roku 1569 w jedno państwo, Prusy nie bez oporu, Litwa zachowując swoje prawo i autonomię. Stosunki gospodarcze i etnograficzne wywoływały znaczne różnice. Szlachta np. ruska odznaczała się gwałtownością, nawykiem do bezprawia, a tłumaczono to bliskością stepu i Tatarów; ona dostarczyła protestantyzmowi najliczniejszego kontyngentu i najskrajniejszego zarazem, chociaż dla swej bujności i butności nie najdłużej w nim wytrwała; inaczej litewska, poważna a powolna. Wielkopolska szlachta przewyższała ruską kulturą, równowagą, umiarkowaniem; ta anarchiczna raczej, tamta lojalna; miasta, nierównie liczniejsze i zamożniejsze (np. Poznań), przewyższały ruskie (z jedynym Lwowa wyjątkiem). Miast Mazowsze wcale nie posiadało, Warszawa zaczęła się dopiero w tym wieku podnosić, do czego się walnie przyczyniło, że ją obrano na miejsce elekcji i sejmowania. Ale Mazowsze było aż nadto ubogie; nie miało własnego handlu; przecinały je wprawdzie drogi z Wilna na Poznań, ale tylko furmani na tym zyskali; rozrodzona szlachta na drobnych udziałach gospodarowała jak najskromniej, uprawiała rolę, nie umysł, i w Poznaniu czy Krakowie wyśmiewano niekulturalność „ślepo rodzących się” Mazurów. Oto np. opowiadano o Mazurku... co się doma dylągiem uchował i wielkim mazgajem urósł; ojciec, widząc, że czysty dyląg, wysyła go w świat; on chce do Zimu, na co ojciec zezwala, bo słyszał, że tam miasteczko cudniejsze niż nasza Warsewka; osiodłali mu konia, matka dała mu kilka wiardunków; z gleniem chleba pojechał. Gdy mu się jazda sprzykrzyła, zapytał chłopa o Zim; chłop nic o nim nie słyszał. „O przysięboru (przysięgam Bogu), żem ci go już minął”, i wraca do domu, gdzie wyżeł nań wesoło szczeka: „Poznałeś mię, sachu!” — Ależ nie kpijmy z Mazurów; zgłupiać oni mówią, ale bez rozmysłu uderzy. Takie to o nich opowiadano dykteryjki prozą, wierszem i pytano: Mazurowie mili, Gdzieście się popili? itd. Opaleński w Satyrach opowiadał o Mazurze, co u szynkarki o cenę wszelkich trunków pytał, a w końcu „taśbiru za szelląg” zażądał, bo więcej w kalecie nie było. Ile śmiechu nabawili Mazurzy świat polski, gdy się w pełnym rynsztunku, tj. z nasiekaną pałką i z gęsim piórem za magierką pod Wolą okazywali, a Rdesta (Ernesta) nie chcieli! Z opisu Mazowsza przez Święcickiego (koniec XVI wieku) wynika zresztą, że Mazowsze wcale nie było równomierne; były ubogie powiaty, np. Rawskie i Pomroże, gdzie szlachta wręcz z rozbojów żyła; popędliwa była aż nadto i gwałtownością ruską przypominała; za to różnowierstwem się brzydziła i Żydów nie znosiła:. Magnatów nie miała wcale, którzy w Małej Polsce i na Rusi (i Litwie) rej wodzili; w Wielkiej było ich nierównie więcej, ale żaden z nich nie dorównał tamtym.

niedziela, 4 grudnia 2011

Polska muzyka w XVI-XVII wieku - cz. III (Aleksander Brückner).

Tytułowa strona "Thesaurus harmonicus" J. Bessarda,
zawierającego wilanelle Wojciecha Długoraja.


Polska muzyka w XVI-XVII wieku (cz. III).(
Dzieje kultury polskiej, Aleksandra Brücknera)


Do kapeli królewskiej należał „Marcin organista” Zygmunta Augusta, ze Lwowa (Lwowczyk), o którym Starowolski entuzjastycznie twierdził, że do wszystkich pieśni kościelnych całego roku dorobił muzykę, „że nikt w Europie, nie mówiąc o Polsce, chóralnej muzyki nie spoił lepiej z figuralną”; tabulatura organowa z końca XVI w. je zachowała, z kapeli królewskiej pochodząca (mieściła i rzeczy słynnego wirtuoza Krzysztofa Claboni, muzyka czterech królów, który i do Epinicion Kochanowskiego z r. 1583 muzykę dorobił, mistrz-dyrektor kapeli). Posługiwał się Leopolita gotowymi melodiami kościelnymi chorału gregoriańskiego i ludowych pieśni nabożnych; od ścisłej imitacji początków uniezależniał się w dalszym przebiegu kompozycji. Mniej samodzielnym był dyrygent rorantystów, Krzysztof Bork; wyżej stanął inny rorantysta, ks. Tomasz Szadek, przechodzący od uświęconego wiekami, sztucznego aż nadto stylu polifonicznego w skomplikowanych formach do prostoty i subiektywizmu, przebijających się w utworach charakteru ludowego. Mniej zostało po Marcinie Warteckim, co zbiegł z kapeli królewskiej (dwa motety).
Więcej niż reformacja zaważyli jezuici w rozwoju muzyki polskiej, bo starając się o okazałość obrzędową, dbali o orkiestry, urządzali szkoły śpiewaków i organistów, fundowali wspaniałe organy, dawali widowiska sceniczne z muzyką specjalnie do nich ułożoną; tragedia Achab, wystawiona w ich wspaniałym pułtuskim kolegium r. 1578, była wprawdzie słynnym utworem Hiszpana, ale jezuita Marcin Łaski, a może i sławiony z swych pieśni łacińskich i polskich (?) jezuita Jan Brandt z Poznania są autorami wcale melodyjnych recytatywów i chórów po innych dialogach pułtuskich. A tak samo bywało po innych ich kolegiach.
Wszystko wymienione odnosiło się do muzyki kościelnej. W świeckiej zasłynął lutnista Wojciech Długoraj, Wojtaszek, bandurzysta Samuela Zborowskiego, ulubieniec jego, który wykradł swemu panu listy Krzysztofa Zborowskiego i Zamoyskiemu oddał, co Samuel gardłem przypłacił; przyjęty z bardzo wysoką płacą do kapeli Batorego, w końcu „uwolniony z dworu” (?). Jego wilanelle są w wydawnictwie Jana Bésarda, Thesaurus harmonicus (Kolonia 1603) i w rękopiśmiennej tabulaturze lutniowej lipskiej z r. 1619;. w formach i charakterze swoich wdzięcznych kompozycji uległ zupełnie wpływom włoskim.
Batory przejął kapelę Zygmuntowską; składało się na nią (np. r. 1583) dziesięciu kantorów, sześć pacholąt-dyszkancistów, sześć piszczków (fistulatorów), organista i skrzypek, kilku solistów, między nimi dyrektor kapeli, Krzysztof Klabon z Królewca, który 1565 r. z pacholąt między piszczków przechodził; Batory wysoko go cenił, nadał mu dobra Góry pod Wilnem, a miał on i kamienicę w Krakowie. Kapelą kierował Klabon z wielkim rygorem, pacholęta karząc chłostą, na towarzyszów nakładając karę pieniężną za byle spóźnienie lub pomylenie. Oprócz kapeli nadwornej miał Batory orkiestrę wojskową z dwunastu trębaczy i dwóch bębnistów, ich dyrektorem był Andrzej Dusza, służący od r. 1545 jako bębnista, później trębacz. Z rachunków skarbowych można by moc szczegółów o składzie tych i dawniejszych kapeli wyczerpać.
Niejeden Polak odznaczał się i za granicą nadzwyczajnym wirtuozostwem, np. Jakub Polak, pierwszy lutnista na dworze królewskim; już we wczesnej młodości przybył do Francji i umarł w Paryżu około r. 1605; grał najlepiej silnie podchmielony; w niemieckich i francuskich wydawnictwach muzykalnych z lat 1615 i następnych są jego kompozycje dla tańców: galardy, kuranty, volta polonica (czy jego?), prototyp późniejszego mazurka (w Fuhrmanna Testudo gallo-germanica r. 1615). Tak wymieniono w r. 1555 w Stralsundzie czterech polskich skrzypków znakomitych, a inny Niemiec uwiódł dwu młodych Polaków, dobrych muzykantów. Kwitnęły w Krakowie również wyroby instrumentów muzycznych, np. pracownia lutnikarza Bartłomieja Kiejchera albo skrzypiec Marcina Groblica, dochowanych do dziś. Z samej muzyki świeckiej nic nie ocalało, „nie wiemy, co grywali muzykanci miejscy, kiedy ktoś zażądał ich muzyki, ani też w jakich utworach popisywał się dworzanin na lutni”. Muzyka XVI wieku była jeszcze międzynarodowa, tj. nie kusiła się o cechy indywidualne albo narodowościowe; pierwsze ich przebłyski odnachodzą u Gomółki; zresztą stała w Polsce pod wpływem obcym, nie tak niemieckim, jak niderlandzkim i włoskim, ale doszła już do takiej doskonałości, że dorównywała obcej, znakomicie wyszkolona. Żadna inna gałąź sztuki nie stała w Polsce tak wysoko, jak właśnie muzyka, a o „tańcach polskich” (chociaż to termin może nieco konwencjonalny) słyszano w Niemczech już przy końcu tego wieku.

sobota, 3 grudnia 2011

Polska muzyka w XVI-XVII wieku - cz. II (Aleksander Brückner).

Nagrobek Mikołaja Gomółki w Jazłowcu.


