poniedziałek, 5 września 2011

O sprawach Wenery - Jan Długosz.


O sprawach Wenery ( Jan Długosz).

Sprawy Wenery są chrześcijaninowi poza uświęconym łożem małżeńskim całkowicie niedozwolone. Jeśli nie godzi się cierpieć w Rzeczypospolitej zbójów na drogach i opryszków, to tym mniej tych, co nastają na wstyd ludzki i jemu zagrażają. A zagrażają mu wszyscy, którzy ludzkim oczom pokazują sprośne malowanie, którzy uszy ludzkie napełniają bezwstydnymi rozmowami, którzy w ludzkie dusze i myśli wdzierają się opowieściami z ksiąg i śpiewkami o sprośnych miłostkach, o szaleństwach, o lubieżnych przymilaniach się, krzywoprzysięstwach i tym podobnych bezecnych sztuczkach gamrackich. Ileż stąd w serca ludzkie zapada i w nich osiada pokus, palących żądz, szalonych pragnień? Z nich i niedowarzone chłopaki uczą się tego, czego by się i za lata nie nauczyli; one niby ostrogami podżegają gorących młodzieńców, one i starych, gnuśniejszych już z powodu chłodniejącego ciała, drażnią i rozpalają. One to drogę otwierają nierządnikom, one skłaniają dziewczęta i mężatki do posłuchu gamratom; z nich cudzołóstwa i gwałcenia, z nich uwodzenia dziewczyn i wdów, z nich małżeństwa wbrew woli przyjaciół i rodziców, z nich tajemne porody dzieci, z których jedne zostają uduszone, inne na miejsca publiczne podrzucone, niektóre za prawych dziedziców uznane. Stąd owe dziewczęta, które trudno wydać za mąż, stąd nieskończone domowe sromoty, o których chociaż wiedzą już wszyscy sąsiedzi, sama tylko głowa rodziny albo zgoła nic nie wie, albo najpóźniej z wszystkich się dowiaduje. Jeśli dziewczyna w taki sposób wychowana wstępuje w zamęście, jakież niedobre jej z mężem pożycie! Jakżeż często oni kłótnie ze sobą wszczynają i o rozwodzie myślą! Jeśli się im co urodzi, na ileż narażone obelg i złych przymówek! I nie dziwota. Nikt bowiem świadomie nie pojmie za żonę niegodnej, chyba że sam niepoczciwy; ze złej zaś matki bodaj nie może się urodzić nic dobrego. Zdarzają się tacy rodzice, co złe obyczaje swoich dzieci już dorosłych potępiają i tropią, i troskają się, by je przy boskiej pomocy sprowadzić na drogę lepszego życia. Słusznie to doprawdy, tylko że późno. Kiedy bowiem nasienie zepsute, to inaczej nie może być, jeno że pędy, łodygi, gałęzie i owoce z niego pochodzące muszą być szkodliwe i zabójcze. Nasuwa się młodzieży wszędzie tyle sposobności i pobudek do bezwstydu i pożądliwości i tak one zapadają w jej oczy, uszy i serca, i tak są przez nią wchłaniane, iż na cud to wygląda, że ktoś może zachować nieskalane myśli, dobre i poczciwe zamiary, prawe obyczaje. Rozpustne malowidła i posągi, rozmówki i piosenki pełne wszeteczności, towarzystwa ludzi bezecnych i sprośnych, żarty, gładkie przynęty, trefne przypowieści - jakiego wieku, jakiej płci to nie hańbi? Kogo nie przywodzi do upadku we wszelkie plugastwo? Wszystko to są miłe przynęty, słodkie zachęty, rozweselające przyjemnostki, które głaszczą zmysły ludzkie, rozogniają ciała, pochłaniają myśli, urzekają rozum, rozkazami swymi i panowaniem ujarzmiają wolę. Tych rzeczy trzeba zakazywać dzieciom i młodzieży od lat najwcześniejszych, tych rzeczy unikać wszelkiemu wiekowi, płci i stanowi, te trzeba wykorzenić z rzeczypospolitych i miast razem z tymi, którzy je wymyślają. (…) Daremnie się nam bowiem żalić na zepsute obyczaje tego i owego, jeśli te sprawy lekceważymy i pozwalamy im się dziać bezkarnie. Albowiem nie można (jak i Chrystus oświadcza) zbierać jagód winnych z cierniowego krzaka ani fig z kolców. W wielu miastach publicznie ustanowiono zamtuzy, aby w nich nieszczęsne niewiasty wszystkim się oddawały i aby żądze wszystkich mogły sobie tam