czwartek, 29 września 2011

Bitwa pod Lubiszewem Tczewskim (17 kwietnia 1577 r.). Cz. II.

Strzelcy niemieckich landsknechtów. 
Rys. Braun & Schneider.


Hetman Zborowski zaskoczył przeciwnika w czasie przeprawy przez Motławę k. Lubiszewa. W chwili przybycia polskich oddziałów na wschodni przez przeszło 600 rajtarów i konnej milicji gdańskiej Winkelbrucha oraz ok. 1600 landsknechtów z 3 działami i 3 wozami wyposażonymi w ciężkie hakownice. Jazda rozwinęła się na prawym skrzydle pośpiesznie zestawionego szyku. Za nią stanęła część piechoty. Lewe skrzydło tworzyli landsknechci, przed którymi ustawiono owe 3 działa. Zborowski rzucił na niemiecką kawalerię ok. 300 husarzy i petyhorców. Był to prawdopodobnie atak pozorowany, mający związać przeciwnika do czasu rozstrzygnięcia sytuacji na lewym skrzydle. Węgierska piechota po krótkiej wymianie ognia z landsknechtami zaatakowała i zdobyła armaty przeciwnika. Hajducy obrócili je i otworzyli ogień na drugą linię, która próbowała odgryzać się hakownicami na wozach. Pikinierzy landsknechtów ruszyli do kontrataku. Węgrzy odłożyli swoje rusznice … i szablami poucinali niemieckie piki. Widząc sukces hajduków Zborowski rzucił do drugiej szarży husarię. Rozbiła ona jazdę przeciwnika i odrzuciła ją na landsknechtów, po czym atakując dalej rozerwała również szyk piechoty. W tym momencie na obu skrzydłach rozpoczęła się paniczna ucieczka gdańskich najemników. Na drugim brzegu Motławy stały jeszcze potężne siły, prawie czterokrotnie silniejsze od oddziałów Zborowskiego. Gdańska milicja widzą jednak pogrom swoich zawodowców również zaczęła uciekać, pociągając za sobą resztę landsknechtów. Polska kawaleria przeprawiła się przez rzekę i ruszyła w pościg, bezlitośnie masakrując spanikowanego przeciwnika. Zwycięstwo armii królewskiej było absolutne. Oddziały Winkelbrucha w samych zabitych straciły przeszło 4,5 tysiąca żołnierzy. Prawie 5 tysięcy Gdańszczan oraz ich najemników poszło do niewoli. Można uznać, że unicestwiona została prawie cała armia zbuntowanego miasta. Armia królewska zapłaciła za to fantastyczne zwycięstwo minimalnymi stratami: 187 zabitych i rannych.
Gdańsk nie chciał się poddać, ale wobec utraty armii polowej mógł już tylko się bronić. Ostatecznie po długim oblężeniu, w grudniu 1577 roku zwyciężył rozsądek i rebelianci ukorzyli się przed królem, uznając jego majestat, przepraszając za swój opór i wypłacając przeszło 200 tysięcy złotych. Stefan Batory z kolei utrzymał dotychczasowe przywileje Gdańska. Wykreowany w ten sposób układ opłacał się obu stronom. Król odzyskał swój prestiż, a Rzeczpospolita umocniła władzę nad Pomorzem Gdańskim. Z kolei miasto tracą polityczną niezależność utrzymało swoją pozycję ekonomiczną, stając się z buntownika wiernym poddanym, broniącym swoich związków z Polską nawet gdy ta padała już pod ciosami sąsiadów. Kto wie, jakby się to wszystko potoczyło, gdyby nie surowa lekcja, jaką Gdańszczanom udzielili pod Lubiszewem hetman Zborowski, jego husaria i węgierska piechota.

Bibliografia:
1. Sikora R., Lubieszów 17IV 1577, Zabrze 2005.
2. Spórna M., Słownik największych wodzów i dowódców polskich, Zielona Góra 2006.
3. Cieślak E., Biernat Cz., Dzieje Gdańska, Gdańsk 1975,
4. Besala J., Stefan Batory, Poznań 2010.

Nazwiska ludzi - cz II (Z. Gloger).

Marcin Bielski
 
Nazwiska ludzi (Encyklopedia Staropolska Z. Glogera).
 
Przy niektórych nazwach położone są imiona, co wskazuje, że nazwy te mogły już być dziedzicznemi lub służyć wspólnie braciom, np.: Paweł Górka (1243), Stanisław Kopyto (1243), Jakób Korytko (1246), Sulisław Mądry (1249), Świętosław Opor (1295), Jan Osina (1250), Otton Prawota (1219), Jakób Rudek (1271), Władysław Sędziwój (1209), Jan Woda (1250), Piotr zwany Wścieklica (1291), Radwan Ząb (1249). Innych zapisano z nazwy lub imienia ojca, np. Paweł Stupowicz (1247), Andrzej Sułkowicz (1238), Dobiesław Sędowicz (1278), Piotr Włostowicz (1200), Mieszko Władysławowicz (1200). Długosz podaje, że w Polsce za czasów Władysława Jagiełły nastał zwyczaj tworzenia nazwisk od posiadłości, t. j. przez dodanie końcówki przymiotnikowej ski lub cki. Zwyczaj ten upowszechnił się w drugiej połowie XV wieku, najprzód u średniej szlachty, bo panowie pisali się jeszcze po staremu: Łukasz z Górki, Jan na Tęczynie i t. p. Nazwiska atoli na ski i cki, tworzone już i w XIV wieku z nazwy wsi rodzinnej lub dziedzicznej, były z początku o tyle tylko sukcesyjne, o ile syn dziedziczył po ojcu tę samą wioskę, z której powstało nazwisko. Jeżeli zaś osiadł w innej, to i nazwisko nowe mu dawano, a tak zdarzało się, że każdy w innej wsi zamieszkały, synowie i ojciec, innych używali nazwisk. Przykład podobny mamy na kronikarzu Marcinie Bielskim (ur. 1495, zm. 1575, pierwszym, który pisał dzieje powszechne po polsku). Po ojcu Marcin nazywał się Wolski, od wsi Woli, ale gdy osiadł we wsi Biała (koło Pajęczna), został Bielskim, a syn jego Joachim już zatrzymał to nazwisko ojcowskie. Paprocki w swoim herbarzu powiada, że gdy Bartosz Remar kupił wieś Wilkowice, synowie jego zostali Wilkowskimi. Nazwiska litewskie tworzyły się, jak pierwotne polskie, okolicznościowo, np.: Trump (krótki), Jawnut (młodzik), Jotkis lub Judejk (czarny), Romejko (od romuss – łagodny), Rustejko (od rustas – groźny). Z nazwisk Jadźwingów dochowały się: Skomont, Kontygerd, Komat, Jundziłł, Borut. Na zakończenie wypisujemy tu z ksiąg miasta Sandomierza z r. 1572 nazwiska ówczesnych mieszczan sandomierskich: Kubalec, Grucki, Ważka, Studniarz, Wierzchołek, Oszustek, Świetlik, Świgoń, Wałaszek i Wałaszkowicz (zapewne syn), Barszcz, Burkat (żona Burkatka), Podwalny (żona Podwalna), Długi (żona Długa), Biskupek, Rybak, Krawiec, Gomołka, Fornal, Wilga, Szczygiełek, Kolipiątek, Królik, Popiołek, Bartnik, Postrzygacz (żona Postrzygaczka), Jakuszek, Januszek, Nabożny, Niewietrzny (żona Niewietrzna), Serny (żona Serna), Zabczyc, Kobiałka, Kocza, Pitul zwany także Pitulskim, Secemin, Osuch, Kuchno, Zabor, Pietrzyk, Piątek, Pełka, Szczuka, Bogacz, Stągniew (zwany innym razem Stogniewek), Kupiec, Zuchnicz, Człąb, Mazurek, Kucharczyk, Latko, Przekupka, Latocha, Wieczorek, Kurek, Kapusta, Leszko, Sadowy, Stary, Zasadka, Bujak, Węchadłowski, Bałta, Długosz, Broniec, Klusek i Kluskowa, Cybula, Dąbrowa, Smoczek, Hilka, Pilch, Swaka i Krzemień.

Nazwiska ludzi - cz. I. (Z. Gloger)

Adam Stanisław Naruszewicz.


Nazwiska ludzi (Encyklopedia Staropolska Z. Glogera)

Nie możemy dziś wyobrazić sobie człowieka bez nazwiska dziedzicznego, t. j. przechodzącego z ojca na syna, w formie niezmienionej. A jednak w Europie nazwiska te upowszechniły się dopiero w XV w., a utrwaliły w następnym. Przedtem każdy wymieniał tylko imię chrzestne i miejsce urodzenia. Giedymin miał syna Olgierda, Olgierd Jagiełłę bez łączności nazwiska rodowego. Szlachcic obok imienia wymieniał herb, włość swoją lub zamek. Naruszewicz w „Historyi narodu polskiego” powiada: „Starożytni Polacy nazywali się najprzód od herbów, np. Ciołek, Jastrzębiec etc, powtóre od wiosek, np. Piotr z Chodźca, z Zakliczyna, po trzecie od imion ojcowskich (jak dotąd Rusini), np. Jan Janowic, Witek Bieniewic, t. j. syn Bieniasza (Benedykta)”. U narodów germańskich nazwisko syna tworzono przez dodanie do imienia ojca końcówki sohn, son, sen, u Hiszpanów ez, u Normandów Fitz (na początku), u Irlandczyków O (Or), u Szkotów Mac, u Arabów i Hebrajczyków ben, u nas wicz. Herb i „zawołanie”, t. j. hasło, zwołujące ród herbowy na wojnę, były więcej dziedzicznemi i u szlachty średniowiecznej zastępowały rodowe nazwisko. Stąd nazwy niektórych herbów stały się nazwami rodów i wielu wsi, które były tych rodów gniazdem i dziedzictwem. Do takich należą: Bogorja, Jastrzębiec, Działosza, Przyrowa, Łada, Dąbrowa, Godzięba, Sulima, Szeliga, Rawicz, Rogala, Dołęga, Doliwa, Cholewa, Skuba, Gerałt, Kossak, Bujno, Kownat, Nieczuja, Radwan, Pomian, Zaręba, Trzaska, Konopka, Grzymała, Tuczyński, Puchała, Bolesta, Odrowąż, Zagłoba i kilkadziesiąt innych. Niektóre nazwiska rodowe potworzyły się z dawnych imion polsko-słowiańskieh, np. Chwalibóg, Wszebor, Sędzimir, Bożym, Dzierżek, Włodek, Bohufał, Gniewosz, Strzębosz, Niemiera, Wojsław, Wojno. Obok nazwisk dziedzicznych, wielu miało „przydomek” lub „przezwisko”, może starsze od „nazwiska” i powszechnie przez lud używane. Przezwiskiem jest przezwanie jednego człowieka przez ogół od jakiegoś jego wybitnego przymiotu, wady, cechy, kalectwa, pochodzenia, rzemiosła, dziwactwa, przyzwyczajenia lub ubioru. Bolesława I z powodu bohaterskiej jego waleczności przezwano „Chrobrym” (już tak nazywano go w r. 1120). Bolesława III (jego pra-prawnuka), który od wrzodu miał skrzywione usta, przezwano „Krzywoustym”. Henryka, księcia śląskiego, z powodu że nosił brodę, gdy inni piastowicze brody golili, przezwano „Brodatym”. Bolesław, drugi z kolei syn Krzywoustego, był „Kędzierzawy”. Z dwuch Władysławów jeden był dla wielkiego wzrostu i długich nóg „Laskonogi”, a drugi, małej postaci, przezwany został „Łokietkiem”. Przezwiska dawano w Polsce zarówno książętom, jak dygnitarzom, szlachcie, kmieciom i najuboższym pachołkom. Dla tych, którzy nie mieli herbów ani dziedzicznej ziemi, przezwiska były potrzebą praktyczną życia codziennego, a w czasach, w których zwyczaj ogólny zastępował prawo, nic dziwnego, że przezwiska ludzi zapisywano w urzędowych dokumentach, jako ich nazwiska: Najstarsze podobne nazwy z dokumentów polskich XI, XII i XIII wieku są: Babka, Baran, Brzestek (r. 1125), Bacz, Biesiekierz, Biały, Broda, Brzuchaty, Byczek, Białowąs (1136), Czarny, Cierpisz, Czarnota, Dąbek, Górka, Gąska, Graza, Gęś, Jajko, Jęzor, Kaczka, Kołomas, Kwasek, Kwiatek, Kwiecik, Kłobuczek, Kłos, Kobyłka, Komor, Kołacz (chłop książęcy), Krak, Kochan, Kramoła, Krasek, Krzykała, Kędziera, Masło, Miedźwiedź, Myszka, Milej, Męka, Nowosiodł, Odolan (Otto), Opoka, Osina, Patoka, Piwona, Piskorz, Podwała, Polanin, Poniat, Piast, Pirwosz, Pomian, Pękawka, Rak, Rozdział, Ratej, Rożek, Swojsa, Sinoch, Śmił, Smogor, Sokół, Stróż, Silca, Targosza, Wilczek, Wgląda, Wilczęta, Wojno, Warga, Wierzbięta, Wyszetrop, Żałoba, Żelazo, Żerucha, Żwan, Żuk, Zabor, Zabrat, Zając, Zajączek, Zajączko, Zator, Zyz.