Polska muzyka w XVI-XVII wieku (cz. II).
(Dzieje kultury polskiej, Aleksandra Brücknera)

Reformacja na polu muzyki instrumentalnej nie wywarła u nas wpływu, tym większy w muzyce wokalnej, bo pielęgnowała najusilniej śpiew gminy — chorał, za wzorem niemieckim; ona go nie stworzyła, bo już w latach trzydziestych wychodziły w Krakowie luźne pieśni katolickie (innych nie było jeszcze) z nutami, ale od reformacji pojawiają się całe ich zbiorki przy katechizmach różnowierczych albo w osobnych „kancjonałach”, krakowskich, wileńskich i in., którym katolicy dopiero później przeciwstawili Harfą duchowną jezuity Laterny (ofiary prześladowania szwedzkiego), powtarzaną w coraz nowych wydaniach. Kompozycji polskich z pierwszej połowy wieku ocalało mało, między innymi msza, kilka hymnów i chórów owego Sebastiana z Felsztyna, nie wychodzące ponad zwykłą robotę cechową, bez rysów indywidualnych, trzymające się melodii gregoriańskiej niewolniczo. Nierównie ciekawsze rzeczy, bo i świeckie, zawierają dwie tabulatury na organy, jedna z r. 1540 mnicha-organisty Jana z Lublina, u kanoników regularnych w Kraśniku, druga z r. 1548 z klasztoru św. Ducha w Krakowie. Przechowały one wszelakie kompozycje, między . innymi trzy owego Henryka Fincka, „którego ingenium za młodości w Polsce wykształcono, a później hojnością królewską ozdobiono”; dalej kompozycje mistrzów flamandzkich, francuskich i włoskich, a co najważniejsze, kilkanaście jakiegoś bliżej nieznanego Mikołaja z Krakowa: czternaście z muzyki kościelnej (między nimi motet-pieśń z legendy o św. Stanisławie, drugiej jej zwrotki, i parafraza pieśni Nasz Zbawiciel), dalej jedna pieśń świecka (madrygał), której tekstu tylko wiersz pierwszy ocalał: Aleć nade mną Wenus, i wszelakie tańce, obce i nasze, hajduczki; dwa dają pierwsze wiersze piosenki, Zaklułam się tarnem (cierniem) i Idzie szewczyk po ulicy, szydełka niosąc, co więc zbogacają nasz nikły repertuar pieśni tego wieku (przed Rejem i Kochanowskim). Dopiero druga połowa wieku zebrała plony z dawniejszego posiewu, do którego się i grecysta krakowski, Jerzy Liban, zarówno pisemkiem O chwale muzyki mowa do uczących się jej (1528), jak i teoretycznymi podręcznikami przyczyniał. Do kapeli królewskiej przyjęto młodziutkiego Wacława Szamotulczyka r. 1547, pozostał w niej do 1555, po czym z rachunków podskarbiowskich znika; zachowały się po nim motety, pieśni, psalmy, Lamenty Jeremiaszowe (w jednym głosie, nie w czterech, jak na tytule zapowiedziano, z r. 1553); motet In te Domine speravi to pierwszy utwór polski drukowany za granicą w czwartym tomie Wybranych psalmów (Norymberga 1554); drugi, Ego sum pastor bonus, dali ci sami nakładcy w zbiorze Thesaurus harmonicus z r. 1563; biblioteka rorantystów (?) posiadała, wedle inwentarza po śmierci „kleryka” Jurka Jasińczyca (Zygmunt August nazywa go stale „nasz kleryka” i ściąga go nawet do Knyszyna), dyrektora kapeli krakowskiej, mszę jego na 8 głosów; sam ceniony jako kompozytor „wysokiego stylu, głębokiej powagi i wzorowej konstrukcji” nie miał jednak głosu, co wtedy najwyżej ceniono; leczenia, na które i król go zasilał, może nie skutkowały, i może dlatego z kapeli się usunął. Zostały po nim i melodie do psalmów, i pieśni umieszczane także po kancjonałach protestanckich, ale te nie wyróżniają się niczym śród powodzi ówczesnych pieśni nabożnych, jedno- lub wielogłosowych najprostszej techniki. Starowolski, niemal jedyne nasze źródło biograficzne muzyków polskich, sławił go nadzwyczaj, lecz dodał, że spółcześni niemal wszyscy go nie zrozumieli, nie odpowiadał bowiem pospolitemu smakowi. I drugiego, nierównie większego, to samo spotkało. Mikołaj Gomółka wstąpił dzieckiem do służby dworskiej (1546 r.); król polecił go r. 1549 fistulatorowi (piszczkowi) Niemcowi, Hansowi Klausowi (który od r. 1530 do kapeli należał), na naukę; z rachunków skarbowych można śledzić jego bytność w kapeli dworskiej do r. 1563, po czym ją na zawsze opuścił — kompozytor, nie wirtuoz, czynny może po dworach magnackich. U Łazarza w Krakowie wyszły r. 1580 Melodiae na psałterz polski przez Mikołaja Gomółką uczynione, dzieło, które pod względem muzycznym ma dorównywać poetyckim wartościom przekładu czarnoleskiego, ofiarowane temu samemu biskupowi krakowskiemu Piotrowi Myszkowskiemu. Te melodie na chór czterogłosowy napisane Są łacniuchno uczynione, Prostakom nie zatrudnione, Nie dla Włochów, dla Polaków, Dla naszych prostych domaków... — twierdził Gomółka, co potwierdza muzykolog. Formalnie bliskie chorałom protestanckim, przewyższają je nieskończenie ciągłymi odmianami stylu, przystosowanymi do tekstu, wyrażającymi to żal i smutek, i skruchę, to ufność i radość, i tryumf. Z bogatego repertuaru kapeli królewskiej, skupiającego utwory całej muzykalnej Europy (niderlandzkiej i włoskiej przeważnie) swobodnie korzystał, pozostając zawsze samym sobą w skromności założenia i formy, imponując mimo to siłą inwencji; odnachodzą w nim „ducha muzyki ludowej”; brak mu wyższego wykształcenia teoretycznego, za to stworzył dzieło najoryginalniejsze, muzykę narodową polską, godząc rytmikę i formę niemal taneczną (ludową) z powagą i stylem religijnym. Ale i na nim się nie poznano, i wpływu żadnego nie wywarł, chociaż niektóre kolędy pomawiają o styl Gomółki.

Polska muzyka w XVI-XVII wieku - cz. I (Aleksander Brückner).



Polska muzyka w XVI-XVII wieku (cz. I).
(Dzieje kultury polskiej, Aleksandra Brücknera)


Jedyna to z sztuk pięknych, której uprawa stała i obfita w ciągu wieku oryginalną twórczość wydała, gdy się w innych sztukach pięknych poza wpływy obce i ich nikłe naśladownictwo nie wyszło. Muzyce hołdował najgorliwiej w wieku XV Kraków, mieszczaństwo, mniej dwór, najmniej uniwersytet, gdzie nawet wykłady o muzyce, tj. objaśnienia Boetiusa i paru przestarzałych traktatów, nie zawsze dochodziły. Także w XVI wieku teorii muzyki na uniwersytecie lepiej nie dawano, a podręczniki drukowane w Krakowie, obce i domowe (np. Sebastiana z Felsztyna diecezji przemyskiej), elementarnych wymagań nie przekraczały. Teoretyków więc nie było, ale kompozytorów nie brakło, a wykonawców swoich i obcych z powodu ich mnogości nawet wyliczać trudno. W Krakowie tworzyli cech osobny, dla którego ustawę obowiązującą już od dawna Zygmunt August r. 1549 na nowo potwierdził; ustawa obracała się w zwykłych ramach (o poddawaniu się prawom miejskim, wpisie do cechu, udziale w nabożeństwach i wkładkach itd.) z jednym charakterystycznym wyjątkiem: gdyby cechowy instrumentalista grał Żydom na weselach ich lub ucztach, za pierwszym razem poniesie winę trzech kamieni wosku, a za trzecim go z cechu wyrzucą; ustawa nie obejmowała kapeli pańskich; kaplica cechowa była u franciszkanów.
Nierównie znaczniejszą rolę odegrał dwór królewski, bo im mniej Jagiellonowie literaturze służyli, tym więcej w muzyce się kochali; od Jana Olbrachta i Aleksandra ciągnie się nieprzerwana tradycja i ofiarność królewska dla instrumentalistów nadwornej kapeli. Potwierdzają to i świadectwa obce: kompozytor saski Herman Finck, dedykując Górkom swoją Practica musica r, 1556, wyrażał wdzięczność i cześć narodowi polskiemu, bo dziad jego (stryjeczny, Henryk Finck, najznakomitszy kompozytor niemiecki) „dzięki wspaniałomyślności króla Olbrachta i jego braci do tak wysokiej w sztuce doszedł doskonałości”. Jeżeli chłodny z temperamentu Zygmunt I miał ogółem jaką trwałą namiętność, to chyba do muzyki, i w rachunkach dworskich królewicza, jakie ochmistrz jego Krzysztof Szydłowiecki prowadził, coraz napotykamy podarki dla piszczków, trębaczy, bębnistów, lutnistów, dla wszelakich grajków i tancerzy, co „krzepczyli” ówczesne tańce, np. moryską, cejnary i in.; miał Rusina Czuryłę, niby bandurzystę swego (ruskich śpiewaków nigdy u Jagiellonów nie brakło), i gdy bawił w Krakowie w domu Bara przez czas dłuższy, nachodzili go stale przy obiedzie i wieczerzy obok muzykantów krakowskich wszelacy inni — trębacze kardynała (Fryderyka), ks. Konrada mazowieckiego, biskupa płockiego (Ciołka), kapela królewska, jazłowiecka (bo każdy pan miewał swoją kapelę) i inne. Stary jego klawicymbalista Marek, gdy się w lutnistę przedzierzgnął (1504 r.), znacznie swą płacę polepszył i mógł się zrównać z Wirowskim, mistrzem na virginale (rodzaj fortepianu). Kapelę króla Aleksandra znamy poimiennie: trębacz Jan Bojarzyn (któremu już Olbracht nadał folwark Andryszki pod Sandomierzem) i in.; ulubieńcem króla był Miklasz Ciele z Krzywian, który 1505 r. pensję dożywotnią otrzymał. Z Boną, tancerką i lutnistką, przywędrowali muzycy włoscy: Gaëtani, dyrektor kapeli dworskiej, czym po nim ks. Wierzbkowski, słynny śpiewak, został; Jan Balii i in. Roku 1520 wysłał król piszczka Muchę do Niemiec, aby skompletował kapelę. Rok 1543 zaznaczył się jak w literaturze, tak i w muzyce doniosłym czynem: król ustanowił przy kaplicy Zygmuntowskiej na Wawelu kolegium śpiewaków, chór, z dyrektorem-proboszczem, z dziewięciu śpiewakami-kapelanami i jednym klerykiem, nazwane rorantystami (od śpiewu na roratach); bogato je ufundował (fundację powiększyła między innymi córka Anna), a ci rorantyści przypominają — na znacznie mniejszą skalę — śpiewaków kaplicy Sykstyńskiej; z ich grona wyszli celni kompozytorowie; oni uczyli systematycznie pacholęta w chórze śpiewu. Obok nich utrzymywali obaj Zygmunci znakomitą kapelę dworską, do której należał przez lat osiemnaście najsłynniejszy lutnista swego czasu, Walenty Bakwark (Niemiec siedmiogrodzki, uwieczniony i w przysłowiu polskim; wydał w Krakowie u Łazarza r. 1565 i królowi, najdobroczynniejszemu patronowi wszystkich muzyków, poświęcił tom I Harmonij muzycznych). Każdy biskup i magnat utrzymywał kapelę, Rejowa np. produkowała się na Nowy Rok przed Zygmuntem I i otrzymała kolędę; kogo na to nie stało, przynajmniej lutnię w domu chował, nieodstępnego towarzysza myśli smętnych i wesołych.