bezkarnie i wyuzdanie folgować. Ale choć obyczaj ten niemal się przyjął, jednak powinien się urząd zastanowić nad tym, czy z pożytkiem to dla Rzeczypospolitej, aby były w niej takie miejsca, gdzie się wstyd sprzedaje i czyni z niego pośmiewisko. Rzecz to haniebna i nie wiem, czy to nie to samo, co publiczne zezwolenie, by żerowały kupy złodziei i zgraje morderców. Ten sam Bóg wszechmocny zakazał i zabójstwa, i złodziejstwa, i nierządu. A przecie są tacy, którzy, nie wiem, czy wedle prawa, czy obyczaju, czy jednego i drugiego, żądają w oznaczonych terminach czynszu od niewiast, które kupcząc swoim ciałem mają zarobek z tego nierządu. Ci naśladują owego Wespazjana, który nałożył podatek od miejsc, gdzie mocz się oddaje, i który gdy go za to syn ganił, przytknął mu do nosa zebrane pieniądze mówiąc: Pachnie zysk każdy bez względu na to, z czego pochodzi. Tylko że Wespazjan czerpał zysk z rzeczy przez Boga nie zakazanej, ale jeśli się wymaga czynszu od nierządnic, to tak jakby się wymagało od złodziei albo morderców.
Przykazania boskie bowiem każą wszystkim, co żądzy cielesnej okiełznać nie potrafią, aby żonę pojęli i aby się ograniczyli do prawowitego małżeństwa. Ale tak samo nie masz nic w Piśmie św. o tym, aby publicznie utrzymywać gromady nierządnic, jak o ustanowionych z urzędu cechach złodziei, morderców czy innych złoczyńców. Nie odważyłbym się owych schadzek na tańce mężczyzn z niewiastami z zamtuzami porównywać, ale rad bym, by tę rzecz rozważyli ludzie roztropni. Zapraszają tam mężatki często nawet bez mężów, zapraszają panny bez rodziców. A im która milsza przez swą urodę i wdzięk, tym częściej zjawia się na takich zabawach, czasem ze służbą, czasem bez żadnego towarzystwa. A urządzają takie zabawy nie tylko żonaci, ale i bezżenni, którzy nie powinni szukać towarzystwa drugiej płci, jeśli chcą uczynkami potwierdzić to, co głoszą słowem. Urządza się tedy ucztę, zastawia wyszukane potrawy i napoje. Nie do sytości się je i pije, ale do obżarstwa i pijaństwa. Stało się bowiem na takich ucztach obyczajem częstym i wszechwładnym, że pije się za zdrowie różnych dobrodziejów. Tedy i owe niewiasty, z dworskimi obyczajami już oswojone, wychylają pełne kielichy, oczywista - aby się nie wydawało, że one nie życzą zdrowia tym, za których wznosi się i spełnia toast. (...) Dziś rozpalającymi pokarmami i winami opychają swoje ciało, samo przez się już gorącości pełne, i nie strachają się owych upadków, o których mówi Waleriusz. Jak gdyby wstydliwość niewieścia mogła się uchować nienaruszona tam, gdzie się podsuwa owe podżegania do rozkoszy. Na tych ucztach, o których począłem mówić, pełno – jak nasiał - rozmów żartobliwych, a po największej części dotyczących spraw sprośnych. Bawią się potem, tańcują, skaczą; okręcają w koło niewiasty i w krąg nimi zawijają; nie sromają się łydek obnażać, w uściski biorą, całują, szczypią, sprośnie dotykają. A kto by tam mógł opowiedzieć owe ich pogadywania tajemne, a nawet i takie, które inni słyszą, wszystkie jeno ku wszeteczności skierowane, kto, powiadam, wszystkie ich zbytki i błazeństwa? Kto mógłby wysłowić, co oni broją, kiedy zasiądą osobno w sali biesiadnej, kiedy się rozbiegną po izbach i komorach i tam, i z powrotem kręcą, igrają i przymilają się sobie? Mnie takie zabawy wydają się podobne ze wszystkim do zamtuza. Nic się tam nie dzieje, jedno to, co otwiera drogę do złych myśli, do złych postępków. Któraż to niewiasta stamtąd do domu wróci lepsza? Złe rozmowy (mówi Paweł przytaczając wiersz Menandra) psują dobre obyczaje. Jakimże tedy sposobem może która odejść z takich zabaw z sercem czystym i wolnym od łaskotliwych żądz, choćby i nie zbezczeszczona na ciele? Nieszczęśni rodzice i małżonkowie, którzy mają córki i żony znajdujące upodobanie w takich towarzystwach! Nieszczęsne mężatki i dziewczęta, dla których uciechą są takie zabawy, gdzie bodaj niczego nie słyszą, co służy poczciwości, ale co niemiara tego, co jej szkodzi. Wielu sieć na nie zarzuca, ale i one same zarzucają na wielu. Przychodzą, by się napatrzeć, ale i po to, by na nie się napatrzono. Rozpalają namiętność w innych, ale i same się nią rozpalają. "Rozpłomienia swym widokiem niewiasta" - powiada ów pisarz - ale i sama się zajmuje płomieniem czy to sobie wrodzonym, czy z zewnątrz podrzuconym przez potrawy, napoje, czułe słówka i rozmowy, i przez oglądanie wielu ludzi, z których jedni mogą się zalecać urodą, inni znakomitością rodu, inni bogactwem, inni innymi przymiotami. Wszystkimi tymi rzeczami albo każdą z osobna łowi się serca nieszczęsnych dziewcząt. A któż przypuści, że tak ułowione mogą zachować dziewiczość serca, choćby ciałem zostały czyste i nieskalane? Gdy zaś stracą czystość serca, czy niełatwy już upadek pod żądze ciała, byle tylko się nadarzyła gładka sposobność do zrobienia tego? O jakież to szaleństwo ludu chrześcijańskiego, który tego albo nie widzi, albo o to się nie troszczy! Dałby Bóg, abym ja to mówił kłamliwie, albo aby takich zabaw nigdy nie bywało. O ileż to lepiej jest u waldensów (tak zowią się ludzie w Czechach, co to ich niektórzy nazywają pikardami, inni Braćmi Czeskimi), u których dla wszystkich zakazane są zabawy, tańce, pijatyki. Żadnego u nich tańcowania, żadnych wyuzdanych ucztowań. Także w Turcji, jak słyszę, taki jest obyczaj, że niewiasty, zwłaszcza zamężne, nie wychodzą z domu inaczej jak z zasłoniętą twarzą. Jeżeli ktoś obcy wchodzi do ich domu, wtedy także twarz zakrywają. Mówią, że sułtan turecki wydaje swe córki za swoich baszów, a oni wprawdzie sułtana, ojca swych żon, znają, ale matek żon, choć tym matkom są zięciami, z twarzy nie znają. Za tak ważne dla zachowania czystości swych niewiast uważa naród barbarzyński to, aby albo nikogo poza mężem nie znały, albo bardzo niewielu. I nie jest to doprawdy niesłuszne. Bo po cóż ta, która połączyła się z mężem związkiem wierności małżeńskiej, ma zawierać znajomości z innymi? A bez wiedzy i zgody męża jakże się godzi niewiastom chodzić na zabawy, biesiady i tany? Rzeczą mężczyzny jest załatwiać sprawy konieczne z postronnymi ludźmi, rzeczą niewiasty troszczyć się o gospodarstwo domowe. Jeśli tedy niewiasta po biesiadach biega, jeśli pozwala na poufałość wielu, to czy nie otwiera wrót dla tych, co chcą na jej wstydliwość nastawać? A czy nie trzeba wystrzegać się tańców, które są najniezawodniejszym sposobem stręczycielstwa i niby siecią zastawioną na szpetne i niedozwolone pożądania? (…) Za naszych czasów ledwo się to nazywa biesiadą, gdzie aż nie huczy od pijatyki i tanów. I tak to odstąpiono nie tylko od chrześcijaństwa, ale i od najbardziej godnych uznania obyczajów pogańskich. Nie jestem jednak tym, który by uważał, że tańców i pląsów trzeba całkowicie zabronić ludziom zbożnym. Ale po trzeźwemu one odbywać się muszą i z pamięcią o dobrodziejstwach Boga dla nas, a do tego tak, aby osobno tańczyły dziewczęta, osobno mężczyźni. (…) Ale jak rzekłem, nie mogą takie pląsy być płoche ni komedianckie lecz umiarkowane, trzeźwe, z przystojnymi ruchami, w których by się zbożność wyrażała. Wyuzdane zaś tańcowania, zmierzające ku wszeteczności a trącące rozpustą, niech sczezną w ludzie, który się wszystek poświęcił Bogu i każdym słowem, czynem i ruchem winien wielbić Boga, Zbawiciela swego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz