niedziela, 26 sierpnia 2012

Kampania wrześniowa 1939 r. – fakty i mity (cz. II).


 
Z szablą na czołgi?
 
Jednym z najgłupszych mitów związanych z Kampanią Wrześniową 1939 jest obraz polskiej kawalerii szarżującej na niemieckie czołgi. Choć tyle już o tym napisano i powiedziano ten nieszczęsny motyw ciągle wraca. Przy każdej rocznicy można przekonać się, że wciąż są tacy, co wierzą w podobne bzdury. Wypada więc co roku powtarzać i prostować ten temat. Niczego takiego jak szarża z szablami na czołgi nie było. Skąd więc wziął się ten mit?
1 września 1939 roku, niedaleko Krojant na podejściu do Chojnic, wzmocniony dywizjon (ok. 200 ułanów) 18 Pomorskiego Pułku Ułanów pod dowództwem płk. Kazimierza Mastalerza wykonał szarżę na niemiecki II batalion 76 Pułku Zmotoryzowanego z 20 Dywizji Zmotoryzowanej. Ułani przebili się przez Niemców, rąbiąc uciekających szablami, ale w ostatniej fazie ataku wpadli pod flankowy ogień samochodów pancernych i granatników. Zginął płk. Mastalerz, obaj dowódcy szwadronów i ok. 20 ułanów (przeszło 50 zostało rannych). Mimo ciężkich strat Polacy wykonali swoje zdanie. Rozpoznali ugrupowanie przeciwnika. Zatrzymali i zdezorganizowali jego piechotę.  Dzięki temu Niemcy nie doszli tego dnia do przepraw na Czarnej Wodzie, a polskie oddziały mogły bezpiecznie wycofać się. 
Szarża pomorskich ułanów odbiła się szerokim echem wśród Niemców. Heinz Guderian, dowodzący przeciwko Polsce korpusem pancernym wspominał później: „Zastałem ludzi z mego sztabu w hełmach bojowych, w trakcie ustawiania działka przeciwpancernego na stanowisku bojowym. Na moje pytanie, co ich do tego skłoniło, otrzymałem odpowiedź, że każdej chwili pojawić się może polska kawaleria, która rozpoczęła natarcie”. Już po zakończeniu kampanii Niemcy chcąc zniszczyć legendę polskiej kawalerii zaczęli rozpowszechniać wieści o tym, że pod Krojantami ułani szarżowali z szablami na czołgi. Miało to pokazać Polaków jako kompletnych szaleńców. Niestety, ów motyw przejęły również zachodnie media (zwłaszcza amerykańskie). Motywy były oczywiście zupełnie inne. Tym razem chciano przedstawić Polaków jako bohaterskich obrońców Ojczyzny, zdolnych do każdego, nawet najbardziej szalonego poświęcenia. Skutki były takie, że nie mająca żadnego związku z faktami propaganda zaczęła żyć własnym życiem.
Po wojnie ochoczo podchwycili ją komuniści, dla których kawaleria była symbolem znienawidzonej, „pańskiej” Polski. Niestety przysłużył im się tak znakomity reżyser – Andrzej Wajda. W filmie „Lotna” (skądinąd doskonałym) umieścił scenę szarży na niemieckie czołgi. W kulminacyjnym momencie dzielny ułan spina konia i rąbie szablą lufę czołgowego działa. Wajda tłumaczył się później, że nie miał złych intencji, a chciał w symboliczny sposób pokazać determinację Polaków w obronie Ojczyzny. Po latach, wobec powszechnej krytyki za tą scenę przyznał, że powinien rozwiązać to inaczej. Niestety, obraz zagnieździł się w powszechnej wyobraźni i grasuje po niej do tej pory.
Jak w kampanii wrześniowej walczyła polska kawaleria? Jak piechota. Konie wykorzystywano jako środek transportu. Szarże zarządzano wyłącznie w skrajnych przypadkach, na przemieszczającą się, nieokopaną i nieosłoniętą piechotę przeciwnika. Nawet najgłupszy dowódca szwadronu nie nakazałby ataku na gotowe do walki czołgi. Czym walczyła nasza kawaleria z niemiecką bronią pancerną? Podstawowym orężem były doskonałe działka przeciwpancerne Boforsa wz. 36 kal. 37 mm. Ich parametry były na tyle dobre, że we wrześniu 1939 roku doskonale radziły sobie z niemieckimi pojazdami pancernymi. Działka te były używane również przez piechotę. Niestety, mieliśmy ich za mało, aby mogły zaważyć na przebiegu kampanii.         
Przeciwpancerny arsenał polskich oddziałów (w tym kawalerii) uzupełniał znakomity, rodzimej konstrukcji, karabin przeciwpancerny wz. 35. Na dystansie ok. 100 metrów przebijał pancerz każdego niemieckiego czołgu (nawet najbardziej zaawansowanego Pz-IV).
Czego mogli dokonać z takich sprzętem nasi kawalerzyści pokazała bitwa pod Mokrą, stoczona 1 września przez Wołyńską Brygadę Kawalerii płk. Juliana Filipowicza (wzmocnioną 2 batalionami piechoty, pułkiem kawalerii i pociągiem pancernym) z niemiecką 4 Dywizją Pancerną gen. Reinhardta (wyposażoną w 341 czołgów i ok. 90 samochodów pancernych). Wydawałoby się, że przy tak miażdżącej przewadze technicznej Niemców wynik starcia powinien być oczywisty. Tymczasem stało się „niemożliwe”. Wołyńska Brygada w trwającym do późnego popołudnia krwawym boju zatrzymała przeciwnika, zadając mu ciężkie straty (ok. 1000 żołnierzy i przeszło 100 pojazdów pancernych, za cenę ok. 500 zabitych i rannych). Bitwa była dla niemieckiej dywizji takim wstrząsem, że przez następne dwa dni nie była ona zdolna do działań ofensywnych. Tak właśnie, wbrew głupawym mitom biła się wtedy polska kawaleria.      
-----------------------------------  
 Pułkownik Kazimierz Mastalerz - dowódca 18 Pułku Ułanów. 
Zginął 1 września 1939 r. w szarży pod Krojantami. Jeszcze przed wojną powiedział "Nie wyobrażam sobie innej śmierci, jak w błysku szabli, tętencie kopyt, w huku armat i kaemów".  
Działon (kawalerii) 37 mm działka ppanc. Bofors wz. 36.  