czwartek, 13 października 2011

TRAKTATY NAUKOWE W ŚREDNIOWIECZNEJ POLSCE. (Aleksander Brückner)

"Traktat o zakonie krzyżackim i o wojnie Polaków przeciwko wzmiankowanym braciom"
Pawła Włodkowica z Brudzenia z 1417 roku.


TRAKTATY NAUKOWE W ŚREDNIOWIECZNEJ POLSCE.
(Dzieje kultury polskiej A. Brücknera)

W wieku XV odmieniło się wszystko jakby za dotknięciem różdżki czarodziejskiej; uniwersytet stworzył naukę teologiczną i scholastyczną, wymowę świecką i kościelną, poezję łacińską i polską. Nowy członek duchowej spólnoty europejskiej zajął od razu wybitne miejsce na soborach w Konstancji i Bazylei; do Konstancji zgłosił się sam, Bazyleja słała do niego, chcąc zabezpieczyć sobie jego wsparcie moralne. Paweł Włodkowic (Paulus Vladimiri) herbu Dołęga z Brudzenia wielkopolskiego, uczeń Pragi i Padwy, rektor krakowski z r. 1414 i 1415, doktor dekretów, bronił w Konstancji sprawy polskiej przeciw oszczerstwom krzyżackim, które z powodu pomocy litewsko-ruskiej przeczyły katolicyzmowi polskiemu, pomawiały Polskę o popieranie „herezji". Otóż dowodził rektor krakowski słuszności polskiej, szczególniej w pierwszym traktacie, przedłożonym soborowi (O mocy papieża i cesarza wobec niewiernych), przyznając papiestwu (słońcu) wyższość nad cesarstwem (księżycem), że nie wolno spokojnych niewiernych nachodzić, nawracać ich siłą i pozbawiać ziemi (przeciw roszczeniom krzyżackim); że godzi się dla własnej obrony oprzeć się i o pomoc niewiernych (za stanowiskiem polskim). Powtarzał te wywody w dalszych traktatach, a osobno zwalczał dwa paszkwile dominikanina Jana Falkenberga, jako pełne najzjadliwszych wycieczek przeciw królowi i Polsce (pierwsze to pismo polityczne, przełożone na polski i odczytane zgromadzonej na wiecu szlachcie), i domagał się zasądzenia ich i potępienia jako heretyckie. Sprawy polskiej bronił i nadal przed Marcinem V w licznych pismach procesualnej natury: to było głównym zadaniem jego pracy życiowej. W trzydzieści lat później wystąpił w tej samej sprawie młody Henryk Bąk z Góry, Małopolanin, uczeń uniwersytetu, z traktatem przeciw Krzyżakom, najeźdźcom Polski, w samym początku „długiej wojny"; ciekawy on nie dla polemiki z Krzyżakami, nie wytaczającej po Włodkowicu nowych argumentów, lecz dla partii końcowej, zwróconej w myśl duchowieństwa przeciw królowi, który chciał zmusić duchowieństwo do znaczniejszych ofiar na rzecz wojny. Ciekawe tu wysunięcie jednego stanu przeciw drugiemu: duchowieństwo zwalało ciężary na „administratorów państwa" (tytuł z stosunków dawniejszych, po śmierci Jagiełły i Warneńczyka), tj. na możnowładców: oni, nie pospolite ruszenie ani wojska zaciężne, swoimi chorągwiami jak za Grunwaldu powinni poskromić Krzyżaków; król źle postąpi naruszając nietykalność dóbr kościelnych — egoizm stanowy w najnaiwniejszej formie; słusznie też dzieciątkiem nazywał się autor, poświęcając pisemko dekretystom krakowskim, szczególnie Janowi Dąbrówce. Pisemko nieważne, ale charakterystyczne, jakimi to manowcami uchylano się od świadczeń niezbędnych. Nierównie większej wartości były inne traktaty, które wychodziły spółcześnie od dawnych czy jeszcze urzędujących profesorów uniwersyteckich (ich pisma przeciw husytom pomijamy), a służyły celom praktycznym, kształceniu duchowieństwa w jego czynnościach duszpasterskich, mianowicie w odprawianiu sakramentów, a szczególnie mszy św. Biadali też nad nieuctwem księży synody i biskupi i należało zaradzić złemu. Ciołek nakłonił Mikołaja Pczółkę z Błonia (mazowieckiego), kapelana swego, byłego mistrza krakowskiego i proboszcza, do napisania podręcznika Sacramentale, który nie tylko dla diecezji poznańskiej i płockiej, ale dla Polski i zagranicy nabył znaczenia, skoro go (nie licząc odpisów) od r. 1475 (tj. od druku Eliana wrocławskiego) dziesięć razy do r. 1500 przedrukowano dla jego jasności i dokładności; te same zalety odznaczały i jego zbiór kazań, drukowany nieraz za granicą od XV do XVII wieku, ceniony dla przystępności i potoezystości. Mniej udał się podobny traktat, jaki na Andrzeju z Kokorzyna wymógł Oleśnicki w tym samym celu; tegoż Speculum sacerdotum (Zwierciadło księże) i nie dokończone, i co do popularności nie mogło' się równać z Mikołajowym; autor słynął jako zawołany teolog, zwalczał husytów jak jego praski nauczyciel Palecz i inni. Wszystkich teologów krakowskich przewyższył Jakub, cysters paradyski i mogilski, uczeń cystersów czeskich (zbrasławskieh), dalej uniwersytetu krakowskiego, gdy r. 1417 nakazano cystersom polskim pobierać nauki teologiczne w Krakowie; tu został kaznodzieją uniwersyteckim i profesorem, ale nie znalazł ani w celi, ani na katedrze ukojenia myśli, znalazł je w eremie kartuskim pod Erfurtem, gdzie spędził ostatnie lata życia (1447—1464), oddany pracy literackiej. Niemiec to wielkopolski — w kazaniach jego spotyka się i wyraz niemiecki, brak polskiego natomiast — ostro występował z mniszą nieraz zaciekłością przeciw rozluźnieniu zakonnemu i nadużyciom kościelnym, więc jak i Mateusza Notarii uważano go później dowolnie za poprzednika reformacji. Jednakże On nigdy o dogmaty, zawsze tylko o moralność walczył, przejęty powołaniem kaznodziejskim, wymowny oskarżyciel każdego przestępstwa przeciw regule zakonnej pojmowanej w duchu wyrzeczenia się świata, więc nawet w własnym zakonie miru nie znalazł, ceniony tym bardziej przez umysły głębsze, jak tego dowodzą niezliczone odpisy traktatów jego o zakonnikach, o urzędzie duchownym i jego reformie, kazań szerzonych od r. 1470 i przez wczesne druki; traktaty mogiskie poświęcał sprawom zakonnym głównie, erfurckimi całego kościoła dotykał. W drugiej połowie wieku zaczyna bogaty zdrój literatury teologicznej powoli zasychać, a dotyczy to i literatury homiletycznej; zbiorów kazań coraz mniej bywa nowych. Dostarczała ich licznie pierwsza polowa. Przeważała forma postylli, która objaśniała tekst lekcji ewangelicznej trzymając się nie sensu słownego, lecz tłumacząc go przenośnie, najczęściej moralnie lub mistycznie. Wplatano dla zbudowania słuchaczy, a głównie dla podniecenia martwiejącej ich uwagi, historyjki nieraz wcale nie budujące, wybierane z anegdot i powiastek całego świata w osobnych podręcznikach o najrozmaitszych tytułach i rozmiarach dla wygody kaznodziejskiej. Literatura to na ilość bogata, ale niewiele w niej oryginalnego; najciekawsza, gdzie od cytacji z Pisma i doktorów kościoła przechodziła do obyczajności spółczesnej, karciła stroje barwne i wymyślne, długie włosy, grę w kostki, hulanki nocne, najwięcej zaś śpiewy i tańce, narzędzia diabelskie na uwiedzenie ludzkości, szczególniej wiosenne około Zielonych Świąt. Cała ta literatura, nieco uboga, dogmatyczna i moralizująca, najbogatsza kaznodziejska, nie znała innego ducha i trybu niż średniowieczny, scholastyczny. Na powagach oparta, dialektyką wojowała; od przesądów nie wolna, ascetyzmem zaprawiona, gorszyła się światem, stale mu zaświat przeciwstawiała, w tegoż imię ziemski potępiała. Nie zdobywała się, chyba u Jakuba z Paradyża, na samoistność, powtarzała i przerabiała dawne, co szczególnie widnieje w traktatach filozoficznych, tezach i dysputach, jakie liczni tomiści, a wyjątkowo skotyści w ciągu studiów uniwersyteckich urządzali: dawny scholastycyzm średniowieczny, jedynym Arystotelesem wiedziony, panował tu niepodzielnie; doświadczenie nie odgrywało roli, zepchnięte przez kazuistykę i sofistykę, rozstrzygające o wszystkim z góry, dedukcyjnie, wedle samych oderwanych pojęć.

piątek, 7 października 2011

PROMIENIOWANIE KULTURY POLSKIEJ - Moskwa XVI i XVII wieku (A. Brückner)..