środa, 28 września 2011

Polska szabla husarska vs katana

Polska szabla husarska "batorówka" z XVII wieku (Muzeum Wojska Polskiego 
ze zbiorów A. J. Strzałeckiego). Na zastawie portret Batorego
oraz wybite "STEFANUS BATORI REX POLONIA".

Polecam mały eksperyment – poproście dziesięć osób o wybranie najlepszej w nowożytnej historii świata broni białej. Zdecydowana większość wskaże japoński miecz samurajski, sławną katanę. Czy naprawdę zasługuje on na swoją opinię? Bez wątpienia stanowił wielki wyczyn techniczny. Kiedy jednak przeanalizujemy jego walory użytkowe, szybko okaże się, że nie była to broń tak doskonała, jak to pokazują współczesne filmy fabularne, kreujące obraz tyleż efektowny, co z reguły daleki od rzeczywistości. Styl szermierki oferowany przez katanę jest nie tyle prosty, ile wręcz toporny. Co gorsza jej obsługa wymaga obu rąk, więc przydatność do walki z konia jest raczej średnia. Jaka broń zasługuje w takim razie na palmę pierwszeństwa? Odpowiedź jest tyleż oczywista, co dla większości – niestety − zaskakująca. Najlepszą krótką bronią białą (sieczną lub kłującą) kiedykolwiek stworzoną przez człowieka była… polska szabla husarska. Jest to broń o tak znakomitych możliwościach, że sławny japoński miecz to przy niej po prostu prymitywny cep.
Historia polskiej szabli husarskiej sięga czasów Stefana Batorego, kiedy to pojawiła się w Polsce szabla węgierska. Była to doskonała broń, pozwalająca na wykonywanie cięć bezpośrednich i zamachowych z łokcia oraz z ramienia oraz wszelkich zasłon statycznych.  Łączyła w sobie wszystkie cechy bojowe wschodnich i zachodnich szabel i mieczy (w tym m.in. samurajskiej katany). Była w swoim czasie najlepszą szablą zarówno do walki pieszej, jak i konnej. Polacy szybko docenili zalety tej konstrukcji, wprowadzając wszakże dwie istotne modyfikacje. Zamknięta (lub półzamknięta) rękojeść polepszyła ochronę dłoni szermierza. Po wewnętrznej stronie rękojeści Polacy dodali również paluch – pierścień pozwalający na przełożenie kciuka. Zmieniał on ułożenie dłoni, poprawiał pewność chwytu oraz zwiększał siłę ciosu. Pozwalał również na zadawanie tzw. cięć odbijanych, wykonywanych szybkim ruchem z nadgarstka. Były one niezwykle skuteczne, nie zostawiały bowiem czasu na obronę, i zadawano je bez sygnalizowania wcześniejszym zamachem. Szabla husarska była główną bronią boczną elitarnej polskiej jazdy husarii (o której w następnym odcinku). Swoją przewagę udowodniła wielokrotnie, wchodząc do narodowej legendy i zyskując  złowrogą sławę wśród przeciwników.
Wróćmy teraz do początkowego porównania naszej szabli z tak hołubioną przez „kulturę masową” japońską kataną. Szabla była cięższa, co - razem z innymi detalami konstrukcji - przekładało się na większą siłę ciosu. Jej klingę wykonywano najczęściej ze stali węglowej, łącząc miękki rdzeń z twardym ostrzem. Dawało to pewną elastyczność konstrukcji i łatwość naprawy uszkodzeń. Klinga katany, wykonana z damastu skuwanego, na skutek wielkiej (nawet przesadnej) twardości mogła kruszyć się jak szkło w starciu z szablą. Samurajowie w ogóle starali się nie parować cięć przeciwnika, ale raczej omijać je, wyprowadzając precyzyjne ataki. Można założyć, że taki styl wobec szabli husarskiej, bardziej manewrowej i umożliwiającej bezpieczne parowanie, byłby raczej mało efektywny. Szablą husarską można było zadać efektywny sztych, chociaż jego wyćwiczenie wymagało długiego treningu (ze względu na dużą krzywiznę). W przypadku katany nawet sztych był w zasadzie cięciem. Obie bronie pozwalały na wykonywanie cięć odbijanych, ale wielką przewagą polskiej szabli był paluch, pozwalający na „pracę” samym nadgarstkiem, oraz jednoręczność, znakomicie ułatwiająca manewrowanie, a przede wszystkim walkę z konia. Korzyści taktyczne były w tym układzie oczywiste. Krótka i z konieczności uproszczona analiza prowadzi do jednego wniosku – nie mamy się czego wstydzić. To, co stworzyli Polacy, jest po prostu lepsze niż doskonała skądinąd, legendarna konstrukcja japońskich rzemieślników, którą tak ekscytuje się cała zachodnia kultura. Wnioski pozostawiam Czytelnikom.
 

Galeria Powstań Śląskich - cz. VI.

III Powstanie Śląskie - powstańczy pociąg sanitarny nr 3. Widoczny szef sanitarny porucznik doktor Kujawski (w okularach). Zdjęcie ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego.

III Powstanie Śląskie - grupa powstańców. Zdjęcie ze zbiorów
Narodowego Archiwum Cyfrowego.

III Powstanie Śląskie - grupa powstańców.
 
III Powstanie Śląskie - oficerowie wojsk powstańczych.

Bitwa pod Lubiszewem Tczewskim (17 kwietnia 1577 r.). Cz. I.

Jastrzębiec- herb hetmana Jana Zborowskiego.

Świetne zwycięstwo pod Lubiszewem Tczewskim jest jednym z najmniej znanych epizodów naszej historii. Polacy rozgromili w tym starciu prawie 6-krotnie silniejszego przeciwnika. Jakoś dziwnie wyparliśmy tą bitwę z pamięci. Być może dlatego, że była ona częścią wojny de facto domowej, starcia nowego króla Rzeczypospolitej Stefana Batorego ze zbuntowanym Gdańskiem. Źródłem konfliktu było poparcie przez Gdańszczan kandydatury cesarza Maksymiliana II Habsburga, który po ucieczce Henryka Walezego chciał zagarnąć polski tron. Batory ubiegł go jednak szybką koronacją. Habsburg wkrótce zmarł, a Gdańsk znalazł się w bardzo niezręcznej sytuacji. Nowy władca postąpił cokolwiek lekkomyślnie, dążąc do ukarania potężnego miasta za popieranie konkurenta, czym pośrednio sprowokował otwarty konflikt. W 1576 roku Gdańszczanie zaciągnęli prawie 3,5 tysiąca niemieckich landsknechtów (najemna piechota) oraz rajtarów i artylerię. Sami zmobilizowali milicję mieszczańską w sile ok. 10 tysięcy dobrze wyposażonych i uzbrojonych żołnierzy. Całością dowodził Hans Winkelbruch von Köln. Dysponując tak znaczącą siłą planował uderzenie w kwietniu 1577 roku na Prusy Królewskie. Jako cel pierwszego uderzenia obrał Tczew. Batory odpowiednio wcześniej, wobec otwartej rebelii grożącej odcięciem Polski od morza, wysłał przeciwko gdańskiej armii oddziały hetmana Jana Zborowskiego. Liczyły one w sumie ok. 3,1 tysiąca zbrojnych i obozowały właśnie w Tczewie. 16 kwietnia Zborowski odesłał jedną trzecią swoich sił (głównie uzbrojoną czeladź) do Gniewu, aby zabezpieczyć go przed spodziewanym atakiem. Zostawił sobie około 1200 kawalerzystami (w tym przeszło 500 husarzy) . Jego piechota liczyła ponad 600 węgierskich strzelców (hajduków) z 2 działami. Cały czas uważnie śledził ruchy przeciwnika, i mimo olbrzymiej przewagi Winklebrucha postanowił wydać mu bitwę. Jego decyzja z pozoru może wydać się szaleństwem. Przeciwnik był prawie 6-krotnie liczniejszy. Być może inna armia wycofała by się w takiej sytuacji. Zborowski był jednak doskonałym, doświadczonym dowódcą, pewnym siebie i swoich żołnierzy. Jego oddziały tworzyli świetnie wyszkoleni i doświadczeni zawodowcy. Miał też najlepszą kawalerię ówczesnej Europy – husarię. Przeciwnik mimo wielkiej przewagi w przeważającej części składał się z doskonale prezentującej się, ale słabej jakościowo milicji. Uwzględniając powyższe hetman Zborowski zdecydował się walczyć. Jako miejsca starcia wybrał przeprawy przez Motławę, na zachód od Tczewa.
Winkelbruch prawdopodobnie spodziewał się, że znacznie słabsi liczebnie Polacy ustąpią bez walki Kiedy 17 kwietnia jego oddziały przybyły pod Tczew okazało się, że nie uciekli, ale szykują się do starcia. Ufny w przewagę własnej armii postanowił atakować. Jego plan był bardzo prosty. Tczew miał zaatakować płynący Wisłą na 4 jednostkach oddział landsknechtów. Główne siły gdańskiej milicji otrzymała zadania związania oddziałów Zborowskiego na pozycji pod Rokitkami. Rolę masy obchodzącej Winklebruch powierzył zawodowej piechocie i kawalerii ( w sumie prawie 3,7 tysiąca żołnierzy), którzy od południa mieli zaatakować Polaków walczących z milicją. Szybko okazało się jednak, że starło się tego dnia dwóch dowódców, z których jeden o klasę przerastał drugiego. Zborowski bardzo szybko zorientował się w zamiarach przeciwnika. Zablokował przeprawę pod Rokitkami i wydzielił oddział do obronny Tczewa. Główne siły, czyli ok. 1160 jazdy i 600 piechoty (bez artylerii) ruszyły pod Lubiszew … na 5-krotnie silniejszego przeciwnika.

wtorek, 27 września 2011

Czary i czarownice (cz. VII). Z. Gloger.

Biskup Konstanty Brzostowski.

Czary i czarownice (Encyklopedia Staropolska Z. Glogera).
W r. 1726, odprawiwszy z duchowieństwem swem synod, ponowną w tymże duchu wydał odezwę (Encyklop. kośc. III, 640). Tejże treści listy pasterskie ogłaszali: Brzostowski, biskup wileński, i synody: poznańskie r. 1720 i 1738, płocki r. 1733, żmudzki 1752, kijowski 1762 i kilka innych. Potrzeba było sceny, któraby wstrząsła i oburzyła całą Rzplitę, aby wywołać znaną uchwałę sejmową, znoszącą karę śmierci w sprawach o czarodziejstwa. Taka scena straszna odegrała się r. 1775 we wsi Doruchowie, w pow. Ostrzeszowskim, ziemi Wieluńskiej, na granicy Szląska, gdzie zginęło na stosie 14 kobiet, podejrzanych p sprowadzenie chorób i suszy za pomocą czarów. Jakoż gdy na sejmie r. 1776 król zażądał zniesienia tortur, a Wojc. Kluszewski, kasztelan biecki, zniesienia kary śmierci za czary, sejm jednomyślnością przyjął obadwa wnioski i wówczas to stanęła konstytucja, zabraniająca używania tortur we wszystkich sprawach kryminalnych, a kary śmierci w sprawach o czary (Vol. leg. VIII, f. 882, tit: „Konwikcje w sprawach kryminalnych”). Pozwalamy sobie artykuł niniejszy zakończyć przypomnieniem jego czytelnikom dogmatu, uznanego w nauce dziejów, że w sądach o przeszłości, miarą jedynie sprawiedliwą i jedynie krytyczną jest miara porównawcza.
----------------------
koniec

Bitwa pod Kircholmem (27 września 1605 r).

Kircholm 1605 r. W tle, na wzgórzu, hetman Chodkiewicz ze sztabem. 
Mal. W. Kossak.

Jedno z najefektowniejszych zwycięstw w polskiej historii i wielki dzień naszej superkawalerii – husarii. Przeciwnik miał nie tylko znaczną przewagę liczebną, ale też nieporównywalną siłę ognia i dobrą pozycję. Zdawałoby się …. sprawa przesądzona, a jednak Chodkiewicz w ciągu niecałych 3 godzin dosłownie zmiażdżył szwedzką armię. Zwyciężyła taktyka i porażająca skuteczność polskiej jazdy.
Bitwa była kulminacyjnym starciem polsko – szwedzkiej wojny o Inflanty. Po serii dotkliwych porażek w bitwach z oddziałami Krzysztofa Radziwiłła „Pioruna” i Jana Zamoyskiego król Szwecji Karol IX Sundermański postanowił rozstrzygnąć wojnę na swoją korzyść zdobywając Rygę. W sierpniu 1605 roku obległ ją korpus Joachima Mansfeldta. Tym razem przeciwnikiem Szwedów był hetman polny litewski Jan Karol Chodkiewicz (w 1604 roku pobił Szwedów pod Białym Kamieniem). Mając znacznie mniejsze siły mógł albo zaatakować wroga pod murami Rygi, albo sprowokować bitwę na swoim terenie. Wybrał to drugie rozwiązanie. Aby dobrze przygotować się nie zaniedbał niczego – łącznie z dezinformacją przeciwnika, którego przekonał, że jego siły są nie tylko słabe, ale zdemoralizowane i w walce łatwo ulegną.
25 września 1605 roku Szwedzi rozbili pod Rygą polski podjazd. Do niewoli dostał się towarzysz husarski Tomasz Krajewski. Przesłuchiwany powiedział dokładnie to, co chciano od niego usłyszeć – że wojska Chodkiewicza są nieliczne i zmęczone. Trudno dzisiaj orzec, czy Krajewski był przypadkowym jeńcem czy też była to akcja polskiego wywiadu. Faktem jest, że utwierdził Szwedów w przekonaniu o czekającym ich pewnym zwycięstwie. Karol IX wydał nawet dla swojego sztabu ucztę, na której rozdzielał przyszłe łupy po pokonanych Polakach (!). W nocy z 26 na 27 września Szwedzi zwinęli oblężenie Rygi i ruszyli do oddalonego o 13 km Kircholmu, gdzie obozowała armia Chodkiewicza.
Rankiem 27 września obie armie rozwinęły się do bitwy. Chodkiewicz dysponował 1040 żołnierzami piechoty wspartymi przez kilka lekkich dział. Jego kawaleria liczyła około 2400 ludzi (w większości była to husaria). Piechota w dwóch kolumnach stanęła w pierwszej linii. W lukach między piechotą Chodkiewicz umieścił 300 husarzy porucznika Wincentego Wojny. W drugiej linii stanęli husarze Teodora Lackiego, a za nimi konni ochotnicy. Prawym skrzydłem (ok. 700 husarzy oraz konni ochotnicy w dwóch rzutach) dowodził rotmistrz Jan Piotr Sapieha. Na lewym stanęło około 900 kawalerzystów Tomasza Dąbrowy.
Szwedzi rozwinęli swój szyk na rozległym wzgórzu ok. kilometra od pozycji Chodkiewicza. Mieli w sumie około 8500 piechoty i 2500 kawalerii oraz 11 dział. W pierwszej linii stanęło 7 półregimentów piechoty (po ok. 650 ludzi każdy) pod dowództwem Andersa Lenartssona, za nimi 6 półregimentów jazdy (w sumie ok. 1500 ludzi). Na prawym skrzydle stanęła jazda hrabia Mansfeldta, a na lewym pułkownika Brandta. W drugim rzucie stanęła reszta piechoty oraz odwód złożony z 5 półregimentów jazdy.
Ponieważ Szwedzi trwali na swojej pozycji Chodkiewicz polecił Dąbrowie wykonanie manewru pozorowanej ucieczki. Banalnie prosty i zdawałoby się „oklepany” fortel zadziałał bezbłędnie. Pierwszy rzut armii szwedzkiej zszedł ze wzgórza i rozpoczął atak. Wchodzący pod górę Szwedzi dostali z bliska silny ogień polskiej piechoty i artylerii, po czym uderzyła na nich husaria Wojny i rajtarzy kurlandzcy. Rajtaria Mansfeldta próbowała ratować własną piechotę, ale w starciu z najlepszą kawalerią ówczesnej Europy nie miała żadnych szans. Dąbrowa rozbił i odrzucił szwedzką jazdę po czym uderzył od tyłu centrum szwedzkiego pierwszego rzutu. Husaria razem z lekką jazdą szybko złamały szyk piechoty Lenartssona, zmieniając ją w bezładnie uciekający, spanikowany tłum. Anders Lenartsson poległ, podobnie jak książę Fryderyk Luneburski, którego śmiertelnie ranił sam Dąbrowa.
Rozbite oddziały pierwszego rzutu armii Karola IX zmieszały drugą linię uniemożliwiając wprowadzenie jej do walki. Aby zyskać czas konieczny dla uporządkowania szyku król szwedzki rzucił przeciwko prawemu skrzydłu polskiej armii pozostałe siły własnej kawalerii. Jan Sapieha mimo przewagi Szwedów szybko rozbił pierwszą linię przeciwnika i związał w walce drugą.
Chodkiewicz wysłał jako wsparcie prawego skrzydła grupę Lackiego. Rozbił on uderzeniem z flanki rajtarię walczącą z jazdą Sapiehy. Zniszczył też oddziały, które próbowały kontratakować, po czym ścigając niedobitki wyszedł na tyły armii szwedzkiej. Część oddziałów Karola IX wciąż jeszcze broniła się w zabudowaniach Kircholmu. Na wzgórek kościelny zajęty przez szwedzki sztab Chodkiewicz rzucił całą piechotę. Błyskawicznym atakiem zajęła ona tą pozycję i był to koniec szwedzkiego oporu. Niedobitki armii Karola Sundermańskiego uciekały w panice ku morzu, gdzie na ryskiej redzie czekała szwedzka flota. Ścigała ich polska jazda i łotewscy chłopi, mszczący się za liczne rabunki i gwałty. Sam Karol cudem uniknął śmierci, kiedy zabito pod nim konia. Swojego oddał mu przyboczny rajtar, Henryk Wrede, który czyn ten przypłacił życiem.
Historycy oceniają szwedzkie straty w tej bitwie na 6-9 tysięcy ludzi. Zginęła prawie cała piechota. Przepadła artyleria i tabory . Z kawalerii na okręty dotarło zaledwie kilkuset jeźdźców. Polsko – litewskie - kurlandzkie straty to około 100 zabitych (zginęło 13 towarzyszy husarskich) i ponad 200 rannych (w tym Lacki, Wojna i Dąbrowa). Padło również około 150 koni.  Bitwy nie przeżył też wspomniany na początku towarzysz husarski Tomasz Krajewski. Widząc klęskę swojej armii Karol Sundermański osobiście przebił go rapierem.

poniedziałek, 26 września 2011

Czary i czarownice (cz. VI). Z. Gloger.

Biskup Stanisław Szembek
Czary i czarownice (Encyklopedia Staropolska Z. Glogera)
Ząbkowicz w przedmowie do przyniesionego z obczyzny „Młotu na czarownice” narzeka, że w Polsce sądy czarów nie karzą, bo w nie ludzie nie wierzą, albo jeśli wierzą, lekce je ważą. Dlatego opisał: jakich sposobów czarownice używają i jak się ich czarów obronić i od nich leczyć: „Com wziął (mówi) z rozmaitych doktorów, teologów i w niemieckiej ziemi na tę bezbożność inquisitorów, w język polski przetłumaczywszy”. Nauka w las nie poszła, bo odtąd spotykamy egzekucje. Sprawy czarownic sądzono w Polsce podług praw niemieckich, gdyż polskie prawodawstwo wcale się tem nie zatrudniało. Pomimo, że statut oddawał duchowieństwu sprawy o czary, te jednak wszystkie były sądzone przez urzędy miejskie i wiejskie. Zaczęli się o udział w nich dopominać biskupi, ale zapóźno, bo dopiero po r. 1700, gdy przez cały wiek XVII jeden tylko Florjan Czartoryski, biskup kujawski, podniósł głos oburzenia na nadużycia sądów niższych: że odmawiają obwinionym obrońców, że w wyrokach nie wymieniają przyczyn potępienia obwinionych, że nie pozwalają apelować od wyroku tortury, a tem samem sądzą nieważnie; że wymyślają nowe sposoby tortur nieznane w prawie i w nich dopuszczają się nadużyć; że na torturach zostające pytają o wspólniczki, poddając im nazwiska i nie spuszczają z mąk, dopóki nie wymienią podsuniętych sobie osób, a jeśli po torturach odwołają wyznanie, znowu je biorą na męki; że umarłym w więzieniu odmawiają pogrzebu chrześcijańskiego i grzebią je pod szubienicą. Za główny powód tych błędów uznaje szlachetny biskup kujawski to, że sprawy czarownic sądzą ludzie bez nauki, częstokroć czytać nieumiejący, że co zdaje się im zaczarowanem, pospolicie pochodzi z przyczyn naturalnych, których prostacy nie znają. Sędziom zabrania kogobądź podawać na męki z samego oskarżenia łub wieści bez dowodów, również pławić, więzić i wydawać wyroki, nim cały proces do biskupa odesłany nie zostanie. Oświadcza, że chce, aby pierwej teologowie osądzili, czy postępek jest magją karygodną, czy tylko prostym zabobonem i przesądem. Za nieposłuszeństwo grozi sędziom klątwą i mówi, że radby, aby przestano ścigać czarownice, a raczej wykorzeniano inne zbrodnie, nie z głupoty, jak czary, ale ze złości pochodzące. Ks. Z. Chodyński wyznaje, iż z poczuciem chluby narodowej przywodzi następne słowa Czartoryskiego, za które należy mu się cześć wiekuista: „Życzymy nakoniec i napominamy wszystkich sędziów, którzy mają żarliwość świętej sprawiedliwości, aby karali grzechy, jednak nie tajemne i których trudno dowieść, ale tylko jawne, np. zabójstwa, kradziestwa, wydarcia, oszukiwania i gwałty, zdrady w kupiectwach, w rzeczach, do odziewania, albo pożywienia należących. Cudzołóstwa także, obciążenia ubogich, pijaństwa, świąt nieświęcenie, potwarze i t. p.; szpetna albowiem i nieprzystojna rzecz jest, opuściwszy jawne grzechy, pytać się o tajemnych”. Oryginał okólnika z pieczęcią tego wielkodusznego biskupa, wydany w Smardzewie d. 11 kwietnia 1669 r., wyprzedzający myślą o cały wiek wszystkie prawodawstwa europejskie, przechowywany jestw archiwum kapituły włocławskiej. Książka „Czarownica powołana” (zapozwana), wyrzucając także sądom niesprawiedliwość i nadużycia, pławienie surowo gani, mówiąc, że znajduje się ono tylko w Niemczech, skąd je Polska przyjęła. Kanony kościelne surowo zakazują prób przez pławienie, przez rozpalone żelazo, wodę zimną lub gorącą, bo to od pogan Longobardów poszło i głupie jest. Synod łucki z r. 1607 zabrania duchownym czytać i posiadać dzieła astrologiczne, które utrwalają przesądy i zabobony, i nakazuje plebanom upominać parafjan, aby takich książek nie kupowali i bajkom przez nie rozsiewanym nie wierzyli. Synod warmiński r. 1610 wylicza długi szereg różnych praktyk zabobonnych owego czasu i nakazuje spowiednikom surowo naganiać je przy spowiedzi. Synod wileński r. 1717 poleca na kazaniach i w katechizmach występować przeciwko zabobonom czarnoksięskim, a kijowski r. 1762 chce, aby plebani dowiadywali się, kto w ich parafii wykonywa praktyki zabobonne, zaklinania, wróżby i t. p. Obszerniej nad środkami moralnymi przeciwko praktykowanym między ludem gusłom, zwanym czarami, rozwodzą się synody: poznański r. 1720 i płocki r. 1733. Niekiedy groźbą starano się wykorzeniać praktyki czarnoksięskie. Tak synod przemyski r. 1641 każe donosić biskupowi o ludziach, trudniących się czarodziejstwem, i ogłasza na nich klątwę ipso facto, od której sam tylko biskup może rozgrzeszyć. Toż samo uchwalono na synodzie płockim r. l643 i włocławskim r. 1653. Biskupi polscy, biorąc w opiekę nieszczęśliwe ofiary zabobonnej ciemnoty lub złości ludzkiej, często podnosili głos w obronie mniemanych czarownic. Oni to wyjednali dekret królewski asesoryjny r. 1672 i inny r. 1673, ograniczające jurysdykcję sądów świeckich, a gdy to nie pomogło, biskup kujawski, Stanisław Szembek, uzyskał reskrypt króla Augusta II z d. 5 maja 1703 r., zabraniający sądzić sprawy czarownic sędziom miejskim pod karą tysiąca dukatów, a wiejskim pod karą śmierci. Inni biskupi, opierając się na tym reskrypcie i na zwoływanych często w dobie saskiej synodach djecezjalnych, wydawali surowe upomnienia do władz świeckich, dyktowane głosem szczerej boleści. Ten głos biskupów odbijał się w sercach niższego duchowieństwa, które wpływem swoim na sędziów przyczyniało się do zmniejszenia liczby nieszczęśliwych ofiar po małych miasteczkach, gdzie czarownice były najzapalczywiej ścigane. Przerażający widok okrucieństw stawia nam przed oczy dziełko p. n. „Przestrogi duchowne sędziom, inwestygatorom i instygatorom czarownic”, napisane przez ks. Serafina Gamalskiego franciszkanina, wydane w Poznaniu roku 1742, a dedykowane Szembekowi, arcyb. gnieźn. Rupniewski, biskup płocki, w liście swoim pasterskim przy objęciu rządów djecezyi (r. 1722) surowo naganił rządy świeckie, że w zabobonnie prowadzonych śledztwach przeciwko czarownicom najgrubszych dopuszczają się błędów, używając niegodziwych sposobów przekonania obwinionych.

Wpływy węgierskie w Polsce XVI i XVII wieku (A. Brückner).

Kasper Bekesz (węg. Gáspár Békés de Kornyát oraz Kornyáti Bekes Gáspár, ur. 1520, zm. 7 listopada 1579 w Grodnie) – magnat węgierski, hrabia na Fogaraszu, pretendent do tronu w Siedmiogrodzie, podskarbi księcia Jana Zygmunta, dowódca węgierski w służbie Rzeczypospolitej.

Wpływy węgierskie w Polsce XVI i XVII wieku (A. Brückner).

Węzły z Węgrami były ścisłe. Jeszcze panowali Jagiellonowie w Budzie, a żenił się Zygmunt z Barbarą Zapolyanką, nad której przedwczesną stratą i król, i naród bolał. Łączyła oba narody spólna służba wojskowa: służyli Polacy u Węgrów — taki Adam Czahrowski z drobiazgu, co się nawet w literaturze zbiorem niewybrednych wierszy zapisał (ułożył nawet dwuwiersz węgierski); przychodziło także do sporów, np. Węgier zarzucał Polkom, że są wszystkie nierządnice, na co Sienieński odparł: „nasze nierządnice rodzą cnotliwych synów; wasze cnotliwe Węgierki samych łotrów”. O Wągrach w służbie polskiej jeszcze więcej słychać, por. pamięć arianina Bekiesza w Wilnie, górę i wierszem, niby spowiedzią jego, uwieczniono. Ale i bez służby bawili Węgrzy w Polsce; pierwszy poeta węgierski, Walenty Balassi (1551—1594), dzielny żołnierz (Zamoyski wzywał go do zorganizowania hufca węgierskiego przeciw Turkom), przebywał wiele w Polsce, a w zbiorze jego wierszów (wydanych z jedynego odpisu w r. 1879) znachodzimy melodie polskie. I tak: nr 15, Do pszczół (z prośbą, by nie siadały na ustach kochanki) ma się śpiewać na polską nutę Byś ty wiedziała; na tę samą nutę i nr 22 (poeta przesyła jej sygnet z pelikanem: tak on gotów krew wylać); nr 50, o awanturze miłosnej wiedeńskiej, śpiewać na nutę polską A pod liesem (lasem?); nr 72 wiersz religijny: „pieśń polska od słowa do słowa i na tę sarnę melodię Blahoslaw (!) nas eta”; przy końcu wiersz o polskiej lutnistce, w której się gorąco rozkochał:

Zuzanna w mym sercu ogień ku sobie nieci,
Przez Kupida mnie w miłość wpędza;
Jej lice piękne
Jak piwonie świeże,
Jej jasny włos
Jak słońca promień
Albo żółtość szczerego złota;
Szczupła jej postać...
(tekst pierwszej zwrotki, ale o Zuzannie śpiewał on już w swej wiedeńskiej pieśni). Na koniec wiersz o jednym rymie, jakiś Versus latricanus (?), utwór do jakiejś kortyzanki Annuśki Budowskionki; między innymi pyta:

Jędrna Annuśko,
Czemu mi się srożysz...
Patrz, jak ochocze wszystkie, co tańczą itd.

Te pieśni, zdaje się, ogólnie tańcami były. Autor wymienia jakiegoś Malgrudiana (?), którego tłumaczy. Działali w Siedmiogrodzie jezuici polscy, np. ksiądz Wujek; właśnie z Siedmiogrodem łączyły naszych arian ścisłe stosunki wzajemne. Obok wyznaniowych były i inne: siedmiogrodzkie konie (sekiel farbowany) i prasy winne były u nas znane.
Silniejsze nierównie były wpływy, co od nas do nich szły. Kraków w pierwszej połowie wieku był zawsze jeszcze uczelnią węgierską; uczniem krakowskim był i słynny Siedmiogrodzianin Honter, apostoł protestantyzmu węgierskiego, autor gramatyki łacińskiej drukowanej w Krakowie; to ustało, gdy Węgry „zheretyczały”; jeszcze pojawiały się druki węgierskie w Krakowie. Mohacz i Buda silnie się w Polsce odbiły (o Budzie długi wiersz się przechował); przez Izabelę, Zapolyę, i ich syna, domniemanego dziedzica po Zygmuncie Auguście, splotły, się z Węgrami losy niejednego magnata (Jarosz Łaski!) i wojaka, który na dwór siedmiogrodzki śpieszył (Gruszczyński np., co niemal album Polaków siedmiogrodzkich za wzorem Rejowym wypisał); wybór Batorego te węzły wzmocnił — mimo zaciętych przeciwników, na których później trafił. Ale to były wpływy, jeśli wojskowość pominiemy, zewnętrzne: strój narodowy kontusz i delia, magierka i kopieniak (płaszcz), katanka (katona ‛żołnierz’) i ciżmy, forga (kita) i kołpak — to wszystko węgierskie, jak nazwy dowodzą; dalej pojawiała się już na dworach pańskich służba węgierska, hajducy, rekrutujący się nie tak z Węgrów, jak z Słowaków-Matiasów, których nieurodzajne góry między „Lachów” spychały; z ich trybu niejedno słówko w obieg poszło, dziś znowu zapomniane; węgierską piechotę utrzymywali panowie świeccy i duchowni; opierał się o nią Batory. Już od poprzedniego wieku zjawiali się między Karpatami i Bieszczadami wołoscy pasterze, tworząc całe wsi wołoskie z kniaziami na czele; od nich to otrzymały nasze góry nazwy wołoskie; ich osobliwsze gospodarstwo, zanim się w końcu nie wynarodowili, swoim odrębnym słownictwem przetkało nasze mleczarskie, do dziś w górach używane. Z dziczą wołoską samą, co nieraz celem dla fantastycznych wypraw pańskich i kozackich służyła (a nawet jeszcze w pierwszej połowie wieku Pokuciu strasznie się we znaki dawała), stosunków kulturalnych jeszcze nie było; jeszcze tkwiła ona sama zupełnie w pisemnictwie słowiańskim (bułgarskim).

niedziela, 25 września 2011

Czary i czarownice cz. V. (Z. Gloger).

Prof. Jan Rostafiński. Fot. ze zbiorów 
Narodowego Archiwum Cyfrowego.

Czary i czarownice (Encyklopedia Staropolska Z. Glogera).
Wiek XIX przynosi już nam starą tradycję w szacie wiersza humorystycznego:
.........ująwszy gromnicę,
Palił ławnik z burmistrzem w rynku czarownicę;
Chcąc jednak pierwej dociec zupełnej pewności,
Pławił ją na powrozie w stawie podstarości.
Zdejmowały uroki stare baby dziecku,
Skakał na pustej baszcie djabeł po niemiecku.
Krzewiły się kołtuny czarami nadane,
Gadały po francusku baby opętane,
A czkając na krużgankach po miejscach cudownych,
Nabawiały patrzących strachów niewymownych.

Przyszła wreszcie kolej na naukowe badanie dawnych przesądów, czarów i roślin czarodziejskich, a prawie wszyscy autorowie, piszący u nas o tym przedmiocie, byli przekonani, że owe wierzenia wśród ludu są wyobrażeniami, zachowanemi jeszcze z prastarych czasów pogańskich. Pierwszy Barwiński w dziele na swoje czasy znakomitem p. t. „Studja o literaturze ludowej ze stanowiska historycznej i naukowej krytyki” (Poznań, 1854, tomów 2) zajął wśród pisarzy sobie współczesnych wręcz odmienne stanowisko, wykazując, jaką drogą przesądy o roślinach przechodziły z dawnej literatury do ludu. Drugą wysokiej wartości w tym przedmiocie pracą jest „Zielnik czarodziejski” prof. Józefa Rostafińskiego (Kraków 1893), który przyszedł do przeświadczenia, że chrześcijaństwo i idąca w ślad za niem kultura zatarły zupełnie pierwotne wyobrażenia naszego świata pogańskiego. Nastąpiło to w znacznej części w wieku XVI za pomocą popularnej polskiej literatury ludowej, o której prof. Rostafiński wydał w r. 1888 osobną rozprawę (Nasza literatura botaniczna XVI w., oraz jej autorowie lub tłómacze). Do tej to literatury tak wpływowej należą w pierwszym rzędzie „Ogrody zdrowia”, które miały 4 wydania (w latach 1534, 1542, 1556 i 1568). Następują potem „Księgi o gospodarstwie” Piotra de Crescentis w dwuch wydaniach z lat 1549 i 1571. Dalej „Lekarstwa doświadczone, które zebrał uczony lekarz p. Jana Pileckiego”. Kraków 1564. Wiek XVI kończy się na „Herbarzu polskim” (roślinnym) Marcina z Urzędowa, wydanym r. 1595. Najobfitszego plonu z wieku XVII dostarczył zielnik Szymona Syreńskiego, wydany r. 1613 i rokiem późniejszy „Młot na czarownice”, dalej Zawacki Teodor, wydany r. 1616 i przedrukowany w latach 1620, 1637, 1643 i 1647, Pedemontan, Haur, „Sekreta białogłowskie” i wiele, wiele innych. Jeżeli zważymy, że sam zielnik Syreńskiego obejmuje przeszło 1500 stron in folio ścisłego druku, naszpikowanych tysiącami przesądów, pojmiemy, jak potwornie obfitą była ta strawa, płynąca przeważnie z zachodu i południa Europy do Polski dla nakarmienia ogółu polskiego, łaknącego, tak jak wszystkie inne, wszelakich sekretów i wiedzy, w codziennem życiu stosowanej. Prof. Rostafiński z literatury powyższej spożytkował do swego „Zielnika czarodziejskiego” wszystko, co się tyczy chorób ludzi i zwierząt, czarów, duchów, wróżb, wpływu roślin na: miłość, zgodę, niezgodę, wymowę, pamięć i t. d. Dowiadujemy się tu między innemi, że ziele „Dziewięćsił”, włożone dzieciom do kolebki, zachowywa je „od złego urzeczenia bab”. „Boże drzewko” dobrze jest przeciw czarom w małżeństwie w łoże słać. „Dębowe liście i drzewo są środkiem przeciw czarom, a dymu z liści dębowych czart się boi”. „Dziewanna” oddala czary, „wymowność dawa, język wolny czyni ku wymowności...” „i tam, gdzie rad siadasz, pokrop tą wódką, a będą przy tobie dobrzy duchowie ku potwierdzeniu ciebie...” „Dzięgiel noszony zabezpiecza od zczarowania personę i dom...” „żuty serce smętne rozwesela...” „strachy, cienie nocne odpędza...” „Gwoździki kramne czynią mocnych w małżeństwie...” „Koszyszczko miłośnie zczarowanym pomaga...” „Lubczyk dobry jest przeciw czarom rzuconym na bydło...” „Oman wszczął się z łez Heleny...” „tęskność oddala, serce uwesela, człowieka wdzięcznego, miłego i przyjemnego czyni, kłopot odpędza i zapomnienie przywodzi, cerę cudną czyni...” „Pietruszka paniom niepłodnym służy...” „Pięciornik... kto co od króla będzie żądał, otrzyma wszystko, mając przy sobie to ziele, albowiem czyni człowieka wymownym i przyjemnym...” „Piołun pod podeszwami noszony rozbudza apetyt...” „Piwonia... (korzeń i nasiona) lekarstwo dla opętanych i przeciw czarom...” „Pokrzyk roślina jest czarodziejska...” „Pokrzywa trzymana w ręku ze złocieniem zabezpiecza od strachów i widm...” „Polej kreteński, kto chciwy czci, chwały i uwielbienia, ma go nosić przy sobie...” „Przestęp noszony na szyi chroni od czarów...” „Rośnik noszony na szyi zamienia nieprzyjaciół w przyjaciół, we wszelkich zawodach daje szczęście, chroni przed czarami...” „Rozchodnik używa się do czarów z pokrzywą...” „Ruta, zebrana przed wschodem słońca i używana na surowo, dobra przeciw czarom...” „Słonecznik mężom sił dodaje...” „Szafran w miarę użyty rozwesela serca, nadużyty czyni człowieka smutnym...” „Szałwja – jak zapewnia Syreński – tak jest skuteczna do płodności, że w Egipcie po morowem powietrzu przymuszano pozostałych mieszkańców do jej picia...” „Trędownik, zbierany przed wschodem słońca i jedzony na surowo, służy przeciw czarom” i t. d. Wracając jeszcze do procesów przeciwko czarom, to – jak twierdzi ks. Z. Chodyński w obszernej i gruntownej pracy swojej, temu przedmiotowi poświęconej – najdawniejszy przepis prawa prowincjonalnego polskiego o czarnoksięstwie znajdujemy w synodzie prow., odbytym r. 1279 przez Filipa, legata papieskiego w Budzie na Węgrzech, powtórzony później i uzupełniony w ustawach Mikołaja Trąby, arcybiskupa gnieźn. za Wład. Jagiełły, a zgodny z duchem łagodności chrześcijańskiej. Czytamy tam: „Ze społeczności wiernych wyłączamy i wyklinamy wszystkich czarowników (sortilegos), którzy czynią czary przez wzywanie djabłów, lub użycie rzeczy poświęconych, surowo zabraniając, aby nikt, oprócz własnego ich biskupa, nie dawał im rozgrzeszenia, wyjąwszy w godzinę śmierci; inni zaś czarodzieje mogą być rozgrzeszeni przez miejscowych kapłanów, po naznaczeniu im odpowiedniej pokuty”. Już z synodu prowinc. r. 1248 dowiadujemy się, że do czarów i zabobonów używano wody chrzestnej, olejów Św., a nawet najśw. Sakramentu. Długo jednak nie znajdujemy przykładów, aby kto za nie śmierć poniósł. Dopiero za najświetniejszych czasów dla różnowierstwa, a przed wprowadzeniem do nas jezuitów, sejm r. 1543 zajmuje się sprawami czarnoksięstwa. Że zaś tego rodzaju występki połączone były zwykle z zamiarem szkodzenia drugim, przeto i sądy świeckie zaprzątały się niemi, wymierzając kary kryminalne. Odtąd dzieje zaczynają notować procesy o czary, a przepisów do nich dostarczyli nam Niemcy". 

sobota, 24 września 2011

Włoskie wpływy w Polsce XVI i XVII wieku. (A. Brückner).

Herb Rodziny Montelupich (Wilczogóra).

Włoskie wpływy w Polsce XVI i XVII wieku.
Dzieje kultury polskiej, A. Brückner)

Z Włochami znano się od wieków; wyjazdy na studia, podróże rzymskie (a niegdyś i awiniońskie), przypływ legatów, komisarzy, sekretarzy papieskich były tego podkładem; od XIV i XV wieku zjawiali się coraz liczniej kupcy, górnicy, awanturnicy, uczeni; dawniej raczej luźnie, od końca XV wieku masowo. Wyjazdy do Włoch i inwazja włoska połączyły dziwnie oba kraje mimo wielkiej odległości ziemi a odmienności typu. Polak wzdychał do Włoch; one zdawały mu się jedynym krajem szlachetnych, naśladowania godnych obyczajów, środowiskiem nauki i sztuki, wzorem urządzania państwa i życia. Tu uczył się wytworniejszej towarzyskości, trzeźwości, mierności; oduczał się pijatyki, kosterstwa, żarłoctwa; tu przyjmował mody, tańce, muzykę; podziwiał przyrodę i sztukę, bił kornie czołem żywym wspomnieniom świata starożytnego czy świętościom chrześcijańskim.
Trwał przez cały wiek ten nieprzeparty urok; wszystko, co włoskie, od stroju i mowy, od kapeli i kawałkatora, od towarów (bławatów, sukna) i wiktuałów (włoska ogrodowizna) do urządzenia służby i stołu — imponowało samym swoim pochodzeniem; każdy przywoził z Włoch coś więcej, ogładę, dworskość, wykwintność; przed „Włochem” Tomickim Piotrem wstydził się kardynał Fryderyk sporych polskich kielichów, kazał je chować; od nich uczono się nawet skracać biesiady i mniej hołdować „materii”. Przekonanie o wyższości Włochów było ogólne; oni nadawali ton w życiu, sztuce i nauce; Włochów powoływano na katedry; z Włoch sprowadzano budowniczych, rzeźbiarzy, medalierów; wszelki zbytek, rękawiczki i perfumy, szkła i krezy, obrazy i serwety, sajany i facelety, dochodziły nas z Włoch. Jedni Włosi ściągali za sobą drugich, a rok 1518, kiedy w orszaku Bony około 280 Włochów i Włoszek wjechało do Krakowa i rozpanoszyło się na Wawelu, był niemal zwrotnym. Bona otaczała się najchętniej rodakami, chociaż, mądra, nie wyzywała zbyt ogółu nagłym, jawnym wysadzaniem swoich pupilów; żenili się panowie polscy w jej fraucymerze, te Włoszki dla połogu do Krakowa zapraszała w swej troskliwości; ona starała się dla swych Włochów o tłuste prebendy, po czym się, niewdzięczni, z kraju wynosili. Wpływ był uszlachetniający, dobroczynny, dodatni; nie winą włoską stało się, że Zygmunt August najnieodpowiedniejszego Włocha za nauczyciela otrzymał; że niejeden inny Włoch (Stankar, Blandrata) w dziejach różnowierstwa najfatalniej się zapisał; że zachwycano się lekkością obyczajów włoskich, ale zapominano o twardym mundsztuku prawa, który hamował wybryki; co najgorsza, że nauki włoskie (wzory rządu, administracji, prawa) szły zupełnie w las. Jakież korzyści wynosiły jednostki? Jak zdobywały wiedzę, nie tylko prawniczą i lekarską, fachową, lecz jak się kształciły w tych samych humaniorach, dla których przecież i w Krakowie było miejsce? Co w ogóle Nidecki czy Zamoyski, Kochanowski czy Górnicki (nasuwa się szereg nieskończony imion) wynieśli z Padwy i Bolonii? Jak na nich oddziałali np. petrarkiści, widowiska sceniczne, Włoszki o tym animuszu, którego Polkom brakło? Że się nie we wszystkim zgadzały włoskie i polskie obyczaje; że niejedno rozumiało się we Włoszech, czego nie pochwalał albo nie pojmował Polak; że niejeden nauczył się lekceważyć wszystko polskie; że drugi zbytkom, rozpuście się tam oddał i tylko zdrowie i kieszeń zepsował, to w rachubę nie wchodziło. Nuncjusze i ich sekretarze godnie Rzym przedstawiali; za nimi roje kupców, przelotnie goszczących lub na stałe osiadających, |co dali początek znanym z dziejów miejskich rodom, co urządzali pierwszą pocztę tygodniową (Montelupi w Krakowie); obok kupców lekarze, muzycy — całe słownictwo muzyczne włoskimi terminami przesadzone świadczy o tym wymownie, od gorgów i rycwerków („strzępienia gardł”) aż do nazw tańców i instrumentów. Nie w Niemczech, we Włoszech napatrzono się pochodów tryumfalnych i naśladowano je w kraju, a przy końcu wieku już się zjawiały pierwsze przekłady albo naśladowania z włoskiego. Niewiele było dziedzin, w których wpływ włoski wcale się nie objawiał, np. wojskowość (choć bywali Włosi w polskiej służbie), gospodarstwo, dla zupełnie odmiennych klimatu i ziemi warunków. W polityce chroniono się raczej Włochów; „rady Kallimachowe”, czy autentyczne, czy zmyślone, odstraszały podejrzliwą szlachtę, która niewolę włoską trafnie oceniała, a własnego króla na poziomie doży weneckiego rada by widziała, która dawnego Rzymu z papieskim nigdy nie równała, dziedzictwa jakiegoś między nimi nie uznawała. Ależ i moralność włoska (renesansowa!) była bardzo podejrzana, nie tylko płciowa (nigdy Polka nie rościła sobie praw do włoskiej „wolności”), ale i społeczna; włoskie zdrady, intrygi, mściwość (o truciźnie i sztylecie mowy w Polsce być nie mogło) odrażały synów Północy, mniej skrytych, szczerych, dobrotliwych. Brakło więc zupełnej harmonii; miał Polak we Włoszech co chwalić, ale i ganić; dodatnich wpływów było nierównie więcej; szkoła była dobra, a uczeń pojętny; najbardziej nęciła go swoboda i lekkość towarzyska, ogłada. Nie brakło jednak obok chórów pochwalnych (np. u Janicjusza) i głosów przeciwnych; tak sądził o włoskich drogach stary Bielski (r. 1566): Ale dziś leda szlachcic, by się też zastawić, Musimy się do tych Włoch, widzieć świat, wyprawić; Już się wrócił do domu, przywiódł dwa dzianety, Trzy tysiące czerwonych wypadło z kalety. Ali koń zwiesił głowę, chocia dzianet włoski — Przetrwał go lichy rusak albo wałach polski... Pierwejci tu tych Włochów nigdy nie bywało, Franca, piżmo, sałata, z nimi to nastało. Owe pludry opuchłe, pończoszki, mostardy Niedawno to tu przyniósł włoski naród hardy. A podobnie, twierdził Górnicki: Z Włoch, powiem prawdę, więcej niektórzy złego przynoszą niż dobrego; nie przyniosą, co by Koronie było zdrowe, ale to przyniosą, czego nie umieć zdrowiej było. Wysokie ceny, a towar nieraz lichy odstraszały od kupców włoskich; gniewano się, że Włoch zbogaciwszy się kraj rzucał; szydzono z włoskiej mierności i wstrzemięźliwości, ale uznawano wyższość włoskich „rozumów”. Nie było jednak najmniejszej obawy, aby Polska „zwłoszała”, bo w porównaniu z masą szlachty i mieszczaństwa kółka włoskie nadzwyczaj szczuplały: niższe warstwy nic o Włoszech nie wiedziały, a różnowierców sam Rzym od nich odstraszał. Ograniczały się więc wpływy i wzory włoskie do sfer wyższego towarzystwa, męskich wyłącznie: do niższych sfer i do kobiet dolatywały tylko słabe, całkiem zewnętrzne, jak je moda właśnie narzucała.

Czary i czarownice cz. IV. (Z. Gloger).

Karta tytułowa z kalendarza S. Duńczewskiego na rok 1762.


Czary i czarownice (Encyklopedia Staropolska Z. Glogera).
Współczesny Bartosz Paprocki zapisuje w Herbarzu swoim wiadomość, że niewiasty tatarskie tak umieją czarować strzelby, iż żadna nie wystrzeli, a cięciwy tracą w łukach moc swoją. Wierzono wówczas w całej Europie w czary myśliwskie. Ks. Jan z Przeworska w kazaniu swojem (druk. r. 1593) opowiada, że są myśliwce czarowniki, którzy innym psują ruśnice, a gdy raz przeklęty bies był w ruśnicy, którą przejeżdżający kapłan przeżegnał, bies, nie czekając dokończenia krzyża, aby uciec, rurę roztrzaskał. Był znowu raz bies w jeleniej skórze, a kiedy przeżegnano, zamienił się w kupę nawozu. Opowiadano sobie w Polsce, że strzelcy; którzy duszę djabłu zapiszą, mają moc w każdej chwili, nie widząc wcale zwierza, po każdym wystrzale, dostać, jakiego zechcą. Tak miało się zdarzyć jednemu z legjonistów naszych, gdy z Włoch wróciwszy, zanocował u gajowego w puszczy Myszynieckiej. Gajowy, chcąc uraczyć gościa i starego kuma, a nic w domu na razie nie mając, stanął przy kominie i weń wystrzelił. Za pierwszym razem spadły z czarnej czeluści 4 kuropatwy, za drugim – zając, a za trzecim zwalił się tęgi rogacz. Legjonista z przerażeniem ujrzał pierwszy raz w życiu takie łowy, tembardziej, że po każdym strzale słyszał w kominie śmiech szatański. Ale gdy zakosztował potem smacznie upieczonej zwierzyny i zakropił gorącym z miodu i wódki uwarzonym krupnikiem, uściskał gajowego i dopiero po jego śmierci opowiadał o tem zdarzeniu, budząc jednak u ludzi podejrzenie, że sam również musiał być myśliwym. Kurpie wierzą dotąd – pisze Gołębiowski i Wójcicki – w zepsucie strzelby przez czarownice lub zazdrosnego myśliwca. Na zaradzenie temu używają poświęconego ziela „czartopłochu”, którem okadzają strzelbę i siebie, mniemając, że nic już im odtąd zaszkodzić nie może. Przy laniu kul i śrótu rzucają w roztopiony ołów wątróbkę i serce nietoperza, dla szczęścia i celnego strzału. Mają pewne dnie, w których przy świetle księżyca czyszczą strzelby, leją kule, czatują na zwierzynę. Wystrzegać się powinni myśliwi kłamstwa, gdy się pali świeca, bo łój na ich stronę spływać zacznie, a wkrótce, uganiając się za zwierzem, karku nadkręcą. Jako najsławniejsze miejsce schadzek i biesiad czarownic, słynęła w całej Polsce Łysa góra w Sandomierskiem. Udając się tam na miotle, ożogu, łopacie, w niecce lub w stępie, co zwykle następowało nocną porą, w każdy czwartek po nowiu księżyca, wzywały czarta zaklęciem: „Płot nie płot, wieś nie wieś, ty biesie nieś!” Tu nadmienić winniśmy, iż, zdaniem naszem, cała wiara ludowa w schadzki i biesiady czarownic na wierzchołkach gór wzięła swój początek w pierwszych wiekach po zaprowadzeniu w Polsce chrześcijaństwa, gdy duchowieństwo, usiłując obudzić w ludzie wstręt do obyczaju starodawnego zbierania się niewiast i dziewcząt na nocne biesiady i uroczystości pogańskie na wierzchołkach wzgórz, ogłosiło te zebrania za sprosne pogańskie schadzki czarownic, w co lud z upływem wieków uwierzył, a co dziś wygląda pozornie jakby zabytek wierzeń jego pogańskich. Głośny wydawca kalendarzy Stanisław z Łazów Duńczewski w kalendarzu na r. 1759 podaje wiadomość o różnorodnych czarach w Polsce, zaczynającą się od słów, że „W żadnej nacyi tak wiele czarów, czarowników i czarownic nie masz, jak u nas w Polsce, a osobliwie w górach i na Rusi, także w Litwie, Ukrainie i około Wołoszczyzny”. K. Wł. Wojcicki w artykule o „czarach” (Encykl. powsz. S. Orgelbr. t. VI r. 1861) przywodzi z Duńczewskiego cały obszerny ten ustęp, w którym widzi wszelkie przesądy „z różnych czasów i religij pomieszane”. Możeby słuszniej było, zamiast wyrazu „religij”, użyć „narodowości”, bo oto np. ostatni ustęp, zacytowany z Duńczewskiego, o sposobach uwolnienia się od czarów przez włożenie do swego buta ekskrementu czarownicy lub okurzenie się zębem trupim, jest dosłownem powtórzeniem z głośnych na zachodzie Europy w XVI i XVII wieku, a tłómaczonych na język polski dzieł Pedemontana. Nie przytacza natomiast Duńczewski najpospolitszej w Polsce ochrony domu przed czarami, a mianowicie przybijania starej podkowy (znalezionej na drodze) na progu domowym. Czacki w dziele swojem „O litewskich i polskich prawach” pisze: „Sądziłem jedną sprawę w assesoryi, że magistrat w miasteczku Zgierz (nie Zegrze) w Łęczyckiem jednej babie na mieczu katowskim przysiądz kazał, że ludziom i bydłu szkodzić nie będzie”. Widzimy, że miecz pod koniec XVIII w. służył już tylko za pogróżkę w magistracie przeciwko czarownicy, o której czarach urząd miasta Zgierza był jeszcze najmocniej przekonany, ale spalić jej już nie śmiał, więc tylko kazał odprzysiądz się czarów na mieczu katowskim.



Bitwa z Mongołami pod Legnicą w 1241 r. Cz. I.

I faza bitwy pod Legnicą - miniatura z XIV wiecznej
Legendy o Świętej Jadwidze. 
Ten bardzo popularny rysunek ma niewiele wspólnego z rzeczywistą bitwą. Przedstawieni na nim rycerze prezentują ekwipunek właściwy epoce powstania miniatury, a nie czasom bitwy pod Legnicą. Zupełnie fantazyjny jest obraz Mongołów. Nie ma nic wspólnego z ich rzeczywistym wyglądem. Rycerskie herby (za wyjątkiem książęcego) należą do rodów, których w większości nie było jeszcze na Śląsku w dobie bitwy legnickiej.

Bitwa pod Legnicą 09.04.1241 r.
Data
Śląskie źródła oraz Kronika Jana Długosza jako datę bitwy pod Legnicą podają zarówno 8 (poniedziałek po Wielkanocy) jak i 9 (piąte idy kwietniowe) kwietnia. Obecnie większość historyków, idąc za ustaleniami Gerdarda Labudy, przyjmuje tą drugą datę.
Miejsce
Wielowiekowa tradycja jako miejsce bitwy wskazywała Legnickie Pole. Taka identyfikacja opiera się min. na przekazie Długosza, który ulokował to starcie wśród pól i równin, które opływa rzeka Nysa, na obszarze zwanym Dobrym Polem, oraz na informacjach Rocznika Kapituły Gnieźnieńskiej i Kroniki Wielkopolskiej. Zdaniem współczesnych badaczy nie jest to wcale tak jednoznaczne. Możliwym bowiem jest, że Długosz pomylił Nysę z Kaczawą. Wówczas jako teoretyczne miejsce bitwy musielibyśmy rozważyć dwie lokacje. Pierwsza to obszar między Białą Strugą i Strumieniem Księgienickim (9 km na południowy – zachód od Legnicy). Druga to pola między Koskowicami i Gniewomierzem.
Liczebność
Następna sprawa to skład i liczebność walczących armii. Jeszcze w latach 70-tych ubiegłego wieku uważano, że na Dolny Śląsk uderzyły 3 mongolskie tümeny (razem ok. 30 tysięcy wojowników) pod wodzą Batu-Chana. Na Dobrym Polu miała przeciwko nim stanąć licząca około 12 tysięczna (podzielona na 5 hufców) armia księcia Henryka II Pobożnego. Nowsze opracowania znacznie zredukowały te liczby. Przyjmuje się obecnie, że Mongołowie wystawili przeciwko Polsce jeden 10 – tysięczny tümen, który po stratach poniesionych na terenie Małopolski dotarł pod Legnicę w sile ok. 7 - 8 tysięcy ludzi. Większość historyków zgadza się również co do tego, że dowodził nim nie Batu, ale Ordu. Wielkie kontrowersje budzi liczebność armii polskiej. W zeszycie „Bitwa pod Legnicą („Chwała oręża polskiego” 3/24 wydany jako dodatek do „Rzeczypospolitej”) Rafał Jaworski ocenia polskie siły na około 7-8 tysięcy wojowników. Jerzy Maroń („Legnica 1241” z serii „Historyczne Bitwy”) szacuje armię Henryka II na maks. 2 tysiące ludzi.
Analiza możliwości mobilizacyjnych dzielnic pozostających pod władzą księcia Henryka (lub z nim sprzymierzonych) a czynnie zaangażowanych w odpieranie mongolskiego ataku, pozwala uznać wyliczenie Jaworskiego za znacząco zawyżone, a Maronia z kolei za zaniżone.Uwzględniając powyższe liczebność polskiej armii, która 9 kwietnia 1241 roku stanęła do walki z Mongołami możemy określić na 2,5 do 3 tysiąca wojowników (podzielonych na 4 hufce).
Ustawienie
Większość teorii związanych z przebiegiem bitwy opiera się oczywiście na przekazie Długosza. Starsze opracowania zakładały liniowy szyk obu armii (z wydzielonymi odwodami). Taka interpretacja przekazu Długosza zakładała cokolwiek dziwny przebieg bitwy. Mongołowie różnymi manewrami mieli wyciągać poszczególne hufce z linii i kolejno niszczyć je przeważającymi atakami. Kontratak odwodu, prowadzonego osobiście przez Henryka Pobożnego, doprowadził do poważnego kryzysu, który Mongołowie, będący o krok od klęski zażegnali dopiero atakiem odwodu i użyciem tajemniczych dymów. Rycerze Henryka  po bohaterskiej walce zostali ostatecznie rozbici. Ranny książę dostał się do niewoli i zginął stracony na tyłach przy zwłokach mongolskiego wodza zabitego w jednym z wcześniejszych starć. Najnowsze ustalenia wprowadziły znaczące korekty do tego opisu. Przebieg bitwy według współczesnych badań pozwolę sobie przytoczyć przede wszystkim za opracowaniem Tomasza Jasińskiego „Przerwany hejnał” z serii „Dzieje narodu i państwa polskiego”.

piątek, 23 września 2011

Czary i czarownice (cz. III). Z. Gloger.

Franciszek Bohomolec
Czary i czarownice  (Encyklopedia Staropolska Z. Glogera).
W drugiej połowie XVIII w. wiara w czary słabnie. Pod koniec czasów saskich, sprawy tego rodzaju w nader małej figurują już liczbie. Za Stanisława Augusta, wiarę w czary – jak twierdzi Wł. Smoleński – ludzie wykształceni uważali za przesąd, z którego drwił „Monitor” z r. 1767. Potężnie podkopywało wiarę w czary dzieło księdza Jana Bohomolca „Djabeł w swojej postaci” (r. 1772), równie komedja jezuity Franciszka Bohomolca p. t. „Czary” (r. 1775) i wiele artykułów po czasopismach ówczesnych. Zdarzały się wprawdzie jeszcze wypadki tracenia czarownic, które jednak wywoływały naganę opinii publicznej. Członek delegacyi sejmowej, wojewoda gnieźnieński, August Sułkowski w przemówieniu z 26 sierpnia 1774 r. potępiał karę śmierci na podejrzanych o gusła i czary, a opinję jego uzasadniał także podkomorzy gnieźnieński Gurowski. Wreszcie na sejmie z r. 1776, na wniosek Wojciecha Kruszewskiego, kasztelana bieckiego, uchwalono osobną konstytucję, zabraniającą dochodzenia czarów za pomocą tortur i karę śmierci za nie zniesiono na zawsze. Ku upamiętnieniu tego zwycięstwa cywilizacyi wybito medal z odpowiednim napisem i w czasopismach uwielbiano tryumf światła nad mrokami zabobonu. A był on tak jeszcze w całej Europie zakorzenionym, że równocześnie prawie w szwedzkiej górskiej prowincyi Dalekarlii, we wsi Mora, wyznaczona przez króla szwedzkiego komisja, wespół z duchowieństwem miejscowem i sędziami, w jednym dniu spalić kazała 72 stare kobiety i 15 niedorosłych dzieci, obwinionych o czary. Niemniej w Bawaryi i Szwajcaryi palono jeszcze wówczas nietylko stare baby, ale i młode dziewczęta. W r. 1770 parlament angielski wydał prawo, mocą którego kobiety, oszukujące mężczyzn sztucznymi wdziękami, skazywane być mają na tę samą karę, jaka ustanowiona jest przeciw czarom. Widzimy z tego, że zniesienie kar za czary nie uprzedziło w Anglii reformy podobnej u nas. Lubo i w Polsce, a zwłaszcza na Rusi, wydarzały się już po wydaniu prawa z r. 1776 wypadki pławienia i męczenia czarownic. Wiara bowiem ludu w czarodziejstwo, ugruntowana wiekami przy pomocy książek, od których w wieku XVI i XVII roiło się w całej Europie, potrzebowała także wieków na jej wykorzenienie. Piszący to pamięta jeszcze, jak około r. 1860, gdy susza czerwcowa zaczęła źle wpływać na posiewy, kilku starych włościan przyszło do jego ojca we wsi Jeżewie (pod Tykocinem), użalając się na Piotrowę Miastkowską, komornicę, która najęta była do bielenia płótna na dworskim bielniku a posądzona we wsi o „rozpędzanie chmur”. Gdy ojciec zgromił ich zabobon, przytaczali jako dowód, na który chcieli przysiądz, że kilkakrotnie sami widzieli, gdy chmury zaczęły się zbierać nad Jeżewem, że Piotrowa, wyszedłszy z budy, w której siedziała przy bielniku, i obejrzawszy chmury, mówiła zawsze: „pewnie deszczu nie będzie!” i biegła z konewką po wodę do sadzawki (nad której brzegiem na łące był bielnik), a gdy tylko machnęła z konwi wodą w jedną i drugą stronę, chmury zaraz się rozchodziły i deszcz padał gdzieindziej. Prosili więc włościanie o nic więcej, jak tylko o pozwolenie „spławienia baby w sadzawce dla dokumentnego przekonania się, czy używała czarów do rozpędzania chmur”; a gdy im tego nie pozwolono i starano się oświecić gruby przesąd, odeszli z niezadowoleniem i pozornem tylko zachwianiem swego wierzenia. Oczywiście gdyby nie było dworu w Jeżewie, Piotrowa na sznurze byłaby pławioną niezawodnie, jak to lud robił już w XIX wieku tam, gdzie nie było dworu ani kościoła, które stawały w obronie kobiet, podejrzanych o czary. Wiara w czary nic dziwnego, że była silna, bo była tak starą, jak ciemnota ludzkości. Dla zabezpieczenia się od napaści złych duchów, niektóre ludy otaczały swe mieszkania gęstwiną cierni; mamka rzymska gałązką tarniny dotykała trzykrotnie progu i drzwi domowych, celem ochrony dziecięcia od szkodliwych wpływów. Marcin z Urzędowa powiada, że „gałązki agrestu z liściem w oknach, we drzwiach, czarów, guseł w domu nie dopuszczają”. Palce, rozstawione widłowato naprzód, chronią dzisiejszego wieśniaka włoskiego od uroku, rzucanego „złem okiem”. Wiek XVI na południu Europy – mówi prof. Kazimierz Morawski – był klasycznym wiekiem zabobonu i czarów. Wśród rozpasania namiętności wieku, wśród intryg miłosnych ówczesnych, najczęściej w głębi obrazu widnieje postać jakiejś czarownicy, która oporne serca owładnąć i do wzajemności zmusić usiłuje. Zaklęcia, inwokacje, obrzędy tajne przy księżycu odprawiane, były nieodłącznem tych czarów narzędziem. Znanych jest dużo listów Krzyckiego, pisanych w r. 1520 do chorującego podkanclerzego Piotra Tomickiego, w których powtarzane są upomnienia, aby prawdziwych lekarzy zechciał się radzić, a odpychał „syreny”, nie dawał posłuchu szaleństwom kobiecym, wystrzegał się podszeptów i leków jakiejś kobiety, niepochlebnem mianem „Circe” tu opatrzonej, którą była czeszka Telniczanka, usiłująca uwikłać Tomickiego w sieci miłosne. Krążyły swego czasu w dawnej Polsce wieści, że napój miłosny, przez zabobonnych ludzi i zalotnice podsuwany, stał się przyczyną nagłej śmierci Kazimierza Sprawiedliwego, jak również i później zmarłych w młodym wieku dwuch ostatnich książąt mazowieckich. Niemniej opowiadano sobie, że do tak stałej i gorącej miłości Zygmunta Augusta do Barbary Radziwiłłówny przyczyniła się jej matka zadaniem królowi napoju zalotnego. Zygmunt August podejrzewał natomiast własną matkę, królową Bonę, o złe zamiary względem Barbary i babę, którą posądzał, że służyła tajemnie Bonie, kazał osadzić w zamku sieradzkim, a potem przenieść do Brześcia, wreszcie do Dubinek radziwiłłowskich. Za Aleksandra Jagiellończyka, była posądzona jedna Sapieżyna o czary. Sławę największego (ale nieszkodliwego) czarodzieja w Polsce miał napół bajeczny Twardowski (ob. Twardowski). Ł. Górnicki w „Dworzaninie” pisze: „Powiedziałbych ja tobie o jednym, który się u Twardowskiego uczył, i tak wiele jako on umiał...” „a to ja prawi – uczeń Twardowskiego...” Pisarz niemiecki Gondelman powiada w dziele Tractatus de Magis i t. d., że przejeżdżając z Prus do Inflant r. 1588, był wezwany o radę względem pławienia czarownic i że ziściło się widocznie jego przepowiedzenie, bo prawdziwe czarownice nie tonęły. Widzimy z tego, jak zabobony Europy zachodniej zakorzeniały się w Polsce nietylko za pomocą książek bałamutnych, ale nieraz i osobistego wpływu cudzoziemców, których uważano za źródło mądrości i z łatwowiernością słowiańską zasięgano ich rady.

Galeria Powstań Śląskich - cz. V.

III Powstanie Śląskie - przegląd 4 pułku katowickiego K. Gajdzika.
 
 III Powstanie Śląskie - przegląd 4 pułku katowickiego K. Gajdzika.

III Powstanie Śląskie - grupa powstańców. Fotografia ze zbiorów 
Narodowego Archiwum Cyfrowego.

III Powstanie Śląskie - msza polowa przy pociągu pancernym "Kabicz".
Fotografia ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego. 
 

czwartek, 22 września 2011

Czary i czarownice (cz. II). Z. Gloger.

Strona tytułowa siódmego wydania "Młota na czarownice" z 1520 r.
Czary i czarownice  (Encyklopedia Staropolska Z. Glogera).
Proces o czary w prawie magdeburskiem rozpoczynał się od oskarżenia, wniesionego przez powoda do sądu z wyszczególnieniem zarzutów, np. uszkodzeń na zdrowiu, bydle, urodzaju i t. p. Sąd zadawał pytania skarżącemu i świadkom, a na oskarżonym wymuszał odpowiedzi za pomocą tortury, powtarzanej trzykrotnie. Zasadnicze pytania były: skąd się czarować przestępczyni nauczyła i jak dawno, z jakiej czarowała okazyi? ile zna czarownic? gdzie jest Łysa góra? jakie zadawała czarostwa? Po zbadaniu oskarżonej, sąd przesłuchiwał świadków. Odpowiedzi zazwyczaj świadczyły, że umiejętność czarowania, nabywana od różnych niewiast, zasadzała się na wsypywaniu do mleka grzybków startych na proszek, uzbieranych przed wschodem słońca; na fabrykowaniu myszy z odpowiednio ułożonych i ochuchanych liści i na rzucaniu włosów do potraw Torturowane przestępczynie bredziły wreszcie, na którą łysą górę jeździły nocą na łopacie lub miotle, aby obcować tam nieprzystojnie z djabłami, tańczyć, warzyć zioła, bluźnić i t. p. Jako środka do otrzymania dowodu używano także pławienia. Wierzono, że czarownica utrzymywała się na powierzchni wody, zaś niewinnie oskarżona pogrążała się w głąb. Dekret orzekał za czary spalenie na stosie lub chłostę i wypędzenie z miasta. Posądzano najczęściej niewiasty stare, zabobonne i kłótliwe, rzadko obwiniano mężczyzn. R. 1595 wyszła w Krakowie książka p. n. „Pogrom, czarnoksięskie błędy, latawców zdrady i alchemickie fałsze jak rozprasza Stanisław z Gór Poklatecki”. Potem część dzieła inkwizytorów: Henryka Institora i Jakóba Sprengera, wydanego w Kolonii p. t. „Malleus maleficarum”, przetłómaczył na język polski i ogłosił w Krakowie r. 1614 p. n.: „Młot na czarownice” Stanisław Ząbkiewicz, sekretarz księcia Ostrogskiego. Był to niejako kodeks karny w sprawach o czary, żywcem z Europy zachodniej przeniesiony. Inne stanowisko zajmuje dziełko nieananego autora: „Czarownica powołana, albo krótka nauka i przestroga ze strony czarownic”, ogłoszone w Poznaniu r. 1639 i powtórnie w Gdańsku r. 1714. Podziela ono wprawdzie wiele ówczesnych poglądów na czary, niemało ich jednak poczytuje za zabobon; przy dochodzeniu tego rodzaju przestępstw zaleca oględność i potrzebę nagromadzenia dowodów licznych i oczywistych. W dziełku „Thesaurus Magicus domesticus” (Kraków, 1637 r.) autor wykłada czarnoksięstwo, które – jak sam o sobie powiada – od lat 37 praktykuje. W „Bibljotece Warszawskiej” (z kwietnia r. 1844) znajduje się opis ciekawego procesu w r. 1728 przeciw Kazimierzowi Kamińskiemu, który faktycznie zapisał duszę swoją djabłu. Cyrograf ten przedstawiony był w oryginale sądowi krakowskiemu

Galeria Powstań Śląskich - cz. IV.