 
Niemiecki czołgi zniszczone 1 września 1939 r. 
w czasie bitwy pod Mokrą.

piątek, 24 sierpnia 2012

Kampania wrześniowa 1939 r. – fakty i mity (cz. I).

Dywersanci z grupy Herznera po akcji w Mostach.


Prawdziwy początek wielkiej wojny.

Każdego roku 1 września obchodzimy kolejne rocznice wybuchu II Wojny Światowej i niemieckiej agresji na Polskę. Mało kto jednak pamięta, że pierwsze strzały w tym konflikcie padły znacznie wcześniej. Przez całe lato na naszej zachodniej granicy trwała zakrojona na szeroką skalę akcja niemieckich grup dywersyjnych. Celem ich ataków były polskie posterunki graniczne, oraz infrastruktura kolejowa i przemysłowa. Oprócz destabilizacji państwa polskiego niemiecka dywersja miała dostarczyć Hitlerowi wiarygodnego pretekstu do uzasadnienia przed Europą ataku na Polskę. Dlatego dywersanci atakowali min. szkoły i majątki należące do mniejszości niemieckiej. Takie akcje przedstawiano później jako przykłady „polskiego terroru”.
Pierwszy termin niemieckiego ataku wyznaczony był na 26 sierpnia o godzinie 4.15. Przesunięto go na 1 września ze na niejasną sytuację w związku z angielskimi i francuskimi gwarancjami dla Polski. Pośpiesznie odwoływano planowane wcześniej akcje dywersyjne. Do jednej grupy nowe rozkazy jednak nie dotarły. W nocy z 25 na 26 sierpnia grupa niemieckich dywersantów z wrocławskiego oddziału Abwehry pod dowództwem por. Hansa Albrechta Herznera (ok. 30 osób) wyruszyła na Przełęcz Jabłonkowską z zadaniem opanowania tunelu i stacji kolejowej w Mostach (obecnie na terenie Czech). Podkomendni Herznera rekrutowali się z niemieckiej mniejszości na Śląsku Cieszyńskim (przede wszystkim z Kampf – Organisation w Jabłonkowie) . Mieli cywile stroje, a jedynym wyróżnikiem przynależności były opaski ze swastyką. Polskie dowództwo, świadome strategicznego znaczenia tego miejsca („południowa brama do Polski”), dopilnowało zaminowania tunelu, co wykonali saperzy 21 batalionu z Bielska. Obronę wzmocnili żołnierze Straży Granicznej ze Świerczyńca oraz pododdział 4 Pułku Strzelców Podhalańskich. Wbrew powojennym opisom akcja oddziału Herznera wcale nie przebiegała szybko i sprawnie. Zawiedli przewodnicy opóźniając wyjście grupy na pozycje do ataku. Jeden z pododdziałów zgubił drogą i wdał się w przypadkową potyczkę z Polakami (około godz. 2 w nocy). Nie dotarły również posiłki słowackiej. Niemcy mimo wszystko uderzyli. Około godz. 3 wdarli się na stację, biorąc do niewoli polskich kolejarzy oraz robotników z huty w Trzyńcu. Mimo przecięcia naziemnej linii telefonicznej przeoczyli podziemną łącznicę, z której telefonistka natychmiast zaalarmowała wojsko strzegące tunelu. Polacy już wcześniej, na odgłos pierwszy strzałów, zajęli swoje pozycje przekreślając jakiekolwiek szanse na powodzenie niemieckiego ataku. Kiedy dywersanci około godz. 5 nawiązali w końcu łączność ze sztabem niemieckiej 7 dywizji piechoty w Żylinie zorientowali się, że oddziały którym mieli torować drogę nie nadejdą, a oni sami mają natychmiast wycofać się za granicę. Około godziny 13.30 oddział Herznera znalazł się na stronie słowackiej, gdzie Niemcy dowiedzieli się o przesunięciu terminu ataku.
Dowódca 12 Dywizji Piechoty Górskiej gen. Józef Kustroń zażądał od niemieckiego dowództwa rozmów w celu wyjaśnienia incydentu. Niemiecki wysłannik zwali odpowiedzialność na „oddziały Grenschutzu”. Dowódca niemieckiej 7 Dywizji Piechoty gen. Eugen Ott oficjalnie przeprosił Polaków określając akcję w Mostach jako „incydent spowodowany przez niepoczytalnego osobnika”. Porucznik Herzner (ów „niepoczytalny osobnik”) za udział w agresji na Polskę otrzymał Żelazny Krzyż. Był później dowódcą ukraińskiego batalionu Nachtigall, oskarżanym o liczne zbrodnie na Polakach i Żydach.   Kolejny raz Niemcy próbowali zająć tunel na Przełęczy Jabłonkowskiej pierwszego września. Polacy także tym razem nie dali się zaskoczyć. Nasi saperzy wykonali swoje zadanie wysadzając tunel i odcinając niemieckim oddziałom tą strategicznie ważną drogę.  
Atak na Mosty był największą akcją niemieckiej dywersji przed atakami z początku września. Nie była to jakaś przypadkowa ruchawka, ale operacja wywiadu wojskowego. Możemy więc incydent jabłonkowski  z 26 sierpnia 1939 r. uznać za rzeczywisty początek wielkiej wojny.


Bibliografia:

1. Wrzesień 1939 na Śląsku, Paweł Dubiel,  Wydawnictwo "Śląsk", Katowice 1963.
2. Prywatna wojna leutnanta Alberta Herznera, Szefer Andrzej , Śląski Instytut Naukowy, Katowice 1987.

Z Hitlerem na Moskwę? (cz. I)


  Wrak niemieckiego czołgu Pz- I zniszczonego przez Polaków
(wrzesień 1939 r.).


Heavy Metal 1939

Przy każdej kolejnej rocznicy wybuchu II wojny światowej wraca dyskusja o potencjalnych scenariuszach uniknięcia tamtej tragedii. Szczególnie nagłaśniana jest ostatnio teoria zakładająca, że mogliśmy zawrzeć sojusz z Hitlerem i razem z nim pomaszerować na Moskwę. Przyjrzyjmy się więc, na ile jest to pogląd uzasadniony. Zacznijmy od aspektów czysto militarnych. Jak wyglądałby niemiecko – polski atak na związek radziecki?
W 1939 roku byłby raczej niemożliwy. Wehrmacht nie był jeszcze gotów do walki z takim przeciwnikiem, jakim była Armia Czerwona. Niemcy nie ukończyli jeszcze organizacji własnych sił pancerno – motorowych (będących wszak główną siłą ofensywną każdej armii). Łatwo tutaj zauważyć różną strukturę ich dywizji „szybkich” w czasie ataku na Polskę. Dopiero szukali właściwej formuły, której dopracowali się w kilku kampaniach poprzedzających uderzenie na ZSRR. Niemieckie oddziały pancerne były też zbyt słabe technicznie. W chwili ataku na Polskę większość w arsenale Panzerwaffe stanowiły czołgi lekkie Pz-I (1445) i Pz-II (1223). Były słabo opancerzone i uzbrojone – „jedynka” w 2 karabiny maszynowe, a ”dwójka” w działko 20 mm i karabin maszynowy. O ile Pz-II w sprzyjających warunkach mógł z bliskiej odległości walczyć z lekkimi pojazdami pancernymi przeciwnika, to Pz-I nadawał się w zasadzie tylko do rozpoznania. Oba czołgi  były nieprzydatne do ataku na fortyfikacje (co we wrześniu 1939 r. pokazał np. szturm polskich umocnień pod Mławą) i do walk na terenach zurbanizowanych. Znacznie lepsze właściwości bojowe prezentował posiadany w niewielkiej jeszcze ilości czołg Pz-III oraz około 300 czołgów czeskich produkcji Lt-35 i Lt-38.  Najmocniejszą pozycją w arsenale niemieckich pancerniaków był Pz-IV (211 użyto we wrześniu 1939 r. przeciwko Polsce). Podsumowując – Niemcy dysponowali ok. 500 czołgami, które możemy uznać za przydatne w realiach wojny z ZSRR. Dodajmy do tego ok. 100 polskich 7-TP. Razem – ok. 600 maszyn. Co po drugiej stronie? 

Polski czołg lekki 7-TP.


Sowieckie czołgi lekkie T-26 różnych wersji. 

Podstawowym czołgiem radzieckich oddziałów pancernych w 1939 roku był czołg lekki T-26. Uzbrojeniem (działko 45 mm i karabin maszynowy) przewyższał zdecydowaną większość czołgów niemieckich i polskich. Co najmniej dorównywał im opancerzeniem. Po odliczeniu wersji dwuwieżowej oraz wariantów specjalistycznych możemy uznać, że Sowieci mogliby rzucić do walki z Polską i Niemcami ok. 6.500 tych czołgów. Jak łatwo policzyć  liczebnie przewyższałoby to koalicję  – niemiecko – polską ponad dwa razy. Jeśli uwzględnimy kryteria jakościowe to stosunek ten zmienia się na ok. 11:1 na korzyść Armii Czerwonej. To jednak nie koniec. Radzieccy pancerniacy dysponowali również czołgami szybkimi BT-5 i BT-7 (uzbrojenie i opancerzenie takie samo jak T-26, znacznie większa szybkość i zwrotność). W sumie było to ok. 7 tysięcy maszyn zdolnych do walki. 

Sowiecki czołg szybki (kołowo - gąsienicowy) BT-7 
(wrzesień 1939 r.).

Dla pełnego obrazu możemy jeszcze dorzucić ok. 500 czołgów średnich T-28 (uzbrojonych w armatę 76 mm), prawie 1400 ciężkich samochód pancernych typu BA-10 (uzbrojeniem i opancerzeniem zdecydowanie przewyższały lekkie czołgi przeciwnika), oraz ponad 2600 czołgów rozpoznawczych typu T-37.  Podsumowując – Armia Czerwona mogła wystawić ok. 500 czołgów średnich, 13500 lekkich, 2600 rozpoznawczych i 1400 ciężkich samochodów pancernych. Razem daje to przeszło 18100 wozów bojowych (największy arsenał pancerny na świecie), w większości lepiej uzbrojonych i co najmniej tak samo opancerzonych jak maszyny koalicji niemiecko - polskiej. Możemy uznać, że Berlin i Warszawa wystawiłyby razem ok. 4000 wozów bojowych, z czego co najwyżej 500 zdolnych do ofensywnej walki z siłami pancernymi przeciwnika. Wynika z tego, że Sowieci przeważaliby liczebnie w stosunku 4,5:1, a jakościowo ponad 20:1 jednego. Oddziały polskie i niemieckie z pewnością przewyższałyby przeciwnika wyszkoleniem, morale i organizacją. Jednak wobec miażdżącej przewagi liczebnej i jakościowej sowieckich wojsk pancernych trudno ich szanse w ewentualnym starciu uznać za wysokie. Oczywiście na ewentualny wynik miałyby mocny wpływ także inne czynniki, ale o tym w następnych odcinkach.  


---------------------------------------
Bibliografia:
1. Czerwony Blietzkrieg, Janusz Magnuski, Maksym Kołomijec, Pelta, Warszawa 1994.
2. T-26 Tiażełaja siudba legkowo tanka, Maksym Kołomije, Eksmo, Moskwa 2007.
3. Liegkije tanki BT, Maksym Kołomijec, Eksmo, Moskwa 2007.
4. Liegkije tanki wtoroj mirowoj, Michaił Boriatiański, Eksmo, Moskwa 2007.  

wtorek, 10 lipca 2012

"Diabelska wolność sumienia"

Erazm z Rotterdamu. Mal. Hans Holbein Młodszy.

 „Składam powinszowania narodowi, który – chociaż kiedyś uważany był za barbarzyński – teraz tak pięknie rozwija się w dziedzinie nauki, prawa, obyczajów, religii, i we wszystkim, co przeciwne wszelkiemu nieokrzesaniu, że współzawodniczyć może z najbardziej kulturalnymi narodami świata”
Erazm z Rotterdamu w liście do Decjusza (1523 r.)

„W Polsce współżyją ludzie różnych wyznań w pokoju, a państwo nie ponosi żadnych strat z tego powodu, iż rządzone jest przez ludzi różnych religii, a główne urzędy rozdawane są bez różnicy”.
Hubert Languet (hugenocki pisarz)

„W Polsce wolności wszystkich religii są zagwarantowane”.
George Abbot biskup Canterbury

„Wielką, a nawet bardzo wielką, miałbyś tutaj (w Polsce) wolność życia wedle swych poglądów i zasad, jak również wolność pisania i wydawania. Nikt tu nie jest cenzorem. Miałbyś ludzi, którzy by cię miłowali i bronili i (co winno ci być szczególnie miłe), którzy podzielają z tobą wspólną sprawę”.
Bernardino markiz d’Oria w liście do Sebastiana Castelliona.

„Jest (Polska) pierwszem w Europie państwem, które przykład tolerancji dało. Meczety stały tam pomiędzy Kościołami chrześcijan i Żydów bożnicami. Rzeczpospolita nie miała wierniejszych poddanych nad Mahometanów, pod iey opieką osiadłych; Żydzi pilnowali dochodów w dobrach Szlachty, która się więcej fakcyami niżeli gospodarstwem trudniła. Polska z woli swojej ustawy podbijać nie mogła, powiększenie swoje i przyłączenie krajów sąsiedzkich, jedynie tylko tolerancyi winną była (…). Wszystkie nienawiści religijne zdawały się uśpione. Nigdzie fanatyzm swoiey nie zapałił pochodni. Nie było kłótni, nie było niechęci”
Claude Carloman de Rulhière (francuski historyk z XVIII wieku).

„Naród polski brał bardzo mały udział we wszystkich wojnach religijnych, nękających Europę w XVI i XVII wieku. Nie wyhodował on na swym łonie ani spisku prochowego, ani nocy św. Bartłomieja, ani mordu senatorów, ani królobójstwa; nie zbroił braci przeciw braciom; jest to kraj, gdzie spałono najmniej ludzi za to, że się pomylili w dogmacie”.
Denis Diderot (francuski encyklopedysta z XVIII wieku).

„ Służyła Polska w tej dobie za przytułek dla ofiar prześladowań i rugów, szczególnie niemieckich (…) Było to dla Żydów nader szczęśliwym zdarzeniem, że gdy nad ich głowami w Niemczech zawisły nowe klęski, znaleźli o ścianę kraj, który udzielił im gościny i opieki (…). Ku Polsce jako pewnemu schronieniu, zwracały się oczy Żydów prześladowanych w innych krajach (…). Polska, która w wieku szesnastym, dzięki unii z Litwą, stała się za panowania synów Kazimierza IV wielkim mocarstwem, była (…) schroniskiem dla wszystkich banitów, prześladowanych i szczutych”.
Heinrich Graetz (niemiecki historyk z XIX wieku)

„Tolerancja nie prowadzi do niepokojów w państwie, jak tego dowodzi przykład Polski”.
Dirck Volkertsz Coornhert (holenderski publicysta z XVI wieku)
---------------------------------------------
„W Polsce panuje diabelska wolność sumienia”
Theodor de Beze (Teodor Beza), przywódca francuskich kalwinów.

Łacina w Rzeczypospolitej.

Justus Lipsius. Ryc. Cornelis I Galle.

Znajomość łaciny w Rzeczypospolitej tak pod względem powszechności jak i doskonałego poziomu była europejskim ewenementem. Jak to widzieli cudzoziemcy?

„Język łaciński jest między nimi w tak powszechnym używaniu, że mało jest takich – nie tylko między szlachtą, ale nawet między mieszczanami i rzemieślnikami – którzy by go nie rozumieli i płynnie nim nie mówili”
Hieronim Lippomano (wenecki dyplomata)

„Nie trudno nauczyć się języka (łaciny), bo w każdym mieście, w każdej prawie wsi jest szkoła publiczna”.
Fulvio Ruggieri (nuncjusz papieski w liście z 1565 r.)

„Z licznego grona Polaków, którzy na 50-ciu rydwanach 4-o konnych wjechali do stolicy, żadnego nie było, któryby po łacinie doskonale nie mówił; że płonęła od wstydu wszystka szlachta (francuska), gdy gościom na ich częste pytania i wyborne (łacińskie) mowy tylko na migi odmrukiwać musiano; że w całym dworze tylko się dwuch znalazło, którzy posłom owym umieli odpowiedzieć mową łacińską i tych też naprzód wypchniono”.
F. de Thou (francuski historyk opisując przybycie w 1573 r. polskiego poselstwa do Henryka Walezego.

„I któryż z tych narodów grubszym nazwać się może? Czy na łonie Włoch urodzeni? A wszak z nich ledwo setną część znajdziesz, żeby po łacinie i po grecku umieli, a nauki lubili. Czy też Polacy, z których bardzo wielu oba te języki posiada? W naukach zaś i umiejętnościach tyle kochają się, że cały wiek niemi zajęci trawią”
Marc Antoine de Muret (francuski humanista z XVI wieku).

„Między tymi przebywasz ludźmi, którzy niegdyś barbarzyńskim byli narodem; dzisiaj my przy nich barbarzyńcami jesteśmy. Oni wygnane i pogardzone z Grecyi i Lacjum Muzy w chętne i gościnne u siebie przyjęli ramiona”.
Justus Lipsius (flamandzki filozof, filolog i klasyczny historyk w liście do przyjaciela przebywającego w Polsce)

„Między stem (setką) szlachty ledwo dwuch znaleźć można, którzyby języków łacińskiego, niemieckiego i włoskiego nie umieli, bo też w każdej choćby najdrobniejszej wiosce jest szkółka”.
Jean Choisnin (Pamiętniki o elekcji Henryka Walezjusza na króla polskiego)

„Człowiek, który potrafi mówić po łacinie, może odbyć podróż z jednego końca Polski na drugi z taką łatwością, jak gdyby urodził się w tym kraju. Mój Boże! Cóż by uczynił dżentelmen, któremu by przyszło podróżować po Anglii, a który nie znałby żadnego języka prócz łaciny (...). Nie mogę się nie użalić nad kondycją takowego podróżnika”.
Daniel Defoe (1728).

środa, 4 lipca 2012

Bitwa pod Kłuszynem – 4 lipca 1610 roku.


 Hetman Stanisław Żółkiewski. Portret z epoki.


Bitwa pod Kłuszynem – 4 lipca 1610 roku. 

Była jednym z epizodów polsko – rosyjskiej wojny 1609-1618 r. Wiosną 1610 roku wojska Rzeczypospolitej oblegały Smoleńsk. W czerwcu do obozu dotarły informacje o nadchodzącej odsieczy. Potężna armia rosyjsko – szwedzka koncentrowała się w okolicach Kaługi pod dowództwem Dymitra Szujskiego. Mimo ogromnej dysproporcji sił hetman polny koronny Stanisław Żółkiewski postanowił zaatakować Moskali. Wyruszył spod Smoleńska 6 czerwca. Zbierają po drodze różne oddziały zgromadził w sumie 6556 kawalerzystów (większość stanowiła husaria) oraz około 200 piechoty z dwoma działami. Armia Szujskiego miała prawie 6-krotną przewagę (!). Oddziały rosyjskie liczyły około 30 tysięcy ludzi. Pułki szwedzkie dowodzone przez Pontusa de la Gardie, a składające się z Szwedów, Francuzów, Niemców, Hiszpanów, Flamandczyków, Anglików i Szkotów, liczyły przeszło 5 tysięcy. Artyleria miała 11 dział. Do starcia doszło 4 lipca pod Kłuszynem. Armia moskiewska obozowała za chronioną wysokimi płotami wioską Prieczistoje. Na północy stacjonowały na południu. Pułki szwedzkie na północy.
Żółkiewski postanowił uderzyć w pierwszej kolejności na potężne liczebnie, ale słabe jakościowo oddziały rosyjskie. Płot uniemożliwiający atak kawalerii został rozebrany i spalony, podobnie jak samo Prieczistoje. Pożar zaalarmował przeciwnika. Oddziały szwedzkie stanęły na prawym skrzydle. W pierwszej linii, osłonięta niedopalonymi płotami, rozwinęła się piechota. Na lewym skrzydle w mieszanym szyku stanęła rosyjska piechota i kawaleria. Hetman Zamoyski rozwinął swoje oddziały w dwóch rzutach. W centrum stanęła husaria Mikołaja Strusia i Aleksandra Zborowskiego. Lewe skrzydło tworzyły chorągwie kozackie Samuela Dunikowskiego. Na lewym skrzydle stanął pułk księcia Janusza Poryckiego oraz 400 kozaków zaporoskich Piaskowskiego. Polacy zaatakowali jeszcze przed świtem. Po trzech godzinach zmusili pułki rosyjskie do odwrotu na Kłuszyn. O zwycięstwie przesądziła husaria, której chorągwie według świadków „po 8 i 10 razy przychodziły do sprawy”. Momentem przełomowym było nieudane wejście do akcji zaciężnej rajtarii służącej w armii Szujskiego. Wykonując swój karakol (manewr strzelenia szeregami) rajtarzy zderzyli się z gwałtownym atakiem husarii, która błyskawicznie rozbiła ich i odrzuciła na pułki rosyjskie, które zmieszali swoją ucieczką. Kiedy jazda bojarska w panice wycofała się z walki na polu wciąż pozostała rosyjska piechota, broniąca się w zabudowaniach wsi Pirniewo.
W tym samym czasie lewe skrzydło polskie bez powodzenia walczyło ze Szwedami, nie mogąc przełamać oporu piechoty broniącej się spoza płotów. O klęsce Szwedów przesądziło nadejście polskiej piechoty. Dwa falkonety zniszczyły większość płotu, a hajducy, chociaż zmęczeni forsownym marszem ruszyli do ataku . Odrzucili szwedzką piechotę w kierunku obozu otwierając drogę własnej kawalerii. Żółkiewski wycofał jazdę ścigającą pułki rosyjskie i rzucił ją na skrzydło Szwedów. Żołnierze de la Gardie i Horna, pozbawieni dowódców błąkających się po lesie z niedobitkami, mimo ciężkich strat sformowali się ponownie pod swoim obozem. Również Szujski z licznymi oddziałami schronił się w rosyjskim obozie.
Polskie oddziały zablokowały oba obozy. Żółkiewski zgodził się wypuścić armię szwedzką, pod warunkiem złożenia przysięgi, że nigdy nie będzie walczyć przeciwko Rzeczypospolitej. Kilkuset szwedzkich zaciężnych przeszło przy okazji na polską stronę. Armia moskiewska trwała tymczasem biernie w swoim obozie, nie próbując nawet pomóc piechocie osaczonej w Pirniewie. Po kapitulacji Szwedów Szujski uciekł z obozu, a w ślad za nim reszta wyższych dowódców. Załamało to morale armii, która rozpoczęła bezładną ucieczkę. W obozie armii Szujskiego Polacy znaleźli liczne bogactwa, jak złote i srebrne naczynia, szaty, sobole futra oraz setki wozów na których były także pieniądze przeznaczone na żołd dla wojsk cudzoziemskich w wysokości 20 tys. florenów i 30 tys. rubli. W ręce zwycięzców wpadło także kilkadziesiąt chorągwi, a wśród nich adamaszkowa chorągiew Szujskiego, obszyta złotem a także całe uzbrojenie Szujskiego, czyli szyszak, szabla i buława. Ogromna zdobycz powiększona została o karetę Szujskiego i liczne kolasy. Bitwa trwała w sumie pięć godzin. Według Żółkiewskiego poległo w niej 1200 żołnierzy armii szwedzkiej i jeszcze więcej Rosjan. Niektóre polskie źródła mówią, że zginęło w bitwie około 17 000 żołnierzy armii rosyjskiej i szwedzkiej. Relacja o szczęśliwym powodzeniu oręża polskiego w Moskwie podaje, że armia szwedzka straciła 700 zabitych, a armia rosyjska - do 2000 zabitych. Szwedzki historyk Videking podaje, że było 500 zabitych w armii de la Gardie oraz nieznana ilość w armii Szujskiego. Wszyscy wodzowie przegranej armii zdołali uciec. Pontus de la Gardie według relacji Luny uciekł do zamku Oczepow, gdzie został obrabowany do koszuli, obity kijami i wypędzony. Nie lepszy los spotkał Horna.
Straty polskie zdaniem Żółkiewskiego wyniosły ponad 100 zabitych towarzyszy. Liczba zabitych pocztowych zwykle wynosiła 2-3 zabitych na jednego poległego towarzysza. Ponadto armia polska straciła 400 zabitych koni. Była też także pokaźna ilość rannych.
Operacja wyjścia przeciwko rosyjsko – szwedzkiej odsieczy dla Smoleńska to przykład mistrzowskiego działania na liniach wewnętrznych przeciwnika, zakończonego równie znakomicie rozegraną bitwą. Szujski przegrał, chociaż jego armia dysponowała miażdżącą przewagą liczebną, zwłaszcza w piechocie i artylerii. O zwycięstwie zadecydowała znakomite wyszkolenie, doświadczenie i wytrzymałość zawodowych oddziałów polskich. Górowały one zdecydowanie nad składającą się z półzawodowych formacji armią rosyjską, a nawet nad zawodowym wojskiem w szwedzkiej służbie. Był to też kolejny wielki dzień husarii - wyjątkowej kawalerii, zdolnej zarówno do szybkich manewrów, przełamujących ataków jaki i pościgu.

czwartek, 21 czerwca 2012

Galeria Powstań Śląskich - cz. XVI


"Renegat Urbanek, zaprzedany przewodniczący niemieckiego komitetu plebiscytowego, obiecuje robotnikom górnośląskim dostawę kóz niemieckich dla dostarczenia' dzieciom mleka. Ażeby się zaś ludziom zdawało, że "Comitat” nie cygani, sprowadził jedną taką deutsche Ziege, by ją pokazywać na wiecach "hajmatstrojów". Kozi pastuch Urbanek chciał jednak naprzód kozę pouczyć o Górnym Śląsku, zaprowadził ją więc na górkę, pokazał jej nasz kraj i rzekł: "Widzisz, to jest Górny Śląsk, który ty, Ziego, masz uratować für Deutschland. W tobie ostatnia nadzieja!"
Odpowiedź niemieckiej kozy – Zu sp – ä – ä – ä – ä t!"
(karykatura z "Kocyndra") 

 Powstańcy przy zniszczony niemieckim pociągu
k. Kędzierzyna (III Powstanie Śląskie).