Święty Dymitr (Tuptało) z Rostowa.

PROMIENIOWANIE KULTURY POLSKIEJ - Moskwa XVI i XVII wieku.
(Dzieje kultury polskiej, A. Brückner)..

Nierównie efektowniejszy, za to nierównie mniej trwały był wpływ kultury polskiej na Moskwę. Zawiodły wprawdzie nadzieje, które konkwistadorów polskich wiodły za Samozwańcem do „białokamiennej”. Zdumieni Polacy ujrzeli przed sobą dorosłych wiekiem, dzieci umysłem, nic nie wiedzących o Bożym świecie poza swymi murami chińskimi, chytrych prostaków, obłudnych i kłamliwych, nieufnych i zdradzieckich, w szatach niby z obrazów średniowiecznych, bez kobiet (bo strzeżonych w zaciszu domowym), bez sztuki czytania i pisania, bez muzyki, rzeźbiarstwa, druku, bez aptek i lekarzy, różniących się od Tatarów chrześcijaństwem powierzchownym, przesądnym, brzydzących się katolikiem jak psem (po obu należało cerkiew oczyszczać), spodlonych do służalstwa, a zarozumiałych do śmiechu — opisali ich znakomicie Pielgrzymowski, Niemojewski i inni. Moskwa znowu gorszyła się orszakiem Samozwańca, muzyką, maszkarami, niezakrywaniem międzynoża, goleniem brody, pożywaniem cielęciny i innych „nieczystości”, niewchodzeniem do łaźni po akcie, co wszystko przeświadczyło ją o nieprawości Samozwańca i rozjuszyło przeciw obcym, opadniętym znienacka i albo wymordowanym, albo obłupionym i więzionym latami: cały szereg dzieł polskich powstał w zamknieniu moskiewskim. Chwilowa silna reakcja . pogrążyła Moskwę w ciemnościach azyjskich, ale raz powzięty kontakt z Europą działał powoli swoje; nie można się już było obchodzić, jak Tatarzy, bez zbroi europejskiej, wojska zaciężnego, handlu angielskiego, specjałów zamorskich (do których oprócz gorzałki wnet i tabak przystąpił), bez poselstw zagranicznych, bez szkoły i nauki, co w końcu powiodło do rozkolu — rozdarcia jednolitego dotąd narodu na starowierców, odtrącających wszelkie nowinki, zacofanych fanatyków, i na zwolenników „nowości” wszelakich. Dla nich była Polska pomostem upragnionym, Ruś polska i litewska (ta nazwa ogarniała i tamtą) była przyrodzoną pośredniczką między Azją i Europą. „Litwę” pokonała Moskwa orężem, ale „Litwa” zdobyła ją sobie kulturą. O materialnej, o napływie polskich malarzy, rzeźbiarzy, rękodzielników, była wyżej mowa, ale jeszcze szerszym pozostał zasięg polskiej książki, mowy, myśli. Nie znana była Moskwie beletrystyka, nie było powieści krom kilku ascetycznych i Aleksandrii; nie znane były dzieje powszechne, krom kilku kompilacji mniszych o dziejach starozakonnych i bizantyńskich; nie było żadnej nauki krom słów (kazań) o rzeczach wiary i przesądach (księgi jak gromowniki, trepetniki itd.); nie było wiedzy lekarskiej ani przyrodniczej; astronomia, matematyka itd. należały do jeliństwa, którego dla zbawienia duszy strzec się należało; nie byłoby też nigdzie sposobu do ich nabywania, bo szkoły prócz rózgi diakowskiej nie było, a druk był monopolem patriarszym. To wszystko odmieniało się powoli za rządów Aleksieja, syna głupiego Michała, za którego rządził ojciec-patriarcha, gdy się wydobył z niewoli polskiej. Ruś polska i litewska posiadała już szkoły, naukę, druki; była prawosławna i używała tego samego języka na piśmie, więc warunki wymiany, wpływów, zetknięcia były ułatwione i skorzystała z nich Moskwa, acz nie bez wahań i zastrzeżeń; najważniejsze było, że tylko niewielu na razie czerpało z tych źródeł. Dla Moskwy tłumaczyła Ruś beletrystykę ludową polską, Siedmiu mędrców, Powieści rzymskie, Meluzynę, Magielloną, Cesarza Ottona, Facecje i in.; tłumaczenia ruskie pozbawiały się polonizmów i nabierały w swojej wędrówce rysów językowych moskiewskich. Kroniki Marcina Bielskiego i Stryjkowskiego weszły do Moskwy; przyswoiła ona sobie i zielniki, i inne traktaty medyczne (nawet o wodach we Szkle); nie zawahała się przed legendami średniowiecznymi (Wielkiego zwierciadła) i traktatami ascetycznymi Drekseliusza i in. Niejedno ocalało u nich; np. w jedynym naszym egzemplarzu Postępku prawa czartowskiego (1570) brak początku — możemy go uzupełnić z siedmiu rękopisów tłumaczenia dosłownego moskiewskiego, a koniec średniowiecznego Dialogu o śmierci ocalał (w skróceniu) w trzech rękopisach moskiewskich. Na polu szkolnictwa wystąpiła najjawniej rola pośrednicząca Kijowa; łaciny wprost obawiało się sumienie prawosławne, ciążące ku grece obrzędowej, ale po wszelakich mniej udałych próbach przeszczepiono cały system szkół „litewskich” i kolegium kijowskiego do Moskwy. Wychodźcy litewscy zawładnęli sterem umysłowym w drukami patriarszej, czuwając nad nowymi księgami liturgicznymi, usuwając z nich błędy potworne i wszelakie dowolności, co się wkradły w ciągu wieków bez kontroli stosownej; sama nowa pisownia Iisus zamiast dawnego Isus wywołała w końcu straszną burzę, jak i składanie dwu czy trzech palców przy modlitwie. Szymon z Połocka został nadwornym niby poetą, nauczycielem dzieci carskich, rugował on swoim psałterzem Kochanowskiego, a układał wiersze sylabiczne — czy ascetyczne, czy na witania rocznic carskich. Najwyżej stanął pracą i nauką Dymitr Tuptalenko, później kanonizowany biskup rostowski, który stworzył Żywoty świętych (niby jak Skarga) i seminarium duchowne całkiem wedle wzorów kijowskich urządził. Oto najgłośniejsze imiona Litwinów i Czerkasów (tak Kozaków i Ukraińców chrzczono); po nich zasłynęli Teofan Prokopowicz, Jaworski i in.; uczniowie kijowskich szkół polskich, zagranicznych, którzy Piotrowi Wielkiemu służyli jako wykonawcy jego zamiarów, twórcy jego Reglamentu duchownego, spółbojownicy w walce z atawizmem moskiewskim. Uzupełniały te wpływy polskie na dworze cara Aleksieja i syna Fiodora, na dworze Zofii (opiekunki małoletnich Iwana i Piotra) i kniazia Golicyna, strój polski, stoły polskie, obyczaj polski, a chociaż Piotr W. niebawem nawę państwa w innym obrócił kierunku, do Holandii, Paryża, Wenecji, Wiednia wprost ją powiódł, pozostały do dziś w języku rosyjskim, już nie moskiewskim tylko, wyrazy świadczące o wpływie kulturalnym polskim, nawet wyrazy, które my sami dziś pozapominaliśmy, np. turma (wieża, tiurma), spina (z łaciny przez nasze pośrednictwo), kirka (nasze kircha, z niemieckiego); wyrazy z dziedziny stroju, pożywienia, budowli itd., np. panczecha, bułka (bitłocznik, piekarz), pokoi, risowat (rysować, rysunek itd.), rachowat', malewat' itd., a w dawnym języku, jeszcze Piotra W., było tych wyrazów o wiele więcej, np. szlacheckij, koruna itd.

niedziela, 2 października 2011

Stosunki narodowościowe w Polsce XVI wieku - część I (A. Brückner).

Kardynał Stanisław Hozjusz.

Stosunki narodowościowe w Polsce XVI wieku. 
Dzieje kultury polskiej (A. Brückner).

W nowy wiek wstąpiła Polska jako państwo potężne i naród jednolity, bo pięciowiekowe trudy wydały upragniony owoc; z luźnych szczepów, spojonych bliskością siedzib, jednością bytu życiowego, tożsamością języka, stworzyli Piastowie całość organiczną, która mimo średniowiecznej decentralizacji i jej śladów niestartych poczuwała się do jedności moralnej i materialnej, mimo różnic szczepowych; do pełnej swobody w kierowaniu swoimi losami mimo otaczających zewsząd wrogów; do wytykania sobie dalekich celów mimo warunków niekorzystnych, granic otwartych, nierychłego pogotowia wojennego, marnej skarbowości — spółrzędna największym mocarstwom europejskim, przedmurze Zachodu.
W Polsce rdzennej wrócono już do jednolitości narodowej, zachwianej poniekąd napływem niemieckim; obcy żywioł strawiono zupełnie po wsiach i miasteczkach, niezupełnie na Podgórzu (w Bieczu), nad granicą marchijską, w Krakowie i Poznaniu, Lwowie i Wilnie, dokąd handel ożywiony, widoki korzystne, związki pokrewieństwa zwabiały nowych przybyszów, wzmacniając dawnych. Ale Niemcy uczyli się pilnie po polsku, nazwiska ich już nic nie mówiły: gdy rada lwowska Benedykta Herbesta na mistrza swej szkoły powołała, musiała mu dobrać, mimo jego niemieckiego nazwiska, osobnego podmistrza dla niemczyzny, a Hose (Hozjusz) i Kromer z Niemców byli świecznikami duchowieństwa polskiego. Niemców rozproszonych po kraju łatwo strawiono; nierównie większym i trudniejszym zadaniem była asymilacja żywiołu ruskiego; litewski dla drobnej liczby wcale nie ważył. Od półtora wieku ziemia czerwonoruska była przyłączona do Korony; od wieku zadzierzgnęły się węzły z Rusią litewską, lecz szerzyła się polszczyzna tu i tam w bardzo nierównej mierze. W Koronie stawała oporem — czego wobec Niemców nie było — wiara odgraniczająca narodowości nierównie silniej niż język, ale przepaść dzieląca doły malała znacznie ku górze. Ruskie porządki ustąpiły polskim w administracji i sądownictwie; masowo ciągnęła szlachta polska na wschód; nadaniami królewskimi i ożenkami zdobywała ziemię, a za nią szedł chłop na wieś i rzemieślnik do miasta; silną nogą stanął katolicyzm szczególniej we Lwowie i zaczęła się polonizacja kraju, rychła i skuteczna w mieście i śród dawnych bojarów, powolna i chwiejna na wsi, dokąd chyba z dworku szlacheckiego polszczyzna przenikała, gdy kolonista Polak w ruskim otoczeniu raczej się wynaradawiał, szczególniej jeśli brakło kościołów dla jego potrzeb duchownych. Całkiem inaczej było na Rusi-Litwie. Tu właśnie polski żywioł wielkopański i szlachecki był wykluczony; nie było ani nadań królewskich, ani ożenków, ale za. księdzem i za bernardynem zjawiał się po miastach i rzemieślnik polski, a mieszczaństwo niemieckie, acz obce, ale katolickie, nie miało wyboru, polszczało. Za to szedł tu od dworu królewskiego wpływ olbrzymi. Ten dwór katolicki i polski nie wykluczał wprawdzie Rusi-Litwy, ale rozsiewał tylko polszczyznę; w otoczeniu królewskim dawni bojarzy, teraz panowie rada, przejmowali się mimo woli dworskim, tj. polskim obyczajem, strojem, językiem; mówili i pisali z urzędu po rusku (język litewski tylko na wsi istniał, nie było go ani w sądzie i w urzędzie, ani w kościele i szkole), ale już zaczynała ruszczyzna z dworu wielkopańskiego za wzorem królewskiego ustępować; na zjazdach w Parczowie, a później i we własnej radzie, wobec króla szczególnie, odzywali się Radziwiłłowie, Ostrogscy, Chodkiewicze po polsku, a to szerzyło się od nich coraz dalej. Co nauki pragnęło, szło do Krakowa albo do Niemiec; tylko pop i czerniec, Rusin (Litwinem przezywany, chociaż nic z nim nigdy nie miał wspólnego, ani języka, ani wiary) z miasta i wsi stali przy wierze, trybie i mowie ojców. Z każdym dziesiątkiem lat przybywało tej polonizacji wśród szlachty; bratała się szlachta z polską to przeciw własnym wielmożom, to dla niebezpieczeństwa moskiewskiego. I katolicyzm, równoznaczny z polonizacją, brał górę wobec opłakanego położenia cerkwi ruskiej bez nauki, bez autorytetu, bez równouprawnienia z „rzymską”. Powoli zaczynali panowie rzucać prawosławie, przechodzić na katolicyzm, bo myśl o unii z Rzymem — z zachowaniem języka i obrzędów w cerkwi — która odżyła w XV wieku, zamarła zupełnie w XVI; dopiero przy końcu wieku wznowiły ją inne czynniki. Pstra karta etnograficzna Polski zbogacała się o nowy jeszcze element: coraz liczniej napływali Ormianie do Kut i Lwowa, ożywiając handel wschodni, bogacąc siebie i miasto, żyjąc pod swoim prawem i w swoim kościele osobnym. Tatarzy na Litwie, jeńcy i zbiegi, trzymali się opornie, wiary im nie tykano, ale w mowie ruszczyli się powoli, rozjeżdżali wiele po kraju jako furmani; dopiero przy końcu wieku i na początku XVII wieku wyłoniła się polemika (po polsku) o ich przywileje osobliwsze, które ich niby z szlachtą rdzenną równały. Zjawili się i Cyganie i zaprzątali konstytucje sejmowe. O Żydach zob. niżej.
Poza politycznymi granicami utrzymywał się żywioł polski na Śląsku. Górny Śląsk był cały polski, chociaż szlachta i mieszczanie niemczyzną (rodową albo przejętą) przesiąkali; granica etnograficzna nie zmieniała się; tracono chyba polskie placówki rozproszone, sięgające aż poza Wrocław. Lud zachował nieskażoną polszczyznę piastowską, tylko naleciałości niemieckich, a szczególnie czeskich zjawiło się tu więcej niż w Polsce (język czeski był urzędowym w kraju, gdzie Czechów nie było), a sięgało to w Oświęcimskie i Zatorskie; Polacy rodem z tych okolic, np. tłumacz sentencji Terencjuszowych (z r. 1545), używali czechizmów, jak dvacet (dwadzieścia) itp., rugowanych dopiero we dwu późniejszych wydaniach. Lud był pozostawiony samemu sobie, dopiero w XVII wieku zajął się nim bardziej zbór luterski; przynależność diecezji wrocławskiej do prowincji gnieźnieńskiej nie była zerwana, lecz raczej już tylko formalna. Za to ciążyła inteligencja 'miejska i szlachecka ku Krakowowi; jego uniwersytet był niemal krajowy, śląski; liczba mistrzów śląskich była znaczna; jeden z ostatnich znakomitszych to grecysta krakowski Andrzej Schonaeus z Głogowy, wielbiciel Sokołowskiego; szczególniej początek wieku obfitował w wybitnych Ślązaków-humanistów, uczniów krakowskich, którzy i we Wrocławiu nie zrywali węzłów z „Sarmacją”, która im nauką i dostatkami imponowała, na której wzór oni by swoją ojczyznę kształtowali (Wawrzyniec Corvinus z swoją Kosmografią 1496 roku otwierał ten długi szereg); w połowie wieku Adam Schroeter z Nysy sławił Wieliczką i Niemen. Drukarze krakowscy niemal wszyscy Ślązacy i Ślązaków zatrudniali, np. Fr. Mimera, lecz tegoż wiersze polskie silnie germanizmami trąciły. We Wrocławiu był żywioł polski bynajmniej nie nikły; pod nazwami łacińskimi ukrywa się niejeden Polak, np. fizyk miejski Matthias Auctus jest Maciejem Przybyłą, rektor szkoły Marii Magdaleny Jan Rullus jest krakowianinem (obaj znani z zażyłości z Modrzewskim); łacinnik Modrzewski przesyłał swoje główne dzieło kupcowi wrocławskiemu Danielowi Schilingowi (rodzina dobrze i w. Poznaniu znana) z dedykacją polską. Książęta i szlachta odwiedzali chętnie wielką dawną ojczyznę; świadkiem tej zażyłości Henryk IX, książę legnicki, i Memorialbuch jego marszałka dworu Hansa von Schweinichen, obfitujący w „popojki” z szlachtą polską.

poniedziałek, 26 września 2011

Wpływy węgierskie w Polsce XVI i XVII wieku (A. Brückner).

Kasper Bekesz (węg. Gáspár Békés de Kornyát oraz Kornyáti Bekes Gáspár, ur. 1520, zm. 7 listopada 1579 w Grodnie) – magnat węgierski, hrabia na Fogaraszu, pretendent do tronu w Siedmiogrodzie, podskarbi księcia Jana Zygmunta, dowódca węgierski w służbie Rzeczypospolitej.

Wpływy węgierskie w Polsce XVI i XVII wieku (A. Brückner).

Węzły z Węgrami były ścisłe. Jeszcze panowali Jagiellonowie w Budzie, a żenił się Zygmunt z Barbarą Zapolyanką, nad której przedwczesną stratą i król, i naród bolał. Łączyła oba narody spólna służba wojskowa: służyli Polacy u Węgrów — taki Adam Czahrowski z drobiazgu, co się nawet w literaturze zbiorem niewybrednych wierszy zapisał (ułożył nawet dwuwiersz węgierski); przychodziło także do sporów, np. Węgier zarzucał Polkom, że są wszystkie nierządnice, na co Sienieński odparł: „nasze nierządnice rodzą cnotliwych synów; wasze cnotliwe Węgierki samych łotrów”. O Wągrach w służbie polskiej jeszcze więcej słychać, por. pamięć arianina Bekiesza w Wilnie, górę i wierszem, niby spowiedzią jego, uwieczniono. Ale i bez służby bawili Węgrzy w Polsce; pierwszy poeta węgierski, Walenty Balassi (1551—1594), dzielny żołnierz (Zamoyski wzywał go do zorganizowania hufca węgierskiego przeciw Turkom), przebywał wiele w Polsce, a w zbiorze jego wierszów (wydanych z jedynego odpisu w r. 1879) znachodzimy melodie polskie. I tak: nr 15, Do pszczół (z prośbą, by nie siadały na ustach kochanki) ma się śpiewać na polską nutę Byś ty wiedziała; na tę samą nutę i nr 22 (poeta przesyła jej sygnet z pelikanem: tak on gotów krew wylać); nr 50, o awanturze miłosnej wiedeńskiej, śpiewać na nutę polską A pod liesem (lasem?); nr 72 wiersz religijny: „pieśń polska od słowa do słowa i na tę sarnę melodię Blahoslaw (!) nas eta”; przy końcu wiersz o polskiej lutnistce, w której się gorąco rozkochał:

Zuzanna w mym sercu ogień ku sobie nieci,
Przez Kupida mnie w miłość wpędza;
Jej lice piękne
Jak piwonie świeże,
Jej jasny włos
Jak słońca promień
Albo żółtość szczerego złota;
Szczupła jej postać...
(tekst pierwszej zwrotki, ale o Zuzannie śpiewał on już w swej wiedeńskiej pieśni). Na koniec wiersz o jednym rymie, jakiś Versus latricanus (?), utwór do jakiejś kortyzanki Annuśki Budowskionki; między innymi pyta:

Jędrna Annuśko,
Czemu mi się srożysz...
Patrz, jak ochocze wszystkie, co tańczą itd.

Te pieśni, zdaje się, ogólnie tańcami były. Autor wymienia jakiegoś Malgrudiana (?), którego tłumaczy. Działali w Siedmiogrodzie jezuici polscy, np. ksiądz Wujek; właśnie z Siedmiogrodem łączyły naszych arian ścisłe stosunki wzajemne. Obok wyznaniowych były i inne: siedmiogrodzkie konie (sekiel farbowany) i prasy winne były u nas znane.
Silniejsze nierównie były wpływy, co od nas do nich szły. Kraków w pierwszej połowie wieku był zawsze jeszcze uczelnią węgierską; uczniem krakowskim był i słynny Siedmiogrodzianin Honter, apostoł protestantyzmu węgierskiego, autor gramatyki łacińskiej drukowanej w Krakowie; to ustało, gdy Węgry „zheretyczały”; jeszcze pojawiały się druki węgierskie w Krakowie. Mohacz i Buda silnie się w Polsce odbiły (o Budzie długi wiersz się przechował); przez Izabelę, Zapolyę, i ich syna, domniemanego dziedzica po Zygmuncie Auguście, splotły, się z Węgrami losy niejednego magnata (Jarosz Łaski!) i wojaka, który na dwór siedmiogrodzki śpieszył (Gruszczyński np., co niemal album Polaków siedmiogrodzkich za wzorem Rejowym wypisał); wybór Batorego te węzły wzmocnił — mimo zaciętych przeciwników, na których później trafił. Ale to były wpływy, jeśli wojskowość pominiemy, zewnętrzne: strój narodowy kontusz i delia, magierka i kopieniak (płaszcz), katanka (katona ‛żołnierz’) i ciżmy, forga (kita) i kołpak — to wszystko węgierskie, jak nazwy dowodzą; dalej pojawiała się już na dworach pańskich służba węgierska, hajducy, rekrutujący się nie tak z Węgrów, jak z Słowaków-Matiasów, których nieurodzajne góry między „Lachów” spychały; z ich trybu niejedno słówko w obieg poszło, dziś znowu zapomniane; węgierską piechotę utrzymywali panowie świeccy i duchowni; opierał się o nią Batory. Już od poprzedniego wieku zjawiali się między Karpatami i Bieszczadami wołoscy pasterze, tworząc całe wsi wołoskie z kniaziami na czele; od nich to otrzymały nasze góry nazwy wołoskie; ich osobliwsze gospodarstwo, zanim się w końcu nie wynarodowili, swoim odrębnym słownictwem przetkało nasze mleczarskie, do dziś w górach używane. Z dziczą wołoską samą, co nieraz celem dla fantastycznych wypraw pańskich i kozackich służyła (a nawet jeszcze w pierwszej połowie wieku Pokuciu strasznie się we znaki dawała), stosunków kulturalnych jeszcze nie było; jeszcze tkwiła ona sama zupełnie w pisemnictwie słowiańskim (bułgarskim).

sobota, 24 września 2011

Włoskie wpływy w Polsce XVI i XVII wieku. (A. Brückner).

Herb Rodziny Montelupich (Wilczogóra).

Włoskie wpływy w Polsce XVI i XVII wieku.
Dzieje kultury polskiej, A. Brückner)

Z Włochami znano się od wieków; wyjazdy na studia, podróże rzymskie (a niegdyś i awiniońskie), przypływ legatów, komisarzy, sekretarzy papieskich były tego podkładem; od XIV i XV wieku zjawiali się coraz liczniej kupcy, górnicy, awanturnicy, uczeni; dawniej raczej luźnie, od końca XV wieku masowo. Wyjazdy do Włoch i inwazja włoska połączyły dziwnie oba kraje mimo wielkiej odległości ziemi a odmienności typu. Polak wzdychał do Włoch; one zdawały mu się jedynym krajem szlachetnych, naśladowania godnych obyczajów, środowiskiem nauki i sztuki, wzorem urządzania państwa i życia. Tu uczył się wytworniejszej towarzyskości, trzeźwości, mierności; oduczał się pijatyki, kosterstwa, żarłoctwa; tu przyjmował mody, tańce, muzykę; podziwiał przyrodę i sztukę, bił kornie czołem żywym wspomnieniom świata starożytnego czy świętościom chrześcijańskim.
Trwał przez cały wiek ten nieprzeparty urok; wszystko, co włoskie, od stroju i mowy, od kapeli i kawałkatora, od towarów (bławatów, sukna) i wiktuałów (włoska ogrodowizna) do urządzenia służby i stołu — imponowało samym swoim pochodzeniem; każdy przywoził z Włoch coś więcej, ogładę, dworskość, wykwintność; przed „Włochem” Tomickim Piotrem wstydził się kardynał Fryderyk sporych polskich kielichów, kazał je chować; od nich uczono się nawet skracać biesiady i mniej hołdować „materii”. Przekonanie o wyższości Włochów było ogólne; oni nadawali ton w życiu, sztuce i nauce; Włochów powoływano na katedry; z Włoch sprowadzano budowniczych, rzeźbiarzy, medalierów; wszelki zbytek, rękawiczki i perfumy, szkła i krezy, obrazy i serwety, sajany i facelety, dochodziły nas z Włoch. Jedni Włosi ściągali za sobą drugich, a rok 1518, kiedy w orszaku Bony około 280 Włochów i Włoszek wjechało do Krakowa i rozpanoszyło się na Wawelu, był niemal zwrotnym. Bona otaczała się najchętniej rodakami, chociaż, mądra, nie wyzywała zbyt ogółu nagłym, jawnym wysadzaniem swoich pupilów; żenili się panowie polscy w jej fraucymerze, te Włoszki dla połogu do Krakowa zapraszała w swej troskliwości; ona starała się dla swych Włochów o tłuste prebendy, po czym się, niewdzięczni, z kraju wynosili. Wpływ był uszlachetniający, dobroczynny, dodatni; nie winą włoską stało się, że Zygmunt August najnieodpowiedniejszego Włocha za nauczyciela otrzymał; że niejeden inny Włoch (Stankar, Blandrata) w dziejach różnowierstwa najfatalniej się zapisał; że zachwycano się lekkością obyczajów włoskich, ale zapominano o twardym mundsztuku prawa, który hamował wybryki; co najgorsza, że nauki włoskie (wzory rządu, administracji, prawa) szły zupełnie w las. Jakież korzyści wynosiły jednostki? Jak zdobywały wiedzę, nie tylko prawniczą i lekarską, fachową, lecz jak się kształciły w tych samych humaniorach, dla których przecież i w Krakowie było miejsce? Co w ogóle Nidecki czy Zamoyski, Kochanowski czy Górnicki (nasuwa się szereg nieskończony imion) wynieśli z Padwy i Bolonii? Jak na nich oddziałali np. petrarkiści, widowiska sceniczne, Włoszki o tym animuszu, którego Polkom brakło? Że się nie we wszystkim zgadzały włoskie i polskie obyczaje; że niejedno rozumiało się we Włoszech, czego nie pochwalał albo nie pojmował Polak; że niejeden nauczył się lekceważyć wszystko polskie; że drugi zbytkom, rozpuście się tam oddał i tylko zdrowie i kieszeń zepsował, to w rachubę nie wchodziło. Nuncjusze i ich sekretarze godnie Rzym przedstawiali; za nimi roje kupców, przelotnie goszczących lub na stałe osiadających, |co dali początek znanym z dziejów miejskich rodom, co urządzali pierwszą pocztę tygodniową (Montelupi w Krakowie); obok kupców lekarze, muzycy — całe słownictwo muzyczne włoskimi terminami przesadzone świadczy o tym wymownie, od gorgów i rycwerków („strzępienia gardł”) aż do nazw tańców i instrumentów. Nie w Niemczech, we Włoszech napatrzono się pochodów tryumfalnych i naśladowano je w kraju, a przy końcu wieku już się zjawiały pierwsze przekłady albo naśladowania z włoskiego. Niewiele było dziedzin, w których wpływ włoski wcale się nie objawiał, np. wojskowość (choć bywali Włosi w polskiej służbie), gospodarstwo, dla zupełnie odmiennych klimatu i ziemi warunków. W polityce chroniono się raczej Włochów; „rady Kallimachowe”, czy autentyczne, czy zmyślone, odstraszały podejrzliwą szlachtę, która niewolę włoską trafnie oceniała, a własnego króla na poziomie doży weneckiego rada by widziała, która dawnego Rzymu z papieskim nigdy nie równała, dziedzictwa jakiegoś między nimi nie uznawała. Ależ i moralność włoska (renesansowa!) była bardzo podejrzana, nie tylko płciowa (nigdy Polka nie rościła sobie praw do włoskiej „wolności”), ale i społeczna; włoskie zdrady, intrygi, mściwość (o truciźnie i sztylecie mowy w Polsce być nie mogło) odrażały synów Północy, mniej skrytych, szczerych, dobrotliwych. Brakło więc zupełnej harmonii; miał Polak we Włoszech co chwalić, ale i ganić; dodatnich wpływów było nierównie więcej; szkoła była dobra, a uczeń pojętny; najbardziej nęciła go swoboda i lekkość towarzyska, ogłada. Nie brakło jednak obok chórów pochwalnych (np. u Janicjusza) i głosów przeciwnych; tak sądził o włoskich drogach stary Bielski (r. 1566): Ale dziś leda szlachcic, by się też zastawić, Musimy się do tych Włoch, widzieć świat, wyprawić; Już się wrócił do domu, przywiódł dwa dzianety, Trzy tysiące czerwonych wypadło z kalety. Ali koń zwiesił głowę, chocia dzianet włoski — Przetrwał go lichy rusak albo wałach polski... Pierwejci tu tych Włochów nigdy nie bywało, Franca, piżmo, sałata, z nimi to nastało. Owe pludry opuchłe, pończoszki, mostardy Niedawno to tu przyniósł włoski naród hardy. A podobnie, twierdził Górnicki: Z Włoch, powiem prawdę, więcej niektórzy złego przynoszą niż dobrego; nie przyniosą, co by Koronie było zdrowe, ale to przyniosą, czego nie umieć zdrowiej było. Wysokie ceny, a towar nieraz lichy odstraszały od kupców włoskich; gniewano się, że Włoch zbogaciwszy się kraj rzucał; szydzono z włoskiej mierności i wstrzemięźliwości, ale uznawano wyższość włoskich „rozumów”. Nie było jednak najmniejszej obawy, aby Polska „zwłoszała”, bo w porównaniu z masą szlachty i mieszczaństwa kółka włoskie nadzwyczaj szczuplały: niższe warstwy nic o Włoszech nie wiedziały, a różnowierców sam Rzym od nich odstraszał. Ograniczały się więc wpływy i wzory włoskie do sfer wyższego towarzystwa, męskich wyłącznie: do niższych sfer i do kobiet dolatywały tylko słabe, całkiem zewnętrzne, jak je moda właśnie narzucała.

niedziela, 18 września 2011

ZWIASTUNY HUMANIZMU - A. Brückner

Epitafium Kallimacha dłuta Wita Stwosza.