III Powstanie Śląskie - samochód pancerny oddziału marynarzy por. Oszka.
 
III Powstanie Śląskie - powstańcy z załogi pociągu pancernego "Pieron".
 
III Powstanie Śląskie - pociąg pancerny "Halina".
 
III Powstanie Śląskie - powstańczy pociąg pancerny "Kalina". Widoczny fragment wagonu artyleryjskiego uzbrojonego we francuską armatę górską 65 mm oraz dowódca pociągu pancernego porucznik G. Lubicz-Zaleski.

Czary i czarownice (cz. I). Z. Gloger.

John Waterhaus "Magic Circle.


Czary i czarownice
(Encyklopedia Staropolska Z. Glogera)

Nieznajomość tajemnic przyrody, przy braku lub w niemowlęctwie nauk przyrodniczych, była naturalnym powodem, że człowiek, obserwując rozmaite skutki i zjawiska bez przewodników światła, wytwarzał w umyśle swoim najdziwniejsze pojęcia o przyczynach tychże skutków i zjawisk. Pragnąc z jednej strony zabezpieczyć się przed działaniem złych ludzi, a z drugiej chcąc sam szkodliwie lub pomyślnie oddziaływać, człowiek wytworzył sobie mniemane ku temu sposoby i całą praktykę, którą zowiemy czarodziejstwem, czarami i gusłami. Prawie wszystko, co wrogo dotykało człowieka, np.: choroby, ułomności, śmierć, niepowodzenia, susze i najróżnorodniejsze klęski, przypisywano nie przyczynom i skutkom przyrodzonym, lecz złej woli duchów, ludzi i całego stworzenia, wywartej za pomocą czarów. Czarami też starano się od tego ochronić, lub czarami na innych to sprowadzić. J. Karłowicz przytacza wiersz Atharwawedy, staroindyjskiej księgi modlitw i zaklęć, który dosadnie to wyraża, tak przemawiając do pewnej rośliny cudownej: „Odpędź od nas złe duchy i czarodzieja; weź czar za rękę i odprowadź go do czarownika, niech jego samego porazi”. U ludu naszego najbardziej zakorzenioną jest wiara w czary: mleczne, miłosne, myśliwskie, wzrokowe, lekarskie, oraz dotyczące suszy i pogody. Mamy cały słowniczek wyrazów, odnoszących się wyłącznie do czarów i zamawiam Narzucić komu czary wzrokiem lud polski nazywa w różnych stronach: ozionąć, zazionąć, zaziorać, przekosić, uroczyć i (za pomocą tchnienia) nadąć. Pojęcie czarowania wyraża się u ludów aryjskich przeważnie słowami czynić, robić. Lud polski używa wyrazów oczynić, odczynić, uczynek, w znaczeniu czarów. Gdy z wprowadzeniem chrześcijaństwa do krajów europejskich rola czarodziejów – kapłanów – znachorów upadła, resztki jej dostały się czarownicom, wiedźmom, babom bez rodziny i mienia, istotom poniewieranym w społeczeństwie, które, aby sobie nadać znaczenie, często uciekały się do praktyk czarodziejskich i same w nie wierzyły. Wszystkie wierzchołki „łysych” gór na całym świecie (Monte calvo, Chaumont, Kahlenberg, Łysa góra w wojewódz. Sandomierskiem), gdzie za pogaństwa zbierały się niewiasty na obrzędy i biesiady, ogłoszono teraz jako miejsca zebrań czarownic i djabłów, z którymi się one bezeceństw tam dopuszczają. Stąd też każda „babia” góra znaczy to samo, co łysa, albo góra czarownic. Już księgi Mojżeszowe wyrzekły groźne słowa przeciwko czarodziejom: „Czarownicy żyć nie dopuścisz” (ks. 2, XXII, 18); „Mąż albo niewiasta, w którychby był duch czarnoksięski albo wieszczy (wróżbiarski), śmiercią umrą: kamieniem ukamienują ich” (ks. 3, XX, 27). Więc też nic dziwnego, że w średnich wiekach wzięto się do prześladowania osób, podejrzanych o rozpowszechnione bardzo praktyki czarodziejskie. Na początku XIII wieku rozpoczęto prześladowanie czarownic we Francyi i Niemczech, w XV – w Szwajcaryi, a w XVI przeniosło się ono do Polski. Najstraszniejszych rozmiarów dosięgło to prześladowanie w Niemczech, gdzie po mękach, któremi dręczono delinkwentki podczas badań, następowało zwykle gromadne palenie ich na stosie. Tak np. w ciągu 5-ciu lat w dyecezyi bamberskiej spalono 600 kobiet, a w wircburskiej 900! W Szwajcaryi, jeszcze w r. 1782, w kantonie Glarus spalono publicznie Annę Göldi, a jeszcze r. 1836 w pow. „Wejherowskim w Prusiech zamęczono 50-letnią Cejnową, posądzoną o „zczarowanie” chorego od lat kilku rybaka. Dochodzenie sądowne czarnoksięstwa jako przestępstwa, jak twierdzi Wł. Smoleński, przeszło do Polski z Niemiec. Dowodem tego współczesność spraw o czary, tożsamość procedury sądowej i zgodność wyroków, opartych na prawie magdeburskiem, a w szczególności na Zwierciedle saskiem. Sejm krakowski z r. 1543 sprawy o czary oddawał pod jurysdykcję duchowieństwa, z tem jednak zastrzeżeniem, że w razie wynikającej czyjejkolwiek z czarów szkody, sądy świeckie mają prawo mieszania się do rozpoznawania przestępstwa. Skutkiem tego zastrzeżenia, sprawy o czary przeszły faktycznie całkowicie do sądów świeckich miejskich. Statut litewski oddawał je pod jurysdykcję starostów. To prawo z r. 1543 dla Korony i statut z r. 1564 dla Litwy obowiązywały aż do konstytucyi sejmowej z r. 1776.

Gonitwy (Z. Gloger)

Rycerze w oporządzeniu turniejowym z 1 połowy XVI wieku.
Ilustracja z "Ars Athletica" Hectora.


Gonitwy (Encyklopedia Staropolska Z. Glogera)
W narodzie i w stanie rycerskim do najmilszych zabaw należały popisy, ćwiczenia i szermierki rycerskie. Tak było zresztą w całej Europie, gdzie turnieje na dworach królów, książąt i panów, stanowiły codzienną zabawę towarzyską. W pojęciach bowiem średniowiecznych oddawano większe hołdy zręczności i sile fizycznej, niż przymiotom umysłowym, które zostawione były stanowi duchownemu. Turnieje odbywały się wszędzie w tak jednostajny sposób, że opisywać ich tutaj jako zabawy narodowej nie można. Artykuły marszałka wiel. kor., r. 1578 w Warszawie ogłoszone, dają nam obraz gonitw publicznych, które odbyły się w Ujazdowie pod Warszawą, wobec króla Stefana Batorego, znakomitych gości i tłumów ludu „ku ozdobie przenosin Jana Zamojskiego, podkanclerzego koronnego”. Podług przepisu marszałka w. kor. ktokolwiek stawał w szranki, musiał być ubrany ozdobnie, bez ostrej broni, mogącej służyć do krwawego starcia, objeżdżał plac i stawał w jednym końcu, oczekując hasła. Sędziowie dawali je każdemu osobno. Rycerz, goniący w całym pędzie konia, usiłował trafić kopją w pierścień, wiszący na sznurze. Stopień jego zręczności sędziowie oznaczali liczbą. Kto pierścień wdział na kopję, zapisywano mu 6, kto górą weń uderzył, miał 3, dołem 2, a kto z boków – ten dostawał najniższą liczbę 1. Rycerze gonitwę kilkakroć powtarzali. Kto kopją sznur przeniósł, tracił wszystkie razy, równie jak ten, komu noga ze strzemienia wypadła, albo hełm spadł z głowy. Kto kopję złamał albo ziemi nią dotknął, musiał opuścić szranki. Dla najdzielniejszych były 3-stopniowe upominki. Tego rodzaju gonitwy do pierścieni, do głów tureckich, odbywały się i przed dworami i dworkami szlachty. Bywały gonitwy i na ostre, piesze i konne. Insi okazywali różne sztuki, siedząc na koniach. Przepisy turniejów, do których powinni byli wszyscy się stosować, przybijano na wrotach zamkowych. Górnicki, mówiąc o gonitwach i ćwiczeniach, nadmienia, że w jego czasach „kamieniem ciskanie i w zawód (do mety) bieganie, skakanie i inne podobne temu, nie do końca jeszcze zagasło.” Powiada, że był zwyczaj w Polsce grać piłę (w piłkę), na koń skakać, ale go niema teraz. „A jako piły nie grawamy, tak zasię morzpręgi, chodzenie po powrozie na mietelnictwo poszło, a szlachcicowi by kęsa nie przystoi”. „Iżby się dworzanin dobrze (przed panem) popisał, musi być dobrym jeźdźcem, musi konia znać, wieść go pięknie i kształtownie na nim siedzieć, musi mieć rozumienie co któremu strojowi służy. Włoszy mają tę sławę, jakoby byli dobremi jeźdźcy, co się tyczy kształtownego jeżdżenia koniem i do pierścienia najlepiej biegać mieli.” „I u zawodu (zawód czyli przeszkoda od zawieść, t. j. zagrodzić w poprzek drogę) kto nie może być pierwszym, wiele ma przed trzecim, gdy wtórym przybieży.” „Gdy mu się też trafi w gończej abo w kolczej, abo w turnieju być.” Wiele kobiet polskich umiało dzielnie jeździć konno a nawet przywdziewało zbroję w czasie zabaw i próbowało współzawodniczyć z braćmi i ojcami. W r. 1719 po całej Europie gadano o Helenie Ogińskiej, wojewodziance wileńskiej, która podczas wesela królewicza Fryderyka Augusta z Maryą Józefą, córką cesarza Józefa I, w Dreźnie, na słynnym karuzelu, przez młode damy odprawionym, mając lat 18, wszystkie rycerskie sztuki z taką dzielnością i zręcznością odbyła, że pierwszeństwo przed wszystkiemi wzięła i wyznaczoną nagrodę otrzymała (ob. Siłacze). Ze śmiercią Jana III, zwycięzcy z pod Wiednia, gonitwy rycerskie przestały być zabawą szlachty na dworach królów polskich. Za Sasów odbywały się już tylko karuzele. Stanisław Poniatowski próbował raz jeszcze wskrzesić gonitwy pod nazwą karuzelu w r. 1788 przy odsłonieniu pomnika Sobieskiego w Łazienkach, ale był to już tylko popis zfrancuziałych paniczów.