Oddział karabinów maszynowych - III (?) Powstanie Śląskie. 

Uroczystości rocznicy I Powstania Śląskiego (Katowice 1929 r.).
(Zdjęcie ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego). 

piątek, 15 czerwca 2012

Historia polskiej piłki nożnej cz. I.

Doktor Henryk Jordan. Fot. ze zbiorów 
Narodowego Archiwum Cyfrowego.

Historia polskiej piłki nożnej – cz. I.

Jakie były początki polskiej piłki nożnej?  Jej historia wiąże się z trzema miastami – Krakowem, Lwowem i Łodzią. Pierwsza oficjalna prezentacja futbolówki odbyła się w 1889 roku w Parku Jordana na krakowskich Błoniach.  Wówczas to przywiózł ją z Niemiec i przedstawił szerszej publiczności doktor Henryk Jordan, polski pionier nowoczesnego wychowania fizycznego (znany min. z zakładania Ogródków Jordanowskich). Był pomysłodawcą i organizatorem wspomnianego parku – pierwszego w Europie publicznego ogrodu dla gier i zabaw ruchowych dzieci do lat 15. Rok później w parku jordanowskim pierwsze szkolne drużyny piłki nożnej rozgrywały swoje turnieje. Popularność nowej dyscypliny rosła w takim tempie, że już w 1891 roku w Parku Jordana funkcjonowały 4 boiska piłkarskie.
Pierwszym spotkaniem Lwowiaków z futbolówką była w 1892 roku prezentacja Edmunda Cenara (działacza Polskiego Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”), który przywiózł z Anglii prawdziwą piłkę. Również we Lwowie odbył się pierwszy na ziemiach polskich oficjalny mecz piłki nożnej. Rozegrano go 14 lipca 1894 roku między drużynami Sokoła lwowskiego i krakowskiego. Spotkanie to trwało tylko … 6 minut. Sędzia Zygmunt Wyrobek z Krakowa odgwizdał koniec po tym, jak pierwszego w historii polskiego gola zdobył 16-letni Lwowianin Włodzimierz Chomicki.
Pierwszy klub piłkarski założyła w 1895 roku grupa Niemców z Łodzi zrzeszona w Touring Club Lodz (Turystyczny Klub – Łódź, oddział rosyjskiego Touring Clubu). Pierwszy oficjalny mecz rozegrano jednak dopiero w 1906 roku z niemiecką drużyną Stowarzyszenia Sportowego Union Łódź. Spotkanie zakończyło się remisem 1:1. Po I wojnie światowej oba kluby istniały dalej już jako polskie stowarzyszenia.
Pierwsze polskie kluby piłkarskie założono we Lwowie. W 1903 roku powstał Lwowski Klub Sportowy Lechia Lwów. W tym samym roku rozpoczął swoją działalność Lwowski Klub Piłki

 Drużyna Lechii Lwów w 1909 r. Źródło: Księga pamiątkowa
Lwowskiego Klubu Sportowego "Pogoń", Lwów 1939, s.64.

Nożnej „Sława” Lwów („Czarni Lwów”). Rok później powstał Lwowski Klub Sportowy „Pogoń”. Wielki rewanż za pierwsze spotkanie Kraków – Lwów rozegrano 4 czerwca 1906 roku w Parku Jordana między drużyną wystawioną przez krakowskie szkoły i „Czarnymi”.  Spotkanie to okazało się impulsem do tworzenia krakowskich klubów. Już 13 czerwca powstał Klub Sportowy „Cracovia”, a wkrótce po niej „Wisła”. Małopolska zaroiła się wkrótce od następnych klubów, a wkrótce zaczęto je tworzyć także w innych zaborach. W 1908 roku powstał „Łodzianka” (obecnie Łódzki Klub Sportowy). Pierwszym klubem warszawskim była powstała rok później „Korona Warszawa”.  W Poznaniu powstała „Normania” i „Warta” (15 czerwca 1912 roku). Gwałtowny rozwój nowej dyscypliny sprawił, że konieczne stało się utworzenie zrzeszenia klubów. 25 czerwca założono w Krakowie Związek Polskiej Piłki Nożnej, utworzony przez działaczy „Czarnych Lwów”, „Pogoni Lwów”, „Cracovii” i RKS Kraków. Wkrótce przystąpiły do niego kolejne kluby, i do wybuchu wojny udało się dwukrotnie rozegrać Mistrzostwa Galicji w Piłce Nożnej. 8 maja w Krakowie odbył się mecz między „Cracovią” i „Wisłą” (2:1). Było to pierwsze spotkanie polskich drużyn w ramach oficjalnych rozgrywek FIFA.  
Kolejnym wielkim impulsem dla rozwoju polskiej piłki nożnej było zjednoczenie kraju. O tym co było później w następnym odcinku.