A. Brückner, Dzieje kultury polskiej.


Nowy duch i język, treść i styl przesiąkały powoli do Polski. Powstały one we Włoszech pod ich niebem jasnym i pod wpływami nigdy zupełnie nie zerwanymi tradycji i sztuki starożytnej; to odżywanie klasyczności, ten najpierwotniejszy renesans przeciw wyłącznemu ascetyzmowi średniowiecznemu, przeciw jego zubożeniu myśli i życia zaczął się już w wieku XIII, a wygórował w XV. Spotykali się z nim Polacy za własnych studiów w Padwie i Bolonii, spotykali na soborach w Konstancji, Bazylei, Florencji. Tu zawiązywali stosunki z wybitnymi humanistami włoskimi; stąd przywozili cenne rękopisy do Krakowa, starożytne i włoskie (Boccaccia), i natychmiast wyróżniamy po stylu i łacinie Polaków padewczyków i bolończyków, Jana z Ludziska, Mikołaja Lasockiego, Grzegorza z Sanoka, od zadomowionych rodaków. Skoro bezpośredni związek z Włochami rozstrzygał, nie dziwi nas, że Węgry, które od początku XIV wieku najżywsze z Włochami (już przez swoich Andegawenów) podtrzymywały stosunki, Polskę wyprzedziły. Taki biskup waradyński Jan Witez (Gara) był skończonym typem księcia kościoła renesansowego, a synowiec jego, przedwcześnie zmarły Jan (Pannonius), był najznakomitszym poetą łacińskim XV wieku (wiersze jego rozeszły się w mnóstwie wydań i w XVI wieku, żaden z naszych neolatynistów równie licznymi nie może się poszczycić). Na dworze tego magnata z rodu, ducha i majątku gościli humaniści, Włoch Paweł Vergerio (autor cennego dzieła o wychowaniu szlachetnej młodzi), Grek z Cypru Podachatherus i in.; tu otrząsł się ostatecznie z średniowieczyzny Grzegorz z Sanoka. Jedyny to dawny Polak, którego rozwój i wizerunek duchowy posiadamy najdokładniejszy; skreślił go obcy, Włoch, na podstawie kilkuletniej zażyłości u schyłku żywota arcybiskupa lwowskiego w jego Dunajowie. Portret Grzegorza skreślony ręką Kallimacha jest literackim klejnocikiem (takiej łaciny i stylu Polska jeszcze nie znała), a dla historii kultury pomnikiem pierwszorzędnej wagi. Występuje w nim jak żywy ten zwłoszały jarosz, stroniący od hucznych biesiad i sprośnych żartów sarmackich, skąpy i porywczy w domu, jowialny i łagodny na ulicy, wymowny i poważny w kościele, wielbiciel medycyny, a unikający lekarzy, wróg alegorii (obniżającej doniosłość cudu i czynu) i zbyt dokładnego wystawiania i badania tajemnic wiary (szczególniej dla prostaków nie wolno zdzierać zasłony!), gardzący dociekaniami scholastycznymi, powtarzaniami cudzych autorytetów (choćby Arystotelesa), ceniący natomiast etykę dla treści, a wzorową łacinę dla stylu, gardzący nieuctwem i lekkim traktowaniem obowiązków duchowieństwa, dowcipny i towarzyski (w szczupłym gronie), co spokój i ciszę nade wszystko umiłował i od życia publicznego' się świadomie odsuwał. Nie przeczymy, że w wizerunku Kallimachowym wiele i przesady, i własnych myśli i życzeń, że idealnego duszpasterza kreślił w postaci Grzegorzowej, ale nie zapominajmy, że to żywot żyjącego skreślony dla kolegi (Oleśnickiego) świadomego rzeczy, wobec którego nie uchodziło czarne za białe wydawać. Gdybyśmy Długoszowi (który chyba niechęć kardynała przeciw Grzegorzowi odziedziczył) zawierzali, widzielibyśmy w Grzegorzu tylko nowe wydanie poznańskiego biskupa Jana z XIV wieku (muzyka, wiersze, kobiety), ależ i on przyznawał Grzegorzowi „ścisłą przyjaźń z Muzami i znaczenie w prozie, jak w wierszu i w innych kierunkach humanizmu, jak i w kazaniach"; co do kobiet zaś stwierdził Kallimach tak stanowczo zupełny defekt fizyczny Grzegorza, że przeciwne plotki Długoszowe niezbyt wiele znaczą: co innego, że Grzegorza „podwika nie mierziała", bo trudnoż bez niej o dobrą myśl u humanisty. Ale wywody Kallimachowe rzucały światło i na inne rzeczy, np. na niemiecki charakter Krakowa („tu widział Grzegorz, że wszystko, czy publiczne, czy prywatne, po niemiecku się odbywa"), a cóż znamienniejszego niż owe słowa znowu o Krakowie: „wtedy (za młodości Grzegorzowej) miasto, oddane najzupełniej teologii przy zaniedbaniu wszelkich sztuk wyzwolonych, muzykę najwyżej ceniło, bo przez nią ceremonie boskie jak najuroczyściej sprawiano" (rozumiemy więc, jak żacy śpiewem w kościele żywić się mogli; i Grzegorz „odznaczał się w sztuce, którą miasto najchętniej uprawiało"). Ale nie od samotnika Grzegorza, który nawet tego, co pisał, nikomu nie udzielał (rzeczy historyczne, o Warneńczyku, i wierszyki, np. na Świętochnę Kallimachową), lecz od jego żywociarza Kallimacha rozszedł się pierwszy humanizm po Polsce. Gdy Włoch ów talentem swoim zdobył względy królewskie i z nauczyciela łaciny synów królewskich na zawołanego dyplomatę, używanego do wszelakich misji, się wzniósł, skupił on około siebie w Krakowie dobrane kółko literatów niby jakąś akademię humanistyczną, w rozmowach towarzyskich o wykwintnym stylu roztrząsającą wszelakie zagadnienia, np. historyczne, i uprawiającą kult książki. Do tego kółka, które przetrwało do śmierci Kallimacha (1496), należeli Piotr Bniński (biskup włocławski), krakowianin z Saksonii Jan Heidecke (Mirica; członkowie tej „akademii" przybierali imiona łacińskie, tłumaczone), pisarz miasta Krakowa i archiprezbiter u P. Marii; lekarz profesor Jakub Bokszyca (podróżnik do Ziemi św.); profesor Mikołaj Tauchan (Mergus) z Nysy; medyk i astronom boloński doktor-Mikołaj Wódka z Kwidzynia; Maciej Drzewicki, wychowanek Kallimacha; słynny astronom Wojciech z Brudzewa (Albertus Brutus), który Celtesa uczył (ale za bytności Kopernika w uniwersytecie 1491— —1495 r. astronomii nie wykładał, i Kopernik tylko z jego pism i wykładów Arystotelesowych korzystał), r. 1494 do Wilna jako sekretarz w. księcia się udał, gdzie już 1495 r. umarł. To kółko prywatne na szerszej widowni nie występowało; Kallimach sam pisywał wiele: wiersze okolicznościowe (i miłosne) w stylu wyborowym (zbierał je Drzewicki) i historyczne dziełka oprócz biografii (Grzegorza i Oleśnickiego) *, ale to szerzyło się w nielicznych odpisach; Piotr z Bnina i Drzewicki wymagali od humanisty skreślenia godnego dziejów polskich, co dopiero M. Kromer dokazał. Obok kółka Kallimachowego, elity towarzystwa krakowskiego, utworzył inne podobne, o Niemców krakowskich i śląskich oparte, wędrowny humanista i poeta uwieńczony Konrad Celtes z Würzburga, który jak i w innych miastach w Krakowie „Akademię Wiślną" (Vistulana) zakładał, wykłady prywatne ( w bursie węgierskiej) miewał, listowania humanistycznego uczył, w Sodalitas Litteraria wiersze pisał i uczniów-wielbicieli skupiał, od 1489 do 1491, kiedy Kraków nagle opuścił, może nie doznawszy uznania, na jakie liczył. Starsi znajomi i młodzi uczniowie garnęli się chętnie około niego, taki Wojciech z Brudzewa, którego sława astronomiczna i Celtesa nęciła; medyk Jan Bar (Iohannes Ursinus) z Krakowa, którego Modus epistolandi (z r. 1496) całkiem humanizmem przejęty; podobny drukował wrocławczyk magister Bernard Feyge (Caricinus) r. 1500, pisany w Krakowie; później Wawrzyniec Eabe (Corvinus) i Jan Rack z Sommerfeld (Ioh. Rhagius Aesticampianus). Ale Sodalitas sama rozwiązała się rychło po wyjeździe Celtesa (który w późniejszych wierszach Krakowa i „Sarmatów" już nie oszczędzał), uniwersytet trzymał się od niej na uboczu. Humanizm odezwał się wprawdzie w traktacie De institutione regii pueri (o nauczaniu syna królewskiego), niby od babki Elżbiety dla spodziewanego syna Władysława czeskiego i węgierskiego, napisany około r. 1502 przez nieznanego (Włocha?); omawiał początkowe i dalsze wykształcenie, uwzględniał obok moralnego i fizyczne, a kładł główną wagę co do umysłowości na nabraniu znajomości czystej łaciny (z Wergiliusza i innych prawych źródeł) i wprawy w retoryce (na podstawie Cycerona); przestrzegał przed pochlebcami, ale zalecał hojność dla uczonych i literatów, bo ci uwieczniają pamięć panujących swoimi utworami. Mimo tego zabarwienia humanistycznego trąciło pisemko jeszcze nieco średniowieczyzną, zbieraniną sentencji i anegdot; wychowanie religijne (niezbędne, bo religią zdobywa się przywiązanie poddanych), ograniczało się zewnętrznymi rysami.

czwartek, 15 września 2011

MŁODSZOŚĆ I ŻYWOTNOŚĆ KULTURALNA ŚREDNIOWIECZNEJ POLSKI - część II. A. Brückner.

Nałęcz - herb Jana z Ostroroga.

A. Brückner, Dzieje kultury polskiej.


Porywy idealne bywały jeszcze nader rzadkie. Entuzjazm religijny wzruszył tylko przelotnie i miejscowo gładziznę życia polskiego w XIII i XV wieku. Poczucie solidarności narodowej w wrogim otoczeniu, mianowicie od zachodu zbudzone, istniało w pełni, ale patriotyzmu jeszcze nie było. Średniowiecze znało i ceniło więzy dynastyczne, stanowe, dzielnicowe, ale nie wzniosło się do miłości ojczyzny. Pierwszy świadomy patriota to Długosz, w którym ortodoksja nie zabiła Polaka; on ogarnął pierwszy wszystkie dzielnice równą miłością; jemu pierwszemu przyświecała cała Polska, nie Mała czy Wielka, nie Prusy czy Mazowsze, jako nierozerwalna, organiczna całość; co w XIV wieku tylko kiełkowało po dzielnicach, świadomie wyraził i w tym średniowiecze wyprzedził. Humanizm, oswobadzając indywidua, zrywając z uniwersalizmem średniowiecznym, wprowadzał pojęcia i ideały klasyczne i na polu państwa, narodowości, ojczyzny. Z patriotyzmem nie utożsamiamy chełpliwości narodowej; tej było już i w średniowieczu pod dostatkiem; przecież mistrz Wincenty zmyślił zbiór dwustu listów Aleksandrowych (którego nigdy nie było, było kilkanaście w znanym romansie), tylko ad maiorem nominis Polonorum gloriam. Najjaskrawiej wyraziła się ta chełpliwość w szumnej przemowie Jana Ostroroga przed papieżem Pawłem II r. 1467: powtórzył tam wymysły Wincentowe, dodał od siebie Wilno jako Julia; przemilczeli wedle niego historycy klęski Juliuszowe zadane mu przez Polaków, bo byli Rzymianami; z Jagiełły robił dwunastego apostoła itd. Nie zniosła takiej obrazy duma włoska i zdobyła się na wiersz karcący wymysły „poety"; nic w tym prawdy, te klęski to jawny fałsz, wszystkie narody podlegały Rzymowi; garnek kotłowi przymawiał; i na ten wiersz ktoś równym pomysłem się odciął. Zabawny to turniej obopólnej chełpliwości; ubocznie dowiadujemy się o przepychu wystąpienia poselskiego, z orszakiem we sto koni; poseł i orszak cały w długich lokach, jak je z obrazów spółczesnych znamy. Były wielkie czyny, ale jeżeli Grunwald i Warnę pominiemy, głównie pokojowe: unie wszelakie, i z Litwą, i z Prusami, stałe i przemijające. Obcy nie przejrzeli tej pokojowej przyrody polskiej; papież i Wenecjanie, Węgrzy i Bałkan liczyli stale, że orzeł polski rosomaka tureckiego wyprze z Złotego Rogu; nie przeczuwali, że to tylko kulturze polskiej był przeznaczony wielki pochód na Wschodzie, znaczne i trwałe zdobycze, nie orężne, lecz pługa i warsztatu, pióra i myśli, mowy i obyczaju. Ale w roku 1500 podnosiła się dopiero zasłona nad tym nowym widowiskiem.

MŁODSZOŚĆ I ŻYWOTNOŚĆ KULTURALNA ŚREDNIOWIECZNEJ POLSKI - cz I. A. Brückner



Kazimierz Wielki. Mal. M. Baciarelli.

A. Brückner, Dzieje kultury polskiej.


Przemknęły się przed nami obrazki z łat tysiąca (500— 1500); jakież wrażenie ogólne? Trudno ogarnąć całkowity rozwój, od luźnie żyjących szczepów barbarzyńskich aż do potężnego mocarstwa narodowego a europejskiego zarazem; rzeczy to zbyt odmienne, a po wielkiej części zbyt mało w szczegółach znane; ścieśnimy więc uwagi do wieków bliższych, głównie do ostatnich.
Rozwój był z początku nader powolny, ale stały; nie zaznał żadnej przerwy (zawieruchę r. 1038 pominąwszy) ani wstrętu, bo polityczna niemoc Polski dzielnicowej nie osłabiła zbytnio postępu kulturalnego. Dopiero Kazimierz Wielki przyspieszył nadzwyczaj ten ruch; on pchnął bryłę Polski na nowe tory i w tym jego wielkość, zasługa równa Chrobrowej, ale o trwalszych wynikach; on budowniczy Polski, ale ani chłopskiej, ani ceglanej; tytuły jego sławy na innych polach; jego hasłami żyły następne pokolenia; on zwrócił Polskę ku Wschodowi; czy bez zajęcia przezeń Rusi Czerwonej byłoby przyszło do paktów krewskich i unii, wolno o tym wątpić.
Wstąpiła Polska do grona narodów europejskich jako ostatni i stąd widoczne jej opóźnienie, jej młodszość cywilizacji, ale bynajmniej nie na każdym polu. W nauce np., którą łatwiej przejąć, stała Polska piętnastowieczna na równi z innymi; nie w sztuce ani w literaturze, które się trudniej zdobywa. Jej ówczesna literatura, zapatrzona w zaświaty, obca ziemi, nie była jeszcze ani głosem sumienia publicznego, ani wyrazem kultury, ani wylewem uczuć czy myśli osobistych, ani płodem fantazji, ale jej nauka powtarzała już wszelkie obce zdobycze, a na niejednym polu nikomu się wyprzedzić nie dawała. Rosła budowa tej kultury powoli, ale pod dobrymi wróżbami; nie wstrząsnęły nią żadne dreszcze religijne, żadne krucjaty przeciw niewiernym obcym czy domowym (albigensom, husytom); żadne walki stanowe, wewnętrzne, socjalne. W tym wiekowym pokoju mógł organizm narodowy, nie wystawiony na żadne ciężkie przejścia, przetapiać i asymilować owe obce, przeszczepione doń żywioły, chrześcijańskie i inne; pod ich wpływem szlachetniała przyroda słowiańska. Przecież przy końcu XV wieku najbardziej obca przymieszka — niemieckość miejska, była już zasymilowana i początek następnego wieku dał tylko urzędowe świadectwo o fakcie dokonanym. Wyłoniło się inne olbrzymie zadanie: podbój moralny i kulturalny świata wschodniego, a i na tym polu wiek XV stawiał pierwsze, najcięższe kroki. Ale co więcej, już zaznaczyły się wyraźnie linie osobliwszej polskiej siły przyciągającej: r. 1249 wybrali Prusowie tylko prawo polskie, w dwieście lat później wybrali państwo polskie! A i Czesi, i Węgrzy garnęli się do tej Polski, którą nie tak dawno temu tylko „królestwem krakowskim" nazywano. Gdzież tajemnica tej siły przyciągającej? Tkwiła w samej przyrodzie słowiańskiej, której obce przymus moralny, tyrania nad sumieniami, znęcanie się nad „cudzymi" w mowie i obyczaju. Biskup wrocławski nakazał Polakom kilku swych wsi albo wyuczyć się po niemiecku, albo się wynosić; państwo polskie ani pomyślało kiedykolwiek o wynarodowieniu swoich Niemców; choć katolickie, zżywało się najspokojniej ze swoimi schizmatykami, Polacy z Rusią. Niech się kto inny domyśla tu i pewnej dozy opieszałości słowiańskiej, fakt pozostaje niezbity: Prusowie, Czesi, Węgrzy wiedzieli i czuli, że w unii z Polską nie zaprzepaszczą się ich prawa. Już zapowiadały się pierwsze oznaki późniejszej nierówności stanowej, ale wyraźniej nikt ich jeszcze nie dostrzegał, najmniej Żydzi, którzy się coraz liczniej tu sprowadzali. I żyło się pod orłem polskim bezpiecznie i błogo. Gdy Moskwa unikała trwożliwie Europy i kultury; gdy Czesi na eksperyment husycki krew żywotną wylali, gdy Bałkan słowiański zamierał pod półksiężycem, jedyna Polska nie wyszafowała daremnie swoich zasobów moralnych i materialnych i w pełni swych sił, jedyne wielkie państwo słowiańskie i europejskie, wstępowała w szranki nowowieczne. Wprawdzie nie całkiem jednolicie; dzielnice, które leżały przy arteriach ruchu handlowego i umysłowego, Mała i Wielka Polska wyprzedziły o wiele zacofane, bo ustronne Mazowsze. Żywioł niemiecki nie nabrał tam ani w mieście, cóż dopiero na wsi, znaczenia, jakie mu w innych dzielnicach przypadło; wystarczy porównać imiona mieszczan tu i tam; Kraków ze szkołą i kulturą był nadto odległy; liczna a uboga szlachta dożywała wieku żyjąc własnym partykularnym życiem, obca jeszcze zupełnie nowym hasłom, wysyłając jednak już zdolnych pracowników (np. obaj Ciołkowie z pierwszych lat XV i XVI wieku). I to była specjalna młodość cywilizacji mazowieckiej, a najmniej dawała się odczuć właśnie na polu literatury narodowej , gdzie Mazurowie w XV wieku znakomicie się zapisali.