"Traktat o zakonie krzyżackim i o wojnie Polaków przeciwko wzmiankowanym braciom"
Pawła Włodkowica z Brudzenia z 1417 roku.
TRAKTATY NAUKOWE W ŚREDNIOWIECZNEJ POLSCE.
(Dzieje kultury polskiej A. Brücknera)
W wieku XV odmieniło się wszystko jakby za dotknięciem różdżki czarodziejskiej; uniwersytet stworzył naukę teologiczną i scholastyczną, wymowę świecką i kościelną, poezję łacińską i polską. Nowy członek duchowej spólnoty europejskiej zajął od razu wybitne miejsce na soborach w Konstancji i Bazylei; do Konstancji zgłosił się sam, Bazyleja słała do niego, chcąc zabezpieczyć sobie jego wsparcie moralne. Paweł Włodkowic (Paulus Vladimiri) herbu Dołęga z Brudzenia wielkopolskiego, uczeń Pragi i Padwy, rektor krakowski z r. 1414 i 1415, doktor dekretów, bronił w Konstancji sprawy polskiej przeciw oszczerstwom krzyżackim, które z powodu pomocy litewsko-ruskiej przeczyły katolicyzmowi polskiemu, pomawiały Polskę o popieranie „herezji". Otóż dowodził rektor krakowski słuszności polskiej, szczególniej w pierwszym traktacie, przedłożonym soborowi (O mocy papieża i cesarza wobec niewiernych), przyznając papiestwu (słońcu) wyższość nad cesarstwem (księżycem), że nie wolno spokojnych niewiernych nachodzić, nawracać ich siłą i pozbawiać ziemi (przeciw roszczeniom krzyżackim); że godzi się dla własnej obrony oprzeć się i o pomoc niewiernych (za stanowiskiem polskim). Powtarzał te wywody w dalszych traktatach, a osobno zwalczał dwa paszkwile dominikanina Jana Falkenberga, jako pełne najzjadliwszych wycieczek przeciw królowi i Polsce (pierwsze to pismo polityczne, przełożone na polski i odczytane zgromadzonej na wiecu szlachcie), i domagał się zasądzenia ich i potępienia jako heretyckie. Sprawy polskiej bronił i nadal przed Marcinem V w licznych pismach procesualnej natury: to było głównym zadaniem jego pracy życiowej. W trzydzieści lat później wystąpił w tej samej sprawie młody Henryk Bąk z Góry, Małopolanin, uczeń uniwersytetu, z traktatem przeciw Krzyżakom, najeźdźcom Polski, w samym początku „długiej wojny"; ciekawy on nie dla polemiki z Krzyżakami, nie wytaczającej po Włodkowicu nowych argumentów, lecz dla partii końcowej, zwróconej w myśl duchowieństwa przeciw królowi, który chciał zmusić duchowieństwo do znaczniejszych ofiar na rzecz wojny. Ciekawe tu wysunięcie jednego stanu przeciw drugiemu: duchowieństwo zwalało ciężary na „administratorów państwa" (tytuł z stosunków dawniejszych, po śmierci Jagiełły i Warneńczyka), tj. na możnowładców: oni, nie pospolite ruszenie ani wojska zaciężne, swoimi chorągwiami jak za Grunwaldu powinni poskromić Krzyżaków; król źle postąpi naruszając nietykalność dóbr kościelnych — egoizm stanowy w najnaiwniejszej formie; słusznie też dzieciątkiem nazywał się autor, poświęcając pisemko dekretystom krakowskim, szczególnie Janowi Dąbrówce. Pisemko nieważne, ale charakterystyczne, jakimi to manowcami uchylano się od świadczeń niezbędnych. Nierównie większej wartości były inne traktaty, które wychodziły spółcześnie od dawnych czy jeszcze urzędujących profesorów uniwersyteckich (ich pisma przeciw husytom pomijamy), a służyły celom praktycznym, kształceniu duchowieństwa w jego czynnościach duszpasterskich, mianowicie w odprawianiu sakramentów, a szczególnie mszy św. Biadali też nad nieuctwem księży synody i biskupi i należało zaradzić złemu. Ciołek nakłonił Mikołaja Pczółkę z Błonia (mazowieckiego), kapelana swego, byłego mistrza krakowskiego i proboszcza, do napisania podręcznika Sacramentale, który nie tylko dla diecezji poznańskiej i płockiej, ale dla Polski i zagranicy nabył znaczenia, skoro go (nie licząc odpisów) od r. 1475 (tj. od druku Eliana wrocławskiego) dziesięć razy do r. 1500 przedrukowano dla jego jasności i dokładności; te same zalety odznaczały i jego zbiór kazań, drukowany nieraz za granicą od XV do XVII wieku, ceniony dla przystępności i potoezystości. Mniej udał się podobny traktat, jaki na Andrzeju z Kokorzyna wymógł Oleśnicki w tym samym celu; tegoż Speculum sacerdotum (Zwierciadło księże) i nie dokończone, i co do popularności nie mogło' się równać z Mikołajowym; autor słynął jako zawołany teolog, zwalczał husytów jak jego praski nauczyciel Palecz i inni. Wszystkich teologów krakowskich przewyższył Jakub, cysters paradyski i mogilski, uczeń cystersów czeskich (zbrasławskieh), dalej uniwersytetu krakowskiego, gdy r. 1417 nakazano cystersom polskim pobierać nauki teologiczne w Krakowie; tu został kaznodzieją uniwersyteckim i profesorem, ale nie znalazł ani w celi, ani na katedrze ukojenia myśli, znalazł je w eremie kartuskim pod Erfurtem, gdzie spędził ostatnie lata życia (1447—1464), oddany pracy literackiej. Niemiec to wielkopolski — w kazaniach jego spotyka się i wyraz niemiecki, brak polskiego natomiast — ostro występował z mniszą nieraz zaciekłością przeciw rozluźnieniu zakonnemu i nadużyciom kościelnym, więc jak i Mateusza Notarii uważano go później dowolnie za poprzednika reformacji. Jednakże On nigdy o dogmaty, zawsze tylko o moralność walczył, przejęty powołaniem kaznodziejskim, wymowny oskarżyciel każdego przestępstwa przeciw regule zakonnej pojmowanej w duchu wyrzeczenia się świata, więc nawet w własnym zakonie miru nie znalazł, ceniony tym bardziej przez umysły głębsze, jak tego dowodzą niezliczone odpisy traktatów jego o zakonnikach, o urzędzie duchownym i jego reformie, kazań szerzonych od r. 1470 i przez wczesne druki; traktaty mogiskie poświęcał sprawom zakonnym głównie, erfurckimi całego kościoła dotykał. W drugiej połowie wieku zaczyna bogaty zdrój literatury teologicznej powoli zasychać, a dotyczy to i literatury homiletycznej; zbiorów kazań coraz mniej bywa nowych. Dostarczała ich licznie pierwsza polowa. Przeważała forma postylli, która objaśniała tekst lekcji ewangelicznej trzymając się nie sensu słownego, lecz tłumacząc go przenośnie, najczęściej moralnie lub mistycznie. Wplatano dla zbudowania słuchaczy, a głównie dla podniecenia martwiejącej ich uwagi, historyjki nieraz wcale nie budujące, wybierane z anegdot i powiastek całego świata w osobnych podręcznikach o najrozmaitszych tytułach i rozmiarach dla wygody kaznodziejskiej. Literatura to na ilość bogata, ale niewiele w niej oryginalnego; najciekawsza, gdzie od cytacji z Pisma i doktorów kościoła przechodziła do obyczajności spółczesnej, karciła stroje barwne i wymyślne, długie włosy, grę w kostki, hulanki nocne, najwięcej zaś śpiewy i tańce, narzędzia diabelskie na uwiedzenie ludzkości, szczególniej wiosenne około Zielonych Świąt. Cała ta literatura, nieco uboga, dogmatyczna i moralizująca, najbogatsza kaznodziejska, nie znała innego ducha i trybu niż średniowieczny, scholastyczny. Na powagach oparta, dialektyką wojowała; od przesądów nie wolna, ascetyzmem zaprawiona, gorszyła się światem, stale mu zaświat przeciwstawiała, w tegoż imię ziemski potępiała. Nie zdobywała się, chyba u Jakuba z Paradyża, na samoistność, powtarzała i przerabiała dawne, co szczególnie widnieje w traktatach filozoficznych, tezach i dysputach, jakie liczni tomiści, a wyjątkowo skotyści w ciągu studiów uniwersyteckich urządzali: dawny scholastycyzm średniowieczny, jedynym Arystotelesem wiedziony, panował tu niepodzielnie; doświadczenie nie odgrywało roli, zepchnięte przez kazuistykę i sofistykę, rozstrzygające o wszystkim z góry, dedukcyjnie, wedle samych oderwanych pojęć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz