poniedziałek, 19 września 2011

Bitwa pod Grunwaldem wg. Jana Długosza (fragmenty) cz. II.

Znak Chorągwi Nadwornej.

"Po tych słowach oddał heroldów pod straż rycerzowi Dziwiszowi Marzackiemu herbu Jelita. Nakazawszy podkanclerzemu wrócić do obozu włożył hełm na głowę i w imię Pańskie ruszywszy na czele wojska do walki, nakazał, by zagrano pobudkę i by rycerze wszczęli bój. W gorącej modlitwie błagał niebian, by zwrócili swój gniew na krzyżaków, nie tylko gwałcicieli układów, ale wściekłych zarozumialców, mających w nienawiści każdy uczciwy sposób postępowania, i by pokrzepili i natchnęli jego rycerzy odwagą. Najłagodniejszy król nawet teraz, wśród szczęku oręża i dźwięku surm, zabiegał, zaiste, o sprawiedliwy wyrok, gotów odłożyć oręż, byleby można było zawrzeć pokój na sprawiedliwych warunkach. Ale po wysłuchaniu obelżywych i bezczelnych słów poselstwa krzyżackiego, widząc, że próżne są jego wysiłki, skoro Krzyżacy obnoszą się z taką pychą, zmienił plan i porzucił wszelką nadzieję zawarcia pokoju, nadzieję, którą żywił do tej godziny. Był to, zaiste, najlepszy król, który pokonywał swych wrogów nie tyle mieczem, ile łagodnością i sprawiedliwością, walcząc raczej ofiarami i modlitwą niż strzałami.
W czasie przygotowań, po dojrzałej naradzie postanowiono, że król polski Władysław nie stanie w żadnym określonym szeregu jakiejś chorągwi, ponieważ z największą troską i gorliwością strzeżono wówczas jego głowy i życia. Postanowiono jako rzecz najbardziej oczywistą, by król zatrzymał się w odległym i bezpiecznym miejscu, nie widocznym nie tylko dla wrogów, ale nawet dla swoich, otoczony znacznym oddziałem doborowej straży i rycerzy. Rozstawiono również w różnych miejscach lotne konie, aby zmieniając je, uniknął dzięki nim niebezpieczeństwa w razie przewagi nieprzyjaciela. Jego samego bowiem uznano za wartego 10 tysięcy rycerzy. Miał zaś w oddziałach swojej straży, jak to wyżej przedstawiliśmy, mały proporzec, na którym znajdował się herb biały orzeł, a który nosił Mikołaj Morawiec z Kunaszówki, herbu Powała. Wspomniany zaś oddział straży liczył 60 kopii rycerskich. Znaczniejszymi strażnikami królewskiej osoby byli następujący rycerze: rodzony siostrzeniec króla, książę mazowiecki Siemowit Młodszy, syn Siemowita Starszego, stryjeczni bracia króla, książę litewski Fieduszko, czyli Teodozjusz (21), mający nie do pogardzenia oddział spośród krewnych. Również podkanclerzy Królestwa Polskiego, późniejszy arcybiskup gnieźnieński Mikołaj z domu Trąba, Zbigniew z Oleśnicy herbu Dębno, późniejszy biskup krakowski i kardynał, Jan Mężyk z Dąbrowy herbu Wadwic, późniejszy wojewoda lwowski, pan czeski Jan Solawa z rodu Towaczów, Bieniasz Wierusz z Białej, senior pokojowców królewskich z domu Wieruszów, późniejszy podskarbi Królestwa Polskiego Henryk z Rogowa herbu Działosza, Zbigniew Czajka z Nowego Dworu herbu Dębno, który niósł włócznię królewską, Piotr Medolański z domu, który ma w herbie dwa lemiesze połączone ze sobą szczytami na niebieskim polu, [...] Czech Jan Sokół i wielu innych. Wielki książę litewski Aleksander Witold, zostawiając strzeżenie swej głowy i ciała wyłącznie Bogu, z niewielką drużyną i bez żadnej straży, osobistej biegał na wszystkie strony pomiędzy całym wojskiem tak polskim, jak i litewskim, zmieniając raz po raz konie, przywracając porządek w rozbitych szeregach, wznawiając w wielu miejscach w wojsku litewskim walkę i głośnym rozdzierającym wołaniem powstrzymując na próżno ucieczkę swych wojsk.
Kiedy zaczęły rozbrzmiewać pobudki, całe wojsko królewskie zaśpiewało donośnym głosem ojczystą pieśń: "Bogurodzicę", a potem wznosząc kopie rzuciło się do walki. Pierwsze jednak poszło do starcia wojsko litewskie. Na rozkaz księcia Aleksandra nie znoszącego żadnej zwłoki. Już podkanclerzy Królestwa Polskiego Mikołaj, który zamierzał udać się kapłanami i pisarzami do obozu królewskiego, wśród potoku łez zniknął z oczu króla, kiedy jeden z pisarzy podszepnął mu, żeby się chwilkę zatrzymał i czekał na starcie się w walce tak potężnych wojsk, bo to rzadkie, zaiste, widowisko, którego nigdy później nie miano oglądać. Ten ulegając jego słowom zwraca oczy i twarz na walczące szeregi. A właśnie w tym momencie jedne i drugie oddziały starły się w środku doliny, która rozdzielała wojska, i obydwie strony wzniosły okrzyk, jaki zwykle wznoszą żołnierze przed walką. Krzyżacy na próżno usiłowali podwójnym wystrzałem z bombard porazić i zmieszać oddziały polskie, mimo że wojsko pruskie z głośniejszym krzykiem, silniejszym pędem i z większego wzniesienia zbiegło do walki. W miejscu starcia było 6 wysokich dębów, na które powłaziło i obsiadło ich gałęzie wielu ludzi - nie wiadomo, czy z królewskiego, czy krzyżackiego wojska - by oglądać z góry pierwsze starcie oddziałów i los jednego i drugiego wojska. Przy natarciu bowiem na siebie oddziałów łamiące się włócznie i uderzające nawzajem o siebie zbroje wydawały tak wielki łoskot i huk, tak donośny był szczęk mieczy, jakby się zwaliła się jakaś ogromna skała, tak że słyszeli go nawet ci, którzy byli oddaleni o kilka mil. Następnie mąż nacierał na męża, kruszyły się zbroje pod naciskiem zbroi, a miecze godziły w twarze. A kiedy szeregi tak się zwarły, nie można było odróżnić tchórza od odważnego, dzielnego od opieszałego, bo jedni i drudzy przywarli do siebie jakby w jakimś splocie. Tu zmieniali miejsce albo posuwali się naprzód dopiero wtedy, gdy zwycięzca przez zrzucenie lub zabicie wroga zajął miejsce pokonanego. Kiedy w końcu połamali kopie, przywarły nawzajem do siebie jedne i drugie oddziały i zbroje zbroi tak, że naciskani przez konie, złączeni jedynie walczyli mieczami i wyciągniętymi nieco dalej na drzewcu toporami, a walcząc robili tak potężny huk, jaki zwykle jedynie w kuźniach wydają uderzenia młota. A wśród rycerzy walczących wtedy jedynie wręcz, mieczem, dostrzegano przykłady ogromnej dzielności".